26/52 - 2014

13:40:00 alinadobrawa 21 Comments

PORTRETY MOICH DZIECI, RAZ W TYGODNIU, CO TYDZIEŃ

26/52 - 2014

WAFEL NAJLEPSZY

21 komentarze:

DZIĘKUJĘ ZA KAŻDY POZOSTAWIONY KOMENTARZ

JAK PRZYGOTOWUJĘ OBIADY DLA LILI?

14:38:00 alinadobrawa 64 Comments

O napisaniu takiego posta myślałam kilka razy. Wasze ostatnie pytania o to, jak gotuję dla Lili, przyspieszyły moje zamiary.
Tak więc przedstawiam Wam, jak to u nas wygląda, krok po kroku.

PRZYGOTOWANIE SKŁADNIKÓW
Zaczynam oczywiście od przygotowania sobie wszystkich składników.
W ich skład zawsze wchodzą: dwa rodzaje mięsa, ryż, makaron i warzywa. Wszystko (oprócz ryżu i makaronu) dokładnie myję i dzielę na mniejsze kawałeczki, aby potrzebowało jak najmniej czasu na przyrządzenie w parowarze.

MIĘSO:
Tym razem padło na filet z indyka i mięso z królika.


WARZYWA:
Warzyw jest dostępnych tak dużo, że nie ma żadnego problemu, żeby dobrać większą ilość. Za każdym razem staram się coś pozmieniać, ale mamy kilka obowiązkowych, których używam za każdym razem, czyli marchew, brokuł i zielony groszek.




PRZYRZĄDZANIE W PAROWARZE
Mięso i warzywa przygotowuję w parowarze. Dzięki temu, że mam 3-poziomowy robię wszystko za jednym razem. Makaron i ryż gotuję tradycyjnie w wodzie.

POZIOM I:
Warzywa twarde - ziemniak, marchew i korzeń pietruszki.


POZIOM II:
Mięso i szpinak. Mięso doprawiam ziołami i dodaję masło, wszystko razem zawijam w folii aluminiowej (dzięki temu jest delikatniejsze). Na górę układam szpinak.



POZIOM III:
Warzywa miękkie - brokuł, kalafior, groszek, fasolka szparagowa, szparagi i cukinia.


GOTOWANIE
W momencie, kiedy parowar jest włączony, ja gotuję ryż i makaron. Z makaronem nie robię nic więcej, ale ryż łączę z jakimś tłuszczem (olej rzepakowy lub oliwa z oliwek) i groszkiem.


PORCJOWANIE OBIADKÓW
Porcjowanie obiadków to już ostatnia czynność. Mam uszykowane 10 małych pojemników, które idealnie spełniają swoje zadanie. Mieszczą obiadową porcję i zajmują mało miejsca w zamrażarce. Do każdego pojemnika wkładam kawałek mięsa, ryż z groszkiem lub makaron i kilka warzyw.







Całkowity czas, jaki poświęcam na zrobienie takiej ilości jedzenia, to 1 godzina i 15 minut (jedzenie w parowarze potrzebuje 35 minut, żeby było miękkie). Wliczam tu już całe przygotowanie i posprzątanie. To chyba nie dużo, biorąc pod uwagę na ile dni mam zapasu. Oczywiście tak krótki czas zawdzięczam parowarowi i tu po raz kolejny będę Wam go polecać. Ja dziś nie wyobrażam sobie, aby mogło go zabraknąć w mojej kuchni. Wszystko idzie szybciej, sprawniej, a przede wszystkim jest smaczniej i zdrowiej.
Takie obiadki przygotowuję raz na 12 lub 13 dni. Porcji wychodzi 10, ale w międzyczasie, żeby Lili codziennie nie jadła podobnie, daję jej słoiczek lub zrobię coś innego na szybko, np. zupka pomidorowa, ryba z parowaru.

W kolejnym poście pokaże Wam obiadek gotowy do podania :). Nie długo pojawi się też post o tym, co i w jakich godzinach je Lili.

64 komentarze:

DZIĘKUJĘ ZA KAŻDY POZOSTAWIONY KOMENTARZ

BEZGRANICZNA MIŁOŚĆ OJCA

13:27:00 alinadobrawa 27 Comments

Kiedy jeszcze byłam w ciąży, słuchał bicia jej serca. Przykładał dłoń kiedy pokazywała jak mocno potrafi kopać. Mówił codziennie. To właśnie tata pierwszy zobaczył Lili po narodzinach. Codziennie nas odwiedzał, by w końcu zabrać do domu.

Od samego początku są zgranym duetem. Kiedy wychodzą ząbki, to taty ramiona przynoszą największe ukojenie. Nikt lepiej niż tata nie obetnie paznokci i nie poda lekarstw. Wieczorne picie mleka, to czas tylko dla nich. Jest jeszcze tyle wspólnych spraw, o których mogłabym napisać.
Dziś Lili, słowo "tata" powtarza jak nakręcona :). Woła go całymi dniami, a kiedy w końcu go widzi, szczerze się uśmiecha.
Uwielbiam na nich patrzeć. Na tatę i córkę, zakochanych w sobie.
Dziś to już ich drugi Dzień Ojca.


27 komentarze:

DZIĘKUJĘ ZA KAŻDY POZOSTAWIONY KOMENTARZ

25/52 - 2014

14:06:00 alinadobrawa 17 Comments

PORTRETY MOICH DZIECI, RAZ W TYGODNIU, CO TYDZIEŃ

25/52 - 2014

ZŁAPANI Z UKRYCIA

17 komentarze:

DZIĘKUJĘ ZA KAŻDY POZOSTAWIONY KOMENTARZ

LEKARZ PROWADZĄCY CIĄŻĘ I PROBLEMY W CIĄŻY

16:09:00 alinadobrawa 42 Comments

Dziś będzie o lekarzu, w sumie to nie o jednym.
Chce poruszyć ważną kwestię jaką jest lekarz prowadzący ciążę. Na swoim przykładzie mogę stwierdzić, że to ogromne szczęście trafić w tym okresie na odpowiednią osobę. Ja go nie miałam, nie od początku.
W ciągu moich 40 tygodni ciąży miałam styczność z czterema lekarzami. Tak, aż tylu musiało się przewinąć, by w końcu trafić na odpowiedniego. Tego, który wie co robi i potrafi rozpoznać co się dzieję, a przecież każdy lekarz powinien być dobry. Niestety tak nie jest.
Mam nadzieję, że moja historia będzie przestrogą dla tych z Was, które kiedy czują się niepewnie nie szukają pomocy. Z ciążą nie ma żartów. Nie ma się co bać, żeby pytać i prosić o badania.

