Ostatnia z naszych nowości w książkach, to Lotte Piratka napisana przez Sandrine Bonini, a wydana przez wydawnictwo POLARNY LIS.
Dlaczego o niej? Bo ogromne chcę ją Wam polecić. Jeśli macie w domu dziecko, to ta książka jest idealna do wieczornego czytania, czy wspólnej chwili w ciągu dnia.
LOTTE PIRATKA
Sandrine Bonini
Cena: 33,90 zł
Lotte to wychowana w dżungli dziewczynka, która świetnie porozumiewa się ze zwierzętami, a jej przyjacielem i towarzyszem przygód jest tukan Igor. Razem oswajali dzikie zwierzęta i razem odkrywali sekrety wielkiego lasu.
Lotte najlepiej czuje się w towarzystwie dzikiej przyrody i zwierząt. Wśród ludzi nie miała żadnych przyjaciół i wcale tego nie żałowała, aż do momentu, kiedy w czasie niebezpieczeństwa ratuję ja chłopiec, przez którego to właśnie wcześniej uciekła.
Lotte Piratka, to krótka opowieść, która w piękny sposób pokaże naszym dzieciom, że przyjaciele są potrzebni i nie warto od nich uciekać.
Książka jest pięknie wydana, a cudownie kolorowe ilustracje Audrey Spiry przenoszą maluchów wprost do dzikiej afrykańskiej dżungli.
Zanim na świecie pojawiła się Lilia, już wiedziałam, że chcę mieć więcej niż jedno dziecko. Sama mam rodzeństwo, wychowałam się z dwoma braćmi, więc było dla mnie oczywiste i wręcz naturalne, że tak samo, jak moi rodzice i ja chcę stworzyć większą rodzinę.
Po narodzinach Lili coś się jednak zmieniło. Przez pierwsze tygodnie, kiedy była z nami, było dla mnie nawet nie do pomyślenia, by mieć więcej dzieci. Nie dlatego, że same początki macierzyństwa są dosyć ciężkie, bo o tym się zapomina i to przemija, ale dlatego, że byłam pewna, że drugi, czy kolejny raz już tak bardzo nie będę w stanie pokochać. Miałam ogromne obawy, że drugie dziecko mogę traktować w pewien sposób inaczej.
Na szczęście takie myślenie było tylko chwilowe. Po raz drugi mój instynkt macierzyński obudził się już po roku. Już wtedy widziałam, że z czasem zdecydujemy się na drugie dziecko.
Czas mijał i, kiedy w styczniu ubiegłego roku dowiedzieliśmy się, że jesienią zostaniemy po raz drugi rodzicami, od razu pokochałam tę małą istotkę, która zaczęła się rozwijać pod moim sercem. Nawet przez chwilę się nie zawahałam, nie zastanawiałam, po prostu już kochałam bezgranicznie.
Dalia się urodziła, a ja poczułam ten sam magiczny i niesamowity stan co cztery lata temu.
Mówi się, że miłość się mnoży, a nie dzieli i teraz w stu procentach mogę to potwierdzić. Będąc jeszcze tylko z Lili, nie mogłam uwierzyć, że miłość matki może być tak ogromna, że można kochać jeszcze bardziej i bardziej. Potem pojawia się drugie dziecko i to wszystko się powtarza. Okazuję, że tej miłości jest jeszcze więcej.
Mam ogromne szczęście, że jest mi dane doznać tego cudownego uczucia, miłości mamy do dzieci.
Dziś nie mam wątpliwości, że w przyszłości będę gotowa, aby nasza rodzina powiększyła się o kolejne maleństwo.
Obawy są i zawsze będą. Niech żadna z Was nie obwinia się, że zadaje sobie pytania, czy będzie w stanie pokochać kolejne dziecko. To jest normalne, a wątpliwości na szczęście szybko uciekają.
Cztery dni temu w Wielką Sobotę, Dalia skończyła pół roku. Powtórzę się nie pierwszy raz, ale naprawdę niesamowicie szybko upłynął mi ten czas. Sześć miesięcy i z malutkiego okruszka wyrasta nam cudowna i pogodna dziewczynka.
To było piękne pół roku. Świetnie czuję się jako podwójna mama. Przybyło wiele obowiązków i pracy, ale ze spokojem idzie wszystko zorganizować i pogodzić. Skłamałabym pisząc, że nie ma zmęczenia, czy gorszych dni, ale uśmiech tej małej istotki sprawia, że wszystkie te gorsze momenty nie mają większego znaczenia.
Skończone sześć miesięcy to dobry czas na rozszerzanie diety, ale nie spieszymy się. Pierwszy posiłek, czyli w naszym przypadku padnie na marchewkę, planujemy na początku maja. Do tego czasu, ciągle tylko moje mleczko, przy karmieniu na żądanie.
Z wagi urodzeniowej 2900 g, dziś mamy już 7 kg.
Rozwojowo Dalka jest bardzo podobna do siostry i tak samo, jak w jej przypadku, na pół roczku numerem jeden jest przekręcanie się pleców na brzuszek i na odwrót.
Nasza mała dziewczynka uwielbia się przytulać. Nie ważne, czy się ją nosi, czy trzyma na rękach, ważne tylko, żeby być blisko. W tej sytuacji zbawieniem okazała się dla mnie chusta, którą i Dalia uwielbia.
Dalia wiele wniosła w nasze życie. Minęło pół roku, a dziś już dosłownie nie pamiętam, jak to było bez niej.
Jeszcze kilka lat temu w życiu bym nie pomyślała, że spacery staną się czymś, co aż tak bardzo polubię.
Od zawsze byłam typem domatora. Bez względu na porę roku i pogodę, to właśnie w domowym zaciszu najbardziej lubiłam spędzać wolny czas. To nie tak, że z domu nie wychodziłam :). Przebywanie na ogrodzie jak najbardziej, ale spacerowanie to już średnio.
Od narodzin Lili wszystko się oczywiście zmieniło. Spacer stał się moim codziennym obowiązkiem. No właśnie obowiązkiem, bo choć trochę polubiłam taką formę spędzania czasu, to jednak dalej wychodziłam raczej z obowiązku niż całkowitej przyjemności. Lili sporo czasu spędzała na powietrzu, ale bardziej wolałam zabierać ją na ogród niż długie wędrówki.
Wraz z przyjściem na świat Dalii, wszystko się zmieniło. Po prostu tak nagle polubiłam spacery. Dziś zrobić z wózkiem 10 kilometrów to żaden problem, a wręcz sama przyjemność.
Ogromnie cieszę się, że zima się skończyła i w końcu się ociepliło. Aktualna pogoda nie zachęca, ale wiele wypraw już za nami, a przecież pełno jeszcze przed nami :).
Niezmiennie najwięcej czasu spędzamy w lasach. Zwiedzamy wszystkie pobliskie. Odkrywamy nowe miejsca i ścieżki. Zawsze mam ze sobą aparat, żeby uwieczniać nasze wspólne momenty i cały czas zmieniającą się przyrodę :).
Świerze powietrze, cisza i spokój. Tak właśnie mijają nasze dni z Dalią.