CIĄŻOWY BRZUSZEK TYDZIEŃ PO TYGODNIU

Ciąża to taki cudowny, dla nas kobiet stan. Wiem, że nie wszystkie się ze mną zgodzicie, ale dla mnie osobiście, nie ma chyba rzeczy bardziej niezwykłej, niż właśnie to, jak w naszym ciele powstaje i rozwija się mały człowiek, nasz mały cud.
Mimo wszystkich problemów, z jakimi przyszło mi się zmierzyć, obie moje ciąże wspominam bardzo pozytywnie i w ogóle lubię często myślami wracać właśnie do tego czasu.

Rośniemy, kilogramy przybywają, ale czy któraś z nas się tym przejmuje? To chyba jedyny czas w życiu kobiety, kiedy te wszystkie zmiany tak bardzo nas cieszą. Przecież dobrze wiemy, jaki jest wspaniały cel i finał tego wszystkiego.

Trzy lata temu, kiedy urodziła się Lili, żałowałam nie tylko zakończenia ciąży, ale i tego, jak mało miałam zrobionych zdjęć z tego okresu. Od razu obiecałam sobie, że przy kolejnym maleństwie będzie inaczej. Słowa dotrzymałam.
Na uwiecznienie rosnącego brzuszka tydzień po tygodniu, miałam kilka pomysłów. Ogólnie miało być bardziej profesjonalnie, ale byłam zdana tylko na siebie i dodatkowo bez statywu, więc wyszło właśnie tak i taką oto mam pamiątkę. Cudownie widać jak rosła Dalia w brzuszku, a o to przecież najbardziej mi chodziło :). Jakość w sumie przestała mieć znaczenie.
Zabawę zaczęłam z początkiem drugiego trymestru, bo dopiero wtedy brzuszek zaczął się zmieniać. Sukcesywnie, raz w tygodniu dodawałam kolejne zdjęcie i tak do samego końca.

Bardzo lubię te zdjęcia, wracać do nich co jakiś czas i przeglądać. Mam też nadzieję, że ten wpis będzie fajną i pomocną podpowiedzią dla przyszłych mam, o tym, jak zmienia się brzuszek w ciąży.






Kochane, a Wy robiłyście lub aktualnie robicie zdjęcia z każdego tygodnia Waszej ciąży?

2016

To już 8 dni jak mamy 2017 rok, a ja dopiero pierwszy raz na spokojnie usiadłam przed laptopem, żeby coś dla Was napisać. Tak naprawdę post miał dotyczyć czegoś innego, ale przecież nie ma tu jeszcze żadnego podsumowania minionego roku :).

Rok 2016 był jednym słowem cudowny. Ciąża i narodziny Dalii były pięknym przeżyciem, ale też spowodowały, że te dwanaście miesięcy tak szybko mi uciekły. Lilka za to, mam wrażenie, że bardzo przez ostatni czas wydoroślała. Narodziny siostry i rozpoczęcie przedszkola, to spore zmiany jak dla 3-letniej dziewczynki, ale ze wszystkim świetnie sobie poradziła.
Blogowo też uważam ubiegły rok za udany. Statystyki rosną, co mnie ogromnie cieszy. Lubię tu pisać, więc ogromnie mi miło, że jest Was coraz więcej, że zaglądacie, czytacie, komentujecie i rozumiecie, kiedy czasem przez dłuższy czas tych wpisów jednak nie ma.

Na ten rok nie mam żadnych planów i postanowień. Ja ich nigdy nie mam. Po prostu żyję dalej, a cele wyznaczam sobie na bieżąco.
W tym roku niech po prostu wydarzy się jak najmniej złych rzeczy, czego sobie i Wam ogromnie życzę :).


5 WYJĄTKOWYCH MOMENTÓW ZWIĄZANYCH Z MOIM DZIECKIEM

Obserwowałam ostatnio bawiącą się Lili. Taką roześmianą, pełną energii, biegającą i śpiewającą. Cudownie jest ją mieć i być jej mamą.
W ciągu trzech wspólnych lat są za nami chwile lepsze i gorsze, momenty pełne śmiechu, jak i te gorsze z płaczem i smutkiem.
W ciągu całego tego czasu było też kilka momentów naprawdę wyjątkowych. Takich, które zostają w pamięci na zawsze i za każdym razem, kiedy o nich pomyślę mam uśmiech na twarzy, a oczy mokre od łez wzruszenia. Każda mama ma swoje momenty, które są dla niej troszkę ważniejsze niż codzienność, ale myślę, że wiele z Was pomyślałby o tych samych co ja.

1. CIĄŻA
Lili ten wspólny dla nas stan pozna z moich opowiadać i zdjęć. Ciążę z Lilką wspominam w większości w samych plusach. Każdy dodatkowy centymetr na brzuchu i każdy mały kopniaczek wynagradzał to, co było mniej przyjemne. Ta ciąża była przeze mnie bardzo wyczekana i radość trwała przez całe 40 tygodni. Uwielbiałam leżeć, głaskać brzuch i rozmyślać jak to będzie. Mówić do Lili i po prostu cieszyć się tym magicznym dla kobiety stanem. Wiedziałam już wtedy, że będzie wyjątkowo, ale nie spodziewałam się, że aż tak.

2. NARODZINY
Zwieńczeniem jednego cudu, był drugi cud. Moment narodzin dziecka to chwila po prostu niezwykle wyjątkowa i wzruszająca. Ból przestaje mieć znaczenie, kiedy w końcu możesz przytulić swoje upragnione dziecko. Wyczekane i wymarzone. Nigdy nie zapomnę jaka Lilka była wtedy malutka i jak patrzyła na mnie ciemnymi oczkami. Czas stanął wtedy dla nas w miejscu.

3. PIERWSZE URODZINY
Każde są ważne, ale zdecydowanie te pierwsze są najbardziej wyjątkowe. Wyczekane, zaplanowane i długo przeżywane. Już na długo przed myślałam o tym, jak Lili zareaguje na przyjęcie, prezenty, tort i całą rodzinę w komplecie. Była ogromna ciekawość, trochę wstydu i strachu, które po chwili przerodziły się w uśmiech, który nie schodził z buźki. Ja nie mogłam uwierzyć, że ten pierwszy rok tak szybko nam upłynął, zdecydowanie za szybko.

4. PIERWSZE SŁOWO "MAMA"
Mimo, że tak długo czekałam, to pamiętam, że z zaskoczenia nie wiedziałam co zrobić. Wzruszenie przeplatało się ze szczęściem i ogromną dumą. Pierwsze świadome "mama" z ust dziecka jest niezwykle wzruszające.

5. PRZYTULANIE
Lili jest dzieckiem bardzo przytulaśnym i uczuciowym co ogromnie mnie cieszy. Tulenie to najpiękniejsza chwila bliskości z dzieckiem. Uwielbiam, kiedy to Lili sama przychodzi i opłata mnie swoimi małymi rączkami. To cudowne uczucie, kiedy w moich ramionach znajduje ukojenie i przestaje się bać.


Podzielcie się koniecznie swoimi wyjątkowymi chwilami z dzieckiem :).

MIAŁAM MARZENIE

Miałam jakieś 10 może 11 lat. Podczas letniej, upalnej nocy leżałam na kocu w ogrodzie i obserwowałam niebo, które było piękne i intensywnie gwieździste. Bez trudu zauważyłam spadającą w pewnym momencie gwiazdę.
Tradycyjnie pomyślałam sobie życzenie. Marzenie dość dojrzałe i poważne jak na moje lata wtedy. Zamiast pomyśleć o czymś, co interesuje dzieciaki w tym wieku, ja zamarzyłam sobie, że chce zostać mamą. Mamą taką fajną i dobrą, której dziecko będzie szczęśliwe i niczego mu nigdy nie zabraknie.

Nie mam pojęcia, dlaczego tak wcześnie pojawiły się u mnie pierwsze poważne wzmianki o macierzyństwie. Od kiedy tylko pamiętam najbardziej lubiłam się bawić właśnie w dom, opiekować się lalkami, czy być mamą ulubionych maskotek.
Od zawsze miałam w sobie ogrom uczuć i pragnienie posiadania dziecka, zaczęło dawać o sobie znać już tak całkiem na poważnie, kiedy miałam zaledwie jakieś 17 lat. Oczywiście wiedziałam, że to za wcześnie. Rok później poznałam Lili tatę i po dwóch latach związku mój instynkt macierzyński już mocno bił na alarm. Nie uważałam tego za nic dziwnego, więc otwarcie mówiłam o tym, że chciałbym już zostać mamą i oczywiście spotykałam się ze sporym zdziwieniem i niezrozumieniem.
Mimo ogromnych chęci przyszło mi na Lilkę jeszcze trochę poczekać. Sama wiedziałam, że chcę i nawet powinnam najpierw skończyć szkołę. Do dziecka trzeba dwojga, a Lili tata nie był gotowy tak szybko jak ja, więc musiałam dać czas i jemu, aby sam wiedział, że jest świadomy i przede wszystkim pewien, podjęcia decyzji o zostaniu ojcem.

Ponad 2 lata temu, moje marzenie się spełniło. Urodziłam upragnione dziecko. Po porodzie pomyślałam o tej sytuacji sprzed kilkunastu lat. Łzy szczęścia popłynęły po policzku, ponieważ spełniło się to, o czym zamarzyłam tak dawno temu. Zostałam mamą, tak jak zawsze tego chciałam. W końcu spełniło się marzenie małej dziewczynki.
Teraz sama o sobie myślę, że sprawdzam się w tej roli i jestem dobrą mamą, choć tak naprawdę nie mnie jest to oceniać i dziś moim małym życzeniem jest, żeby usłyszeć to kiedyś od Lili, mojej córki.


ULUBIONE POSTY W 2015 ROKU

Tak jak w poprzednim roku i teraz postanowiłam zrobić podsumowanie i wybrać 10 ulubionych postów z bloga. Wymienione wpisy są dosyć ważne dla mnie lub poruszające ważne tematy. Według mnie są warte przypomnienia i z przyjemnością do nich powróciłam.

NAJWAŻNIEJSZE WPISY Z BLOGA W 2015 ROKU



1 - TOKSOPLAZMOZA - PRZYCZYNY, OBJAWY I LECZENIE
Temat istotny przede wszystkim dla przyszłych rodziców, którzy mają już w domu kota. Niestety nadal panuje duże przekonanie, że kobieta w ciąży nie powinna mieć styczności z tym zwierzakiem, co jest oczywiście nieprawdą.

2 - PRZYTULIĆ TU I TERAZ
Tulenie dziecka jest jednym z najmilszych dotyków, a jeśli dziecko samo wychodzi z inicjatywą, aby być tak blisko to nie odmawiajmy mu. Potem może nadejść czas, że przestanie do nas przychodzić.

3 - BYĆ BLISKO
Dla mnie to jeden z piękniejszych widoków, kiedy dziecko śpi w ramionach rodzica. Uwielbiam takie chwile i żałuję, że zdarzają się już coraz rzadziej.

4 - JAK DOBRZE WYCHOWAĆ DZIECKO?
Cały czas się uczę i cały czas wierzę, że się sprawdzę. Mój plan to sprawić, alby Lili po prostu była dobrym człowiekiem.

5 - BUNT DWULATKA
Bunt trwa tak jak trwał, ale z silnymi emocjami potrafimy sobie już bez problemu poradzić.

6 - MIŁOŚĆ MATKI SILNIEJSZA NIŻ WSZYSTKO
Mieć dziecko to najlepsze co mnie spotkało i kiedyś nawet nie przypuszczałam, że będę w stanie tak mocno kochać.

7 - KIEDY TWOJE DZIECKO CIĘ NIENAWIDZI
Chcesz dobrze dla swojego dziecka, ale ono akurat w tym momencie odbiera to zupełnie inaczej. Mimo złości z jego strony warto spokojnie przy nim czekać. Nie zostawiajmy dziecka z tak silnymi emocjami samego.

8 - 3 PRZYKŁADY JAK NIE ZACHOWYWAĆ SIĘ NA PLAŻY
Nikomu nie dogodzimy, ale niektórych rzeczy po prostu nie wypada robić.

9 - NIE STRASZMY NASZYCH DZIECI
Dzieci czasem dają w kość i bywają momenty, że ciężko nam sobie poradzić z ich zachowaniem. Straszenie ich w tym momencie to niestety jedynie objaw naszej bezradności.

10 - ZATRZYMAĆ CZAS
Niech stanie w miejscu, teraz kiedy mam jeszcze w domu takie maleństwo.

RADOSNE ŚWIĘTA WIELKANOCNE

Święta Wielkanocne to czas odpoczynku, przemyśleń i rodzinnych chwil.
To też czas kolorowych jajek, zajączków, kurczaków, czy słodkich upominków. U mnie było tak od kiedy tylko pamiętam i dlatego dziś sama tak przygotowuję te kilka dni. Jednak jak się okazuje takie obchodzenie Świąt ma oprócz swoich zwolenników, także tych, którzy uważają, że cała ta otoczka jest całkowicie nie potrzebna, że to czas ciszy, zadumy i refleksji.

Przenieśmy się trochę wstecz. Jestem małą dziewczynką.
Na Wielkanoc czekam z niecierpliwością. Lubię ten czas przygotowań. Od kiedy pamiętam, w sobotę rano chodziłam z babcią do święconki. Mama wstawała wcześnie rano i szykowała nam piękny koszyczek. Zawsze tak ślicznie go dekorowała, że dumnie potem stałam z odsłoniętym, prezentując zawartość, gotową do poświęcenia.
Po święconce czekałam już tylko na obiad, a zaraz po nim wyruszałam do pobliskiego lasu po wszystko, co potrzebne do zrobienia gniazdka. Gniazdka dla zajączka oczywiście :). Przynosiłam mech, patyki, szyszki i z ogromnym zapałem robiłam dla zajączka miejsce gdzie będzie mógł zostawić mi prezent. Dokładnie pamiętam jak wyglądały te gniazdka i jak bardzo się starałam. Co roku wybierałam to samo miejsce, pod krzaczkiem na końcu ogrodu. Wieczorem przed spaniem jeszcze tylko ostatnie zerknięcie, czy z gniazdkiem okej i oczywiście najważniejsze, czyli położenie marchewki dla zajączka. W końcu skoro miał mi rano zostawić słodki smakołyk to nie chciałam, żeby odchodził z pustymi łapkami :).
W niedziele rano odliczałam minuty do świątecznego śniadania. U nas cała rodzina przy stole to była rzadkość, więc tym bardziej lubiłam te chwilę. Im bliżej końca śniadania, tym bardziej przebierałam nogami. W końcu dostawałam zgodę, by iść na ogród, a tam jak co roku. Marchew zabrana, a zamiast niej paczuszka z prezentem.

Pisząc to na mojej buzi cały czas był uśmiech, uwielbiam te wspomnienia. Dają mi tyle pozytywnych emocji.
Dla Lili chcę tego samego. Jak jest teraz, kiedy jestem mamą? Dziś Lila była u święconki, z tatą i babcią. Jutro po śniadaniu wyruszymy na ogród szukać zajączka. Gniazdka jeszcze nie będzie, ale będą zajęcze łapki, które doprowadzą Lilę do prezentu.

Święta mają być czasem radości. Oczywiście wiem, że to czas Zmartwychwstania Jezusa, ale czy to nie pozwala, by ten dzień spędzić radośnie? Pamięć o Jezusie nie kłóci się z udekorowaniem domu w jajka i kurczaki, czy daniu dziecku słodkiego prezentu. Wszystko idzie pogodzić, tylko trzeba chcieć. Gdzieś czytałam, że są nawet zwolennicy, przywrócenia w domach tradycji "bożych ran". Nie no pewnie, dla dziecka to będą cudowne wspomnienia jak mama z tatą w Wielki Piątek spuszczą mu lanie podczas snu. Wierzyć się nie chce, że kiedyś to celebrowano.

nas było, jest i będzie wesoło, kolorowo i radośnie. Takie chce i takie mam Święta Wielkanocne.


ULUBIONE POSTY W 2014 ROKU

Dziś zapraszam Was na podsumowanie 2014 roku, pod względem postów z tego bloga. Przedstawię Wam 10 tekstów, które uważam, że są warte przypomnienia. Postów, które opisują ważne sprawy, czy po prostu są bardzo istotne dla mnie.
Jedne teksty powstawały pod wpływem impulsu, a inne były szczegółowo zaplanowane. Różnie z tym bywało, ale na dzień dzisiejszy żadnego bym już nie zmieniła.
Myślę, że to był dobry rok blogowania i kolejnego takiego sobie życzę :).

NAJWAŻNIEJSZE WPISY Z BLOGA W 2014 ROKU


Trzeci i jednocześnie podsumowujący wpis na temat relacji naszego kota z Lilką. Po wejściu w post będzie można kliknąć w 2 poprzednie wpisy. U nas mimo długiego czasu oswajania się kota z nową sytuacją, wszystko na szczęście zakończyło się pozytywnie :).

Mimo ogromnych chęci, wszystko poszło nie tak jak planowałam. Mam nadzieję, że moja historia pokazuje, że chcieć to nie zawsze móc, ale też da do zrozumienia, że walczyć i szukać pomocy trzeba do samego końca.

Jedna z najważniejszych dat w moim życiu. Przy pisaniu tego wpisu łzy szczęścia leciały po policzkach.

Choć wydaje się trudno i długo to jest wprost przeciwnie. Polecam zajrzeć wszystkim rodzicom, którzy zaczynają przygodę z gotowaniem dla dzieci.

O mich przyzwyczajeniach w kwestii macierzyństwa. Niestety musi upłynąć trochę czasu, żeby zauważyć swoje niektóre wariactwa, ale zawsze lepiej późno niż wcale :).

Przytulanie dziecka to przecież sama przyjemność, a ile jeszcze w tym dobrego. Post doceniony również przez ogólnopolską kampanie społeczną "Przytulenie ma znaczenie".

Jeśli dziecko ma oboje kochających się rodziców, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby oboje brali czynny udział w wychowaniu.

Nadal nie rozumiem tego fenomenu i zawsze będę twierdzić, że jeśli coś dolega nam lub dziecku, to pomocy należy szukać tylko i wyłącznie u lekarza, a nie w Internecie.

Wpis opisujący jak należy przewozić dzieci autem w zimowych miesiącach. Niestety jeszcze wielu z nas popełnia ogromny błąd i zbyt grubo ubiera dzieci do fotelików.

Przechowywanie pamiątek dla kolejnych pokoleń to cudowna sprawa.

BAJKA MOJEGO DZIECIŃSTWA

Bajki, czyli nieodłączny element bycia dzieckiem. Ja jako mama bajkom nie mówię nie. Jednak muszą być dostosowane do wieku i w ograniczonych ilościach.
Kiedy sama byłam dzieckiem lubiłam oglądać przygody niektórych bohaterów, jednak bez przesady. Nie byłam wpatrzona w TV bez końca. To były czasy kiedy preferowałam zabawy poza domem :). Jednak była bajka, której nie mogłam przegapić. "Zwariowane melodie" na Canal+ to było to :).

ŹRÓDŁO: https://54disneyreviews.wordpress.com/

Moimi ulubieńcami byli Królik Bugs, Diabeł Tasmański i Kojot ze Strusiem Pędziwiatrem. Tak to zdecydowanie z tymi bohaterami najbardziej wspominam czasy kiedy byłam małą dziewczynką. Zawsze mnie rozśmieszyli, zawsze zaskoczyli i zawsze był żal, że już koniec. Codziennie rano z niecierpliwością (jeszcze leżąc w piżamie) oczekiwałam kiedy się zaczną. Dopiero po zakończeniu mogłam zacząć dzień :).

ŹRÓDŁO: http://www.krolik-bugs.com/

ŹRÓDŁO: http://www.sadistic.pl/

Nawet teraz kiedy o tym piszę na buzi pojawia się uśmiech. Same pozytywne emocje :).
A Wy macie swoich bajkowych ulubieńców?

2 URODZINY BLOGA

Siódmy listopada to ważny dla mnie dzień. Zakładając bloga, 2 lata temu nie sądziłam, że dziś będzie to tak wyglądać, że to miejsce się tak rozwinie. Buzia śmieję mi się na samą myśl :).
Pamiętam jak dziś, tą listopadową noc kiedy nie mogłam spać, początki ciąży :). Leżałam na kanapie i podczytywałam blogi mam. I tak mnie naszło. Otworzyłam Bloggera, założyłam konto i napisałam pierwszy wpis (dokładnie: TEN). Oczywiście o samym blogowaniu myślałam już wcześniej, ale jakoś tak motywacji chyba mi brakło. Musiało mnie najść i naszło :).
Nie wciągnęło mnie od razu. Zresztą widać to po tym jak rzadko dodawałam posty. Blog z czasem się rozwinął. Ja sama nabrałam mocy. Nabyłam też sprej wiedzy o blogu, od strony technicznej. Moja strona się zmieniała. Wygląd, opcje. Ze wszystkim radziłam sobie sama i jestem z tego bardzo dumna.

Blog to też Wy, to głównie Wy :). Patrząc przez pryzmat czasu, bardzo dziękuję tym, którzy byli od początku jak i oczywiście wszystkim, którzy dołączyli później. To miejsce szybko zyskało czytelników co do dziś wprawia mnie w osłupienie :).
Dziś jest tu tak jak chce. Podoba mi się. Lubię pisać, odpowiadać na Wasze komentarze, wiadomości. No moje miejsce. Pisząc jak i czytając inne blogi, odpoczywam. To mój sposób na relaks. W końcu znalazłam to co lubię, co sprawia mi przyjemność :).

Kiedy zaczynałam przygodę z blogiem było inaczej. Dziś kiedy widzę co się dzieję jestem dumna, że mój blog jest miejscem przyjaznym. Nie ma tu kłótni, wzajemnego obrażania się i chamstwa.
Mam już w głowie plan na małe zmiany. W końcu nie można stać w miejscu :). Ten post jest też okazją, abyście Wy mogli napisać mi, czy czegoś Wam tu brakuje, może czegoś jest za dużo. Piszcie śmiało, czy są jakieś tematy o których chcielibyście częściej czytać.


4 CZERWCA 2013

Lubię czytać tego typu posty, zawsze tak bardzo mnie wzruszają. Tyle w nich emocji i uczuć.
Dziś zapraszam na moje wspomnienie dnia, w którym na świat przyszła Lili. Tyle strachu i przelanych łez. Pobyty w szpitalu, mnóstwo leków, leżenia i błagania, aby została u mamy jak najdłużej. Potem przyszła połowa maja, a ja zaczęłam z niecierpliwością przebierać nogami i mówić do brzuszka, że jestem gotowa i czekam :).

Lili, której śpieszno było w 30 tygodniu ciąży, postanowiła zostać u mamy, aż do 41. Cieszę się, choć pod koniec z niecierpliwości już wariowałam. Tak chciałam ją mieć przy sobie, zobaczyć i dotknąć. Za nic uwierzyć dziś nie mogę, że to było rok temu. Tyle czasu minęło, dosłownie jak jeden dzień. Uwierzyć nie mogę :).

MOJE WSPOMNIENIE DNIA 4 CZERWCA 2013

Budzi mnie delikatny skurcz brzucha. W ciągu ostatnich dni było ich sporo, ale teraz od razu podejrzewałam, że to właśnie to (kobieca intuicja istnieje naprawdę). Pod ręką był telefon. Jest punktualnie 4.00 rano. Odkładam, zamykam oczy i czekam. Kolejny skurcz, patrzę i jest 4.12. Notuję, odkładam i dalej czekam. Im bliżej końca kolejnych 12 minut, tym bardziej się denerwuję. Dokładnie o 4.24 następny skurcz, a więc jest. Zaczęło się, rodzę.
Dziś już o tym wiem, ale wtedy za nic w świecie to do mnie nie dochodziło. Nie mogłam uwierzyć, że się zaczęło. Wstałam, zmieniałam pozycję, czekałam i kiedy skurcze dalej były regularne zaczęłam już przygotowania do wyjazdu, do szpitala. Mimo tego wszystkiego stwierdziliśmy, z M. że ma jechać do pracy, a ja w razie czego zadzwonię po niego. Nie ma, aż tak daleko, a ja liczyłam, że może jeszcze sytuacja się uspokoi. Tak więc on pojechał, a ja wzięłam prysznic, umyłam włosy, dopakowałam torbę do końca. Skurcze cały czas były regularne i pojawiały się co 10 lub 12 minut. Kiedy wszystko miałam już przygotowane, zadzwoniłam do lekarza i opowiedziałam co się dzieje. Ten natychmiast, zdecydowanym głosem rozkazał jechać do szpitala.
Miał taki ton, że się przestraszyłam. Wtedy pierwszy raz tak na poważnie do mnie doszło, że się zaczęło i już nic tego nie zatrzyma. Szybki telefon do M. i już czekałam jak na szpilkach. Zanim przyjechał jeszcze raz sprawdziłam, czy mam w torbie wszystko. Przejrzałam dokumenty, a na koniec obeszłam sobie cały dom. Byłam w nim sama ostatni raz. Śmiałam się i denerwowałam na zmianę.
Przyjechał M. i jeszcze trochę potrwało zanim wyjechaliśmy. W drodze do Poznania zatrzymaliśmy się jeszcze w szpitalu, w miejscowości gdzie mieszkamy, bo miałam tam ostatnie wyniki do odebrania. W czasie jazdy przytrafiło się już kilka silniejszych skurczów.
Do szpitala (Kliniki św. Rodziny w Poznaniu) dostaliśmy się sprawnie i szybko. Na miejsce dotarliśmy w okolicach 11.00. Myślałam, że przyjęcie pójdzie tak samo szybko, tym bardziej, że mój lekarz już dał znać, że przyjadę, ale niestety trafiliśmy na dzień, w którym rodzących było bardzo wiele. O ile dobrze pamiętam czekaliśmy godzinę, zanim mnie przyjęto.
Od tego czasu wszystko poszło już w miarę sprawnie, ale dosyć długo. Wypisanie dokumentów, badanie i wywiad. Przyjęli mnie oczywiście, ale na początek na ginekologie ponieważ cała reszta była zajęta. Po przebraniu się zrobiono mi KTG. Potem jeszcze chwilę posiedziałam z M. na korytarzu i w końcu mogłam się udać na porodówkę.
Niestety sama, bo nie była to sala, w której miał się odbyć nasz poród rodziny tylko zwykła porodówka. Sale do porodów rodzinnych były zajęte, a przed nami była jeszcze jedna para oczekująca. Tak więc miałam sobie leżeć i czekać. I właśnie dlatego, że nie były to zamykane pokoje, a jedynie pomieszczenia oddzielone ścianami M. nie mógł być ze mną. Strasznie tego żałuję, bo przez najgorszy czas leżałam tam całkiem sama.
Na porodówkę dotarłam o 16.00. W momencie przyjmowania na sale znów miałam krótki wywiad z położną i w tej chwili złapał mnie pierwszy bolący skurcz. Zaczęły się też już powtarzać co 3-4 minuty. Całe przyjęcie trwało jakieś 10 minut i po tym czasie w końcu mogłam się położyć. Na leżąco było mi zdecydowanie lepiej. Skurcze robiły się już coraz mniej znośne, ale położna stwierdziła, że na lek przeciwbólowy jest zdecydowanie za szybko i jedyne co mogła mi zaproponować to Dolargan. Nie wiedziałam co to, ale oczywiście się zgodziłam. Tak jak wytłumaczyła położna, tak się stało. Lek nie uśmierzył bólu, ale w miłym stanie pozwalał przeczekać czas między bolesnymi skurczami. Rzeczywiście było lepiej, lek dawał swego rodzaju odprężenie.
Leżałam sama i płakałam. Z bólu, ze strachu co mnie czeka. Nie mogłam się pogodzić, że jestem tu sama, a M. sam na korytarzu. Mieliśmy być razem, taki był plan. Błagałam w myślach, aby w końcu przyszła położna i powiedziała, że możemy się udać na salę porodów rodzinnych.
Jednak nic z tego. Położnej nie było, a ból stawał się już nie do zniesienia. Z każdym kolejnym skurczem myślałam, że kolejnego już nie wytrzymam. Stwierdziłam, że muszę wstać. Myślałam, że może jak zmienię pozycje będzie lepiej, a jak nie to może wymuszę coś przeciwbólowego i koniec. Chciałam wstać, ale sama nie mogłam. Przyszła położna i pomogła mi. Udało się, ale dopiero usiąść i w tej chwili stwierdziłam, że już nie wstanę, nie dam rady. Położna nalegała, że mi pomoże, że pójdę sobie pochodzić, albo posiedzę na piłce, ale ja już zaczęłam bezsilnie ryczeć z bólu i krzyczeć, że nie dam rady wstać i chce się położyć z powrotem. W tej chwili przybiegła kolejna położna i razem chciały pomóc mi wrócić do pozycji leżącej, ale ja nie mogłam się już ruszyć. Wtedy coś je tknęło i zawołały lekarkę. Przybiegła i wystarczyło jedno spojrzenie. Usłyszałam tylko: "pani rodzi!".
Z bezsilności zaczęłam płakać jeszcze mocniej. Już się zupełnie nie kontrolowałam. Wpadłam w jakiś amok. Przecież miał być poród rodzinny, lek przeciwbólowy. Przecież dopiero co mnie tu przyjęto, wiec jak już rodzę?
Jednak nikt mnie już nie słuchał. Akcja szybko się rozwinęła, zbiegły się położne. Co działo się dokładnie, nawet nie pamiętam. Wiedziałam, że bez M. nie urodzę. Oprócz płaczu doszła panika i zaczęłam wręcz błagać, aby M. mógł przyjść i, że nie chce być tu bez niego. Położne i pani doktor spojrzały na siebie i jedna zapytała jak się nazywa. Nie wiem ile trwało to dokładnie, ale M. pojawił się błyskawicznie, a ja przywitałam go ze łzami w oczach i prośbą, aby coś zrobił, bo tak strasznie mnie boli. Od razu, kiedy stanął przy łóżku, wszystko było gotowe i pozwolono mi przeć. Była godzina 18.00, czyli zaledwie 2 godziny od przyjęcia na porodówkę.
Myślałam, że ból skurczów, jakie miałam był najsilniejszym bólem, jaki mogę znieść, ale niestety się myliłam. Ból przy parciu jest nie do opisania. Chciałam rodzić w ciszy, a krzyczałamTak się właśnie skończyło twierdzenie położnej, że na lek przeciwbólowy jest za wcześnie. Pierwsze dwa parcia były straszne, ale najgorsze czekało mnie przy trzecim, kiedy to przeszła główka. Nawet, teraz kiedy to pisze i wspominam, przechodzą mnie ciarki. Został jeszcze ostatni raz i na całe szczęście, bo jestem pewna, że dłużej nie dałabym rady. Nie miałam już sił.
4 parcie, godzina 18.13. Jest, nasza córka. Lilia Estera - 2940 g i 51 cm.
Malutka, czyściutka i płacząca, nasza idealna.
Jedyne, na co miałam siły to zerknąć, czy na pewno to dziewczynka i potem głowa sama mi opadała. Zresztą i tak od razu ją zabrali na badanie i ubranie.
Ja myślałam, że wszystko co najgorsze mam już za sobą, ale pozostało urodzić łożysko, co o dziwo poszło całkiem sprawnie. Niestety nie całe i tu zaczął się problem. Od razu czekało mnie wyłyżeczkowanie, ale nie będę się na ten temat rozpisywać. Każda mama, która przez to przeszła wie, że to nic przyjemnego, a przyszłym mamą za nic w świecie tego nie życzę.

Kiedy było już po wszystkim, w końcu mogłam dotknąć i zobaczyć Lilkę. Przynieśli ją opatulona w kocyk. Taką maleńką, cieplutką. Nie spała, patrzyła na nas ciemnymi oczkami. Patrzyłyśmy obie na siebie, a ja nie mogłam się nadziwić, że jest moja, nasza. Taka piękna i przede wszystkim taka spokojna. Spędziliśmy tak trochę czasu, razem we trójkę, ale o 20.00 musiałam już opuścić salę porodową. Lili zabrano, a ja zostałam przeniesiona na sale poporodową, aby zregenerować siły. Wystarczyło mi 7 godzin i w nocy gdzieś w okolicy 1.00 przyniesiono mi Lilkę i od tamtej pory, po dzień dzisiejszy jesteśmy razem.
W szpitalu spędziłyśmy 7 dni, ze względu na podwyższony u Lili poziom CRP. Niestety przez pięć dni musiała przyjmować antybiotyk, ale na szczęście pomógł i w końcu mogłyśmy wrócić do domu.

Tyle razy słyszałam, że zapomina się ten dzień, ból, emocje. Nie wierzę, minął rok, a ja pamiętam wszystko tak dokładnie. Mam w głowie obraz sali, pamiętam jak wyglądały dwie położne, które najczęściej do mnie podchodziły. Wszystko jest takie realne i świeże, jakby się wydarzyło wczoraj.
Dziś wiem, że to dobrze, że wszystko tak błyskawicznie się rozegrało, ale wtedy byłam przerażona. Dopiero co dochodziło do mnie, że poród się zaczął, a ja już byłam na porodówce. Potem to już wiecie. Ja nie nadążałam, nie wiedziałam co się dzieje. Jeden wielki chaos i zamieszanie - tak najkrócej mogę opisać mój poród.
Jest też coś, co już do końca będzie mi się kojarzyć z tymi chwilami, to herbata miętowa. Po przeniesieniu na zwykłą sale, położna zaparzyła mi cały dzbanek świeżej miętówki. Nigdy nie przepadałam za tym smakiem, ale wtedy wypiłam cały i piłam już tylko ją, przez cały pobyt w szpitalu. Teraz za każdym razem, kiedy czuję ten zapach, mam w głowie tylko te dni.


CUD NARODZIN

Kochana Lilieczko.
Twoje narodziny są dla nas największym cudem.
Nieświadomie dajesz nam co dzień tyle szczęścia. Dzięki Tobie jesteśmy zupełnie kimś innym. Inaczej postrzegamy tyle spraw.
Dziś nie zdajesz sobie sprawy jaki jest dzień, ale o godzinie 18.13 mocno Cię przytulimy.
Ja z tatą daliśmy Ci życie, a Ty swoim rozświetlasz nasze.
Kochamy Cię ♥

Nasz cud. Mój i M.
Nasza wyczekiwana Lileczka. Upragniona, ukochana, jest z nami od roku.

41 tygodni oczekiwania i w końcu się pojawiła. 4 czerwca 2013 - pierwszy oddech, pierwszy krzyk, łzy mamy i taty.
Szczęście liczone w liczbach - 2940 g i 51 cm.

12 miesięcy zleciało jak jeden dzień. Nadziwić się nie mogę, że tyle czasu mam ją przy sobie. Mogę tulić, głaskać, całować, mówić, że kocham. Nasza jedyna.


ODCZUCIA MŁODEJ MAMY PO PORODZIE

Dziś post na prośbę autorki bloga: ZIMOWA MAMA.
Jak to wszytko wygląda po 3 miesiącach z perspektywy mamy? Różnie, ale na pewno bardziej pozytywnie niż negatywnie.

PORÓD
Było ciężko. Poród to nic przyjemnego i każda mama o tym wie. Myślałam, że było naprawdę źle, ale już kilka godzin po wszystkim, kiedy usłyszałam opowieści innych dziewczyn z sali wiedziałam, że mogę dziękować za to, że tak szybko i sprawnie to u mnie przebiegło. Dziś myślę tak samo, ale nie zgadzam się z tym, że zapomina się o bólu porodowym. Ja na pewno go nie zapomnę. Na samą myśl, ciarki mnie przechodzą. Mimo tego, jeśli będzie mi dane jeszcze zostać, po raz kolejny mamą to jak najbardziej chcę rodzić naturalnie. Głównie ze względu szybkiego dojścia do siebie i możliwości, by krótko po wszystkim mieć dzidzię przy sobie.

PIERWSZE CHWILE Z MALEŃSTWEM
Lilkę dostaliśmy, na 2 godziny, jakieś pół godziny po tym jak się urodziła. Są to najpiękniejsze momenty. Tyle czekania i w końcu mogłam ją trzymać i przytulać. Z perspektywy czasu, najbardziej żałuję tego, że nie przystawiłam jej od razu do piersi. Zrobiłam to dopiero z pomocą położnej, gdzieś po 7 godzinach (kiedy przynieśli mi Lilkę już na stałe).

KARMIENIE
Cudownie wspominam tylko pierwsze karmienie, niezapomniane, cudowne uczucie. Przy drugim i kolejnym następnym, piersi miałam już mocno poranione i ssanie po prostu bolało. Pomocne okazały się silikonowe nakładki. Lilka piła już przez nie do końca, bo z przyzwyczajenia nie chciała już bez. Całkowicie przestałam karmić w 9 tygodniu. Po zapaleniu piersi, pokarm zrobił się jałowy i Lila nie mogła się najeść. Najpierw tylko dokarmialiśmy mlekiem modyfikowanym, ale stopniowo dawki były zwiększane. Dziś kiedy poczytałam trochę na ten temat wiem, że prawdopodobnie za szybko się poddałam. Niestety kierowałam się tylko tym co mówi położna, która niestety nie do końca dobrze mi doradzała.

PRZYGOTOWANIA DLA DZIECKA
Najważniejsze co doceniłam kiedy na świat przyszła nasza córeczka to, to, że zdążyłam wszystko dla niej przygotować. Ułożone ubranka, przygotowane łóżeczko, itp. Kiedy to wszystko jest gotowe na powrót do domu, możemy w pełni poświęcić się opiece nad dzieckiem. W ciąży myślałam, że jeśli nie zdążymy czegoś kupić to nic się nie stanie. Dokupimy kiedy Lila będzie już z nami. Teraz wiem, że byłby to zakup szybki i na siłę. Zresztą zakupy to ostatnia rzecz, na jaką miałam ochotę w pierwszych tygodniach po porodzie.

MOJE CIAŁO
całej ciąży przybyło mi 14 kg, czyli akurat tyle ile najczęściej zalecają lekarze. Najszybszy przyrost wagi miałam na samym początku, ale i apetyt wtedy najwięcej mi dopisywał. Później wszystko zwolniło i tyłam równomiernie. Na miesiąc przed porodem, waga stanęła już do rozwiązania. Na dzień dzisiejszy zostało mi jeszcze do zrzucenia 3 kilo, ale nie dążę do tego na siłę. Włosy i paznokcie w ciąży były w bardzo dobrej kondycji i tak utrzymało się do dziś. Za to miałam i mam problemy ze skórą. Zrobiła się jeszcze bardziej wrażliwsza niż była. Kilka razy wyszło mi uczulenie od kremów, których wcześniej używałam bez problemu.

STAN EMOCJONALNY
Po porodzie nie miałam żadnych problemów z zaakceptowaniem nowej sytuacji. Było ciężko nie powiem, ale szybko się do tego dostosowałam. Kryzys miałam tylko raz. W 3 dobie, w szpitalu. Dopadło mnie zmęczenie, było strasznie gorąco, wszystko bolało. Dowiedziałam się, że z Lili zostajemy jeszcze 5 dni. Wszystko się we mnie skumulowało i płakałam cały dzień. Na następny, wzięłam się w garść i dzielnie wytrwałam. Dziś myślę, że na dobre wyszedł mi dłuższy pobyt w szpitalu. Lili została dokładnie przebadana, a ja w pełni doszłam do siebie po porodzie, dzięki czemu do domu wróciłam całkowicie sprawna i wypoczęta.

Z perspektywy czasu wiem, że wiele rzeczy zrobiłabym inaczej. Pewnie każda z Was tak ma, ale mądry człowiek po szkodzie.
Żałuję, że tak mało wiedziałam. Naprawdę dużo spraw mnie zaskoczyło. Nie chciałam za dużo czytać na temat porodu i całej tej otoczki, bo po prostu się bałam (głównie tego, że negatywnie się nastawię). Przestałam oglądać wszystkie programy telewizyjne o takiej tematyce. Dziś wiem, że lepiej być źle nastawionym, niż kompletnie nieświadomym.
Przy drugim bobasku będzie już o wiele pewniej i świadomej.

WSPOMNIENIA

Dziś robiłam porządek w telefonie. Tak, tak w telefonie :). Jestem pedantką do bólu, ale do rzeczy :).
W telefonie mam zapisane pełno notatek. Zapisuje co muszę zrobić, ważne sprawy, plany, itp. Raz na jakiś czas przeglądam wszystko i kasuję to co niepotrzebne. Dziś się za to zabrałam i trafiłam na notkę z 4 czerwca, o której zupełnie zapomniałam.

A o czym te zapiski? O skurczach :).
Kiedy o godzinie 4.12, obudził mnie pierwszy skurcz, podświadomie wiedziałam, że coś zaczyna się dziać. Nie chciało mi się wstawać, a pod ręką był tylko telefon. Tak więc wzięłam go i notowałam.

4.12, 4.24, 4.35, 4.44, 4.56, 5.06, 5.20, 5.28, 5.39, 5.50, 6.03, 6,15, 6.24, 6.36, 6.46, 6.56, 7.06, 7.14, 7.26, 7.33, 7.44, 7.51, 8.00, 8.11, 8.23...


Wzruszyłam się kiedy to czytałam. Powróciły myśli i odczucia jakie mi wtedy towarzyszyły. Byłam strasznie podekscytowana i szczęśliwa, że coś zaczęło się dziać. Wiedziałam, że rozpoczyna się ostatni etap, którego uwieńczeniem będzie widok mojego wyczekiwanego dziecka.
Jednocześnie uświadomiłam sobie, po raz kolejny, o tym jak dobrą podjęłam decyzję, by pisać bloga. O tylu rzeczach zdążyłam już zapomnieć. Tu wszystko mam zapisane i w każdej chwili mogę wrócić myślami do cudownych chwil.

RELACJA Z PORODU

Nasza Lileczka urodziła się 4 czerwca, o godzinie 18.13 w Klinice św. Rodziny w Poznaniu.
Wszystko zaczęło się o 4.00 rano. Dokładnie o tej godzinie obudził mnie skurcz. Trwał jakieś 20 sekund i był bardzo delikatny, ale intuicja kazała mi spojrzeć na zegarek i czekać. Tak więc zrobiłam i po 12 minutach powróciło to samo uczucie. Leżałam i czekałam dalej i po kolejnych 12 minutach, następny skurcz. Leżąc w łóżku przeczekałam jeszcze 2 kolejne skurcze i wstałam, żeby sprawdzić, czy po zmianie pozycji będzie inaczej. Nic się nie zmieniło i do godziny 8.00, skurcze powtarzały się co 10 lub 12 minut. Cały czas trwały maksymalnie 30 sekund i były delikatne. W tym czasie leżałam, chodziłam i siedziałam. Krótko po 8.00 wzięłam ciepłą kąpiel i podczas 20 minutowego siedzenia w wodzie nie poczułam nic. Jak tylko wyszłam wszystko powróciło, z nadal takim samym odstępem czasowym. O 9.00 zadzwoniłam do lekarza i opowiedziałam mu co się dzieje. Od razu kazał jechać do szpitala.
Wtedy pierwszy raz się wystraszyłam i uświadomiłam sobie, że to wszystko faktycznie zaczęło się dziać. Szybko się opanowałam i zaczęłam przygotowania do wyjazdu. Dopakowałam do torby to co brakowało, ubrałam się, zjadłam jogurt, wypiłam kawę no i sprawdziłam, czy mam wszystkie dokumenty. Jeszcze chwilę posiedzieliśmy z M. w domu i do szpitala dotarliśmy około 11.30. Do tego czasu niektóre skurcze zrobiły się mocniejsze i zaczynały już boleć, ale ich odstęp czasowy cały czas był taki sam, około 10 minut.
Na izbie przyjęć zostałam przyjęta dopiero po prawie godzinie, bo niestety przed nami też było kilka kobiet do porodu. Po badaniu i stwierdzeniu 4 cm rozwarcia zostałam przyjęta, ale na ginekologię, bo cała porodówka była zajęta rodzącymi i trzeba było czekać. Przebrałam się w koszulę, w której chciałam rodzić. Posiedziałam chwilę z M. na korytarzu i potem zostałam podłączona pod KTG. Leżałam chyba niecałą godzinę, a potem mogliśmy udać się na porodówkę. Po spisaniu wszystkich formalności, o 15.30 zostałam położona na łóżku i ponownie podłączona pod KTG. Do tego momentu skurcze w znacznym stopniu się nasiliły, a przerwy między nimi zmniejszyły się do jakiś 5 minut. Leżałam tak gdzieś do 17.00 i skurcze cały czas się nasilały, więc położna podała mi Dolargan po którym od razu lepiej się leżało. Nie uśmierzył on bólu, a jedynie pozwalał fajnie przeczekać przerwy między kolejnymi skurczami.
Niestety od tej chwili pamiętam już mało co. Ból stawał się coraz mocniejszy. Gdzieś krótko przed 18.00 chciałam wstać i pochodzić, albo chociaż usiąść, ale przy próbie siadania ból stał się nie do wytrzymania i okazało się, że rozwarcie było pełne i zaczęłam rodzić. Parłam w sumie 4 razy i o 18.13 urodziła się nasza Lileczka.
Kiedy leżałam ze świadomością, że na szczęście już po wszystkim okazało się, że nie urodziłam całego łożyska i czekało mnie wyłyżeczkowanie. Dwoma słowami, nic przyjemnego.

Rodziłam na sali gdzie nie ma możliwości, aby były osoby towarzyszące. Co prawda byliśmy zapisani na poród rodzinny, ale te sale wszystkie były zajęte, a przed nami była jeszcze jedna para w kolejce. Na całe szczęście kiedy wszystko zaczęło się na dobre, położna zgodziła się, by M. był ze mną i szybko pobiegła po niego. Trudno mi sobie wyobrazić, że mogłabym tam być bez niego. M. spisał się cudownie.

perspektywy czasu bardzo się cieszę, że poród trwał tak krótko, jednak wtedy wszystko działo się za szybko. Ledwo co dochodziło do mnie, że urodzę w dany dzień, a już nagle rozwarcie było pełne i kazali mi przeć. Nie miałam, ani chwili, żeby oswajać się z tym wszystkim. Dodatkowo oprócz Dolarganu nie podano mi nic więcej, bo nie było już na to czasu.
Jak na moją wytrzymałość to ból był nie do zniesienia i dziś nie wyobrażam sobie, że Lili mogłaby urodzić się cięższa lub dłuższa niż była.

Kiedy było już po wszystkim, bardzo szybko doszłam do siebie. Około 20.00 wstałam i o własnych siłach przeszłam do sali, w której miałam leżeć, a o 22.00 brałam już prysznic. Przespałam się do 1.30 i w końcu przywieźli mi Lili, która była już ze mną cały czas, ponieważ leżałyśmy na oddziale gdzie dzieci zostają na stałe z mamą.

5, 6, 7, 8, 9 I 10 TYDZIEŃ CIĄŻY

Od momentu kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży moje życie i myślenie zmieniło się diametralnie. Do dziś nie mogę ochłonąć i uwierzyć, że naprawdę się udało, ale jednak i jest to już 11 tydzień.
Poniżej w skrócie przybliżę poprzednie tygodnie.

ciąży dowiedziałam się w domowym zaciszu, za pomocą płytkowego testu ciążowego. Była to cudowna i niezapomniana niedziela 23 września. Przez następne 2 dni powtarzałam testy i za każdym razem miałam przed oczami 2 piękne fioletowe kreski. W połowie tygodnia zapisałam się do lekarza na potwierdzenie, niestety wizyta skończyła się nie po mojej myśli, bo ginekolog nic nie wykrył. Skierował mnie za to na badanie krwi (B-HCG), które wykazało wynik: 1166,0 mlU/ml, czyli 5 tydzień (licząc, że ciąża rozpoczyna się od pierwszego dnia ostatniej miesiączki). Wtedy nie było już żadnych wątpliwości, choć wiadomo, że jak lekarz to osobiście potwierdza to czujemy się tak pewniej. Dokładnie tydzień po poprzedniej wizycie, miałam następną i na USG było już widać śliczny mały pęcherzyk ciążowy :).
Dodatkowo dostałam już skierowanie na długą listę badań i zamieniłam kwas foliowy Folik, który brałam dotychczas na zestaw witamin Femibion 1.

Do 7 tygodnia wszystko było cudownie. Najbliżsi już wiedzieli o dziecku, a ja nadal nie mogłam ochłonąć. Jednak od połowy tygodnia całymi dniami, dzień w dzień już czułam, że będę mamą ponieważ dopadł mnie jeden z "uroków" ciąży, czyli mdłości. Na całe szczęście bez wymiotów, ale całodzienne odczuwanie, że chce się zwymiotować wcale nie jest przyjemne.

Do 10 tygodnia nie wiele się zmieniło. Mdłości jak były tak są, ale przywykłam do tego, tak ma być i tyle. Moja waga wzrosła o 2 kg. Najcudowniejsze jest jednak to jak rozwija się nasze dzieciątko. W tym tygodniu miałam kolejną wizytę u lekarza i podczas USG widać było już wyraźnie malutkiego człowieczka z bijącym serduszkiem.



JAK TO WSZYSTKO SIĘ ZACZĘŁO, CZYLI MAŁY SKOK W PRZESZŁOŚĆ

Zacznijmy od początku.
O dziecku myślałam już od 3 lat, a tak bardziej intensywnie od ponad roku. Jednak najważniejszą wtedy sprawą było dla mnie ukończenie szkoły i znalezienie pracy. Przygoda z ciążą zaczęła się na początku roku, od długich rozmów z partnerem (Michałem) i wyobrażania sobie wszystkiego w myślach. Jestem z tych osób, które muszą mieć wszystko zaplanowane i ciąża również miała taka być :).

Na samym początku ustaliliśmy, że starać zaczniemy się od sierpnia. Sama nie wiem dlaczego właśnie tak, ale jakiś czas trzeba było wybrać. Kiedy już to mieliśmy ustalone, od razu miałam rozplanowane, że niedługo trzeba się zapisać do lekarza. Zrobić podstawowe badania, przejść na zdrowszą dietę, rzucić palenie no i brać witaminy.
Jednak to, było zaplanowane tylko w mojej głowie, a jak się skończyło? Lekarza i badań brak, diety jeszcze bardziej brak, palenie rzucone dopiero od momentu dowiedzenia się o ciąży. Jedyne co mi się udało to witaminki, a konkretnie kwas foliowy Folik, który zaczęłam brać pod koniec maja.

Nasze starania niestety za pierwszym razem nie poszły po naszej myśli. 1 kreska na teście ciążowym. Z mojej strony trochę płaczu, trochę smutku, ale przecież trzeba iść do przodu. Po miesiącu, we wrześniu kolejna próba i strach, że i tym razem się nie uda. Na szczęście udało nam się.
Tak, tak. Jestem w ciąży :). Dowiedzieliśmy się w bardzo miłym dla nas czasie, bo dzień przed naszą 5 rocznicą. Cudowny prezent :).