Od początku kiedy dowiedziałam się o ciąży (dzięki badaniu B-HCG) postanowiłam, że wybiorę lekarza, który przyjmuję na NFZ. Lekarz do którego jeździłam wcześniej (przed ciążą) był idealny, ale przyjmuje tylko prywatnie, a ja wolałam pieniążki odkładać na wyprawkę. Tak więc kiedy już wiedziałam, że zostanę mamą, poszłam do przychodni, by wybrać lekarza. Jedno wiedziałam na pewno. Musi to być mężczyzna. Niestety nie mam dobrych wspomnień z kobietami, które wykonują ten zawód. Lekarzy było trzech i tylko jednego kojarzyłam. Nawet dużo dobrych opinii jest na jego temat, ale niestety już nie przyjmował nowych pacjentek. Z pozostałych dwóch wybrałam już jak na loterii, po prostu wzięłam tego, który najszybciej mógł mnie przyjąć.
Pierwsza wizyta, podobno ta najważniejsza. Dobrze ją wspominam. Tak jak i lekarza, który okazał się bardzo miły, sympatyczny i rzeczowy. Wypytał o podstawowe sprawy, potem potwierdził, że jestem w ciąży (6 tydzień). Pogratulował, zlecił mnóstwo badań, trochę pożartował w między czasie. Fajna i przyjemna wizyta. Cieszyłam się, że go wybrałam. Moja radość trwała do końca roku. Kiedy 5 grudnia (15 tydzień ciąży) byłam u niego na kontroli nawet nie przypuszczałam, że widzimy się ostatni raz, on chyba też. Nie mogłam się umówić na kolejny raz, bo nie było zapisów na nowy rok. Trzeba było przyjść dopiero w styczniu, żeby się zapisać. Tak też zrobiłam i co się okazało? Mojego lekarza już nie ma. Nie podpisali z nim umowy i tyle.
Wkurzyłam się nie miłosiernie. W zamian za niego zaproponowali mi panią doktor. Pomyślałam, że gorzej już chyba być nie może, ale pani w recepcji tak sobie ją zachwalała i polecała, że pomyślałam, iż skoro jest taka super i w ogóle, to może warto się przełamać. Zapisałam się i pierwsze spotkanie miałyśmy 17 stycznia (21 tydzień ciąży).
Oczywiście porażka totalna. Na początek podważyła wszystkie zalecenia poprzedniego lekarza i jeszcze z pretensjami do mnie, dlaczego robił tak, a nie inaczej. Z tym, żeby być miłą miała ogromny problem, a odpowiedzi na moje pytania udzielała takich jak też byłabym po skończonych studiach medycznych, czyli po prostu nie rozumiałam nic. No, ale trudno. Chciałam się przepisać, ale pomyślałam, że może miała gorszy dzień. Nie chciałam jej od razu skreślać. Kolejne wizyty były takie same, wytrzymałam dwie. W sumie na tą ostatnią miałam już nie iść i już nawet byłam zapisana do innej przychodni. Jednak poszłam, bo wizytę w nowej przychodni miałam zaplanowaną trochę później, a zaczęłam się gorzej czuć.
Zaczęło mnie boleć podbrzusze (końcówka 29 tygodnia ciąży). Nie chciałam czekać i poszłam do niej oczywiście nie mówiąc, że miało mnie już tu nie być. Zbadała, wypytała i patrząc jak na wariatkę stwierdziła, że nie potrzebnie panikuję. Mam się położyć i odpocząć. Tak też zrobiłam. Jednak na drugi dzień było już gorzej, a do tego doszły skurcze. Kiedy chciałam się schylić, czy kucnąć to już w ogóle było kiepsko. Wiedziałam, że coś nie gra. Nie mogłam tak leżeć i nic nie robić.
Zadzwoniłam do przychodni, że chce być zbadana (jeśli kobieta w ciąży źle się czuje to w każdej przychodni mają obowiązek ją przyjąć). W ten dzień na szczęście nie było mojej "cudownej" pani doktor tylko inny lekarz. Przyjął mnie, zresztą nie miał wyjścia, ale dobitnie dał mi do zrozumienia, że nie podoba mu się, że tu jestem nie będąc jego pacjentką. Gbur jakich mało. Zbadał, stwierdził, że nie widzi nic niepokojącego, a na skurcze dał magnez. Wyszłam z mokrymi oczami.
Wtedy sobie pomyślałam, czy ja czasem na siłę nie szukam problemu, którego może wcale nie ma. Wróciłam do domu, ale nie mogłam zebrać myśli. Kilka razy specjalnie kucałam, by sprawdzić, czy ból jest mocniejszy i niestety był. Biłam się z myślami, ale w końcu zdecydowałam, razem z M. że jedziemy do innego miasta, do mojego lekarza sprzed ciąży. Była akurat środa i to jedyny dzień kiedy tam przyjmuje. Jadąc ręce mi się trzęsły. Znowu nachodziły mnie myśli, że skoro dwóch lekarzy mówi mi, że wszystko jest dobrze to może faktycznie tak jest, a ja panikuję nie potrzebnie.
Kiedy dotarliśmy na miejsce i powiedziałam co się dzieję stwierdził, że najpierw badamy, a potem porozmawiamy. Już na początku badania utwierdził mnie, że dobrze, że przyjechałam. Okazało się, że ból jest dlatego, że Lili obsunęła się sporo w dół i szykuje się, by przyjść na świat. Dobrze, że leżałam, bo chyba bym wtedy padła na ziemię. Nie mogłam uwierzyć w to co do mnie mówi, a on nie mógł uwierzyć, że przed chwilą jak i dzień wcześniej byłam u dwóch lekarzy i nic. Decyzja była szybka. Szpital, multum leków i zakaz robienia czegokolwiek, oprócz leżenia.

I właśnie tu chce Wam napisać, że jeśli czujecie, że dzieje się coś złego to szukajcie pomocy do samego końca. Nawet jeśli patrzą na Was jak na rozhisteryzowane wariatki, a przyjmują z pretensją, że zajmujecie ich cenny czas. Gdybym ja przyjęła to co mówiła pani doktor urodziłabym Lili w 30 tygodniu ciąży. Nawet nie jestem sobie tego w stanie wyobrazić.
Oczywiście ostatni lekarz został już ze mną do końca. Płaciłam za każdą wizytę, za każde badania, ale miałam zapewnioną cudowną i przede wszystkim fachową opiekę, a to jest warte tych pieniędzy.
W szpitalu spędziłam tydzień. Do czasu porodu byłam tam jeszcze dwa razy. Do 38 tygodnia ciąży w większości leżałam, ale było warto. Wygrałam, Lili urodziła się trzy dni po terminie :).

Moim lekarzem jest doktor Marek Daniel z Obornik Wielkopolskich. Do nie dawana był dyrektorem Kliniki św. Rodziny w Poznaniu, gdzie Lileczka przyszła na świat. Doktor Marek dziś jest już na emeryturze, ale nie zrezygnował z pracy. Nadal pracuję w szpitalu (w Puszczykowie pod Poznaniem), a także przyjmuję w gabinetach prywatnych w Obornikach i w Poznaniu. To prawdziwy lekarz w powołania. Mam nadzieję, że poprowadzi moją kolejną ciążę już od samego początku.

42 komentarze:

DZIĘKUJĘ ZA KAŻDY POZOSTAWIONY KOMENTARZ

POCZĄTKI SAMODZIELNEGO CHODZENIA

14:41:00 alinadobrawa 47 Comments

Samodzielne chodzenie już tak blisko :).
Myślę, że za miesiąc, Lila będzie już chodzić. Przynajmniej wszystko na to wskazuje. Przy meblach śmiga jak szalona, a kiedy biorę ją za roczki to radości nie ma końca :).
Tak więc mama, powoli szykuję się na pojawienie się siniaków i guzów. Będzie się działo :).



Przed nami, zakup pierwszych bucików do chodzenia. Nie ukrywam, że mam z tym mały kłopot, wybór jest ogromny. Najbardziej podobają mi się firmy Emel, ale cena odstrasza. Wiem, że to pierwsze buciki i w ogóle, ale zdecydowanie wolę kupić coś do 100 zł. Drogie rzeczy owszem, ale tylko te, które posłużą nam na dłużej, a buciki na jesień pewnie będziemy już wybierać nowe.
Może macie jakieś sprawdzone marki lub sklepy do polecenia?

47 komentarze:

DZIĘKUJĘ ZA KAŻDY POZOSTAWIONY KOMENTARZ

PRZEPIS NA DESER JOGURTOWY Z PŁATKAMI OWSIANYMI I TRUSKAWKAMI

14:05:00 alinadobrawa 38 Comments

Na blogu kolejny już przepis na deser dla dziecka z wykorzystaniem jogurtu naturalnego. Patrząc na skład gotowych, owocowych jogurcików i serków, zawsze będę namawiać do zrobienia ich samemu. Wychodzi zdrowiej i smaczniej.
Sezon na truskawki w pełni, więc musiałam je w końcu wykorzystać w postaci pysznej przekąski.

JOGURT NATURALNY Z PŁATKAMI OWSIANYMI I TRUSKAWKAMI

SKŁADNIKI:
- jogurt naturalny - pół opakowania (małego)
- płatki owsiane - 1 łyżka
- truskawki - 4 szt.
PRZYGOTOWANIE:
Truskawki kroję w plasterki lub delikatnie rozdrabniam widelcem. Mieszam wszystkie składniki.


38 komentarze:

DZIĘKUJĘ ZA KAŻDY POZOSTAWIONY KOMENTARZ

24/52 - 2014

13:26:00 alinadobrawa 24 Comments

PORTRETY MOICH DZIECI, RAZ W TYGODNIU, CO TYDZIEŃ

24/52 - 2014

KĄPANIE KOTA

24 komentarze:

DZIĘKUJĘ ZA KAŻDY POZOSTAWIONY KOMENTARZ

ROCZEK LILI - RELACJA Z PRZYJĘCIA

12:56:00 alinadobrawa 58 Comments

Rok cudu za nami. Minęło szybko, a nawet błyskawicznie. 12 miesięcy, zakończone przyjęciem.
Słoneczny roczek - tak to sobie wymyśliłam (o tym co planowałam zrobić pisałam: TUTAJ). Wszystko się udało. Przede wszystkim pogoda dopisała, nawet za bardzo. Mimo, że impreza rozpoczęła się o 16.30 to grzało jeszcze całkiem mocno. Do tego ja z M. ciągle w biegu więc łatwo nie było. Jednak kiedy było już po wszystkim usiadłam zmęczona, ale zadowolona. No i Lileczka, uśmiech nie schodził jej z buźki :).
Cała rodzinka w jednym miejscu. Nie było u nas bardzo popularnego wybierania przez dziecko (kieliszek, książeczka, pieniądze). Ja jakoś sceptycznie do tego podchodzę, M. w sumie też, więc zrezygnowaliśmy.

Zapraszam na fotorelację. Zdjęć planowałam zrobić bardzo dużo, ale czasu było brak i wiele ominęłam.











58 komentarze:

DZIĘKUJĘ ZA KAŻDY POZOSTAWIONY KOMENTARZ

DZIECKO W SIECI

14:51:00 alinadobrawa 42 Comments

Dziecko w sieci. Temat opisywany już setki razy.
Natrafiałam i natrafiam na niego dosyć często. Przewija się na blogach jak i w innych artykułach. Najczęściej dowiedzieć się z takiej notki możemy, że dziecko w sieci nie powinno się znaleźć.
Czytam i zastanawiam się, czy dobrze robię. Przecież "Z ŻYCIA MAMY I CÓRKI" to blog głównie o Lili. Powstał dla niej, więc i jest o niej. Piszę o moim szczęściu, dzielę się z Wami radosnymi chwilami, ale nie tylko. Coraz częściej staram się nie skupiać tylko na Lilu. Wrzucam tu porady, przepisy, przemyślenia.

Czy zrezygnuję z wizerunku córki tutaj?
Chyba nie. To byłoby bez sensu. Na dzień dzisiejszy większość zdjęć, to jej zdjęcia. Może być ich mniej, ale żeby całkowicie zaprzestać to chyba bym nie chciała.
Jednak mam pewne obawy. Z kradzieżą zdjęć jeszcze się osobiście nie spotkałam, albo przynajmniej nie wiem, czy ktoś kopiował cokolwiek, więc póki co się tym nie przejmuję. Często jednak martwi mnie jak to będzie w przyszłości. Jak sama Lila zareaguję na to, że publikuję jej zdjęcia. Ja cały czas wychodzę z założenia, że fajnie będzie kiedyś dla niej poczytać to wszystko. Jak się czułam w ciąży, jak później ona dorastała. Tylko, czy Lilu podzieli moje zdanie? A jak powie, że równie dobrze mogłam spisać to wszystko na papier, a zdjęcia tylko wywołać. Co jeśli kiedyś w przykry sposób odczuję istnienie bloga?
Sama już nie wiem. Nie wystawiam jakiś kompromitujących zdjęć, czy ośmieszających Lilkę, a o nagich już nie wspomnę.

Widzę, że ostatnio dużo z Was (blogerek) odchodzi od wizerunku dziecka na swoim blogu. Zdjęć jest coraz mniej lub nie pojawiają się wcale.
Co o tym myślicie? Chętnie poczytam inne opinie, bo ja już mam mętlik w głowie.

42 komentarze:

DZIĘKUJĘ ZA KAŻDY POZOSTAWIONY KOMENTARZ

12 MIESIĄC Z ŻYCIA LILI

12:23:00 alinadobrawa 34 Comments

STATYSTYKA:
  Waga - 10,5 kg
  Wzrost - 76 cm
  Rozmiar ubrań - 74
  Rozmiar pieluch - 4
  Mleko - Bebilon 2
  Porcję mleka - 240 ml / 2 porcje
  Zęby - 11
OSIĄGNIĘCIA:
  Chodzi trzymana za rączki.
  Wspina się po schodach.
  Coraz więcej mówi.

Lili uwielbia chodzić. Nie pozwalamy jej na to za często, bo nie chcę jej na siłę popędzać, ale kiedy chwytam ją za rączki to od razu wstaje i jest gotowa do maszerowania. Sprawia jej to dużo radości :).

Uwielbia wchodzenie na górę. Pierwszy raz zaczęła się wspinać po schodach na początku poprzedniego miesiąca. Dziś już żaden schodek nie jest dla niej przeszkodą, a kiedy chce ją zabrać od razu pokazuje swoje niezadowolenie. Teraz kiedy idziemy na górę, Lili idzie sama. Trwa to o wiele dłużej, ale nie mogę jej odbierać takiego szczęścia.

Gada, gada, ciągle gada. Oczywiście po swojemu i tylko ona wie o czym mówi :). Buziak jej się dosłownie nie zamyka.

W ciągu dnia, niewiele zmian. Po obudzeniu się w okolicach 8.00 godziny, do obiadku Lili zalicza dwie dosyć długie drzemki. Można powiedzieć, że pierwszą część dnia po prostu przesypia. Mimo, że tak dużo śpi to wieczorem ciężko jej wytrzymać i przyspieszyliśmy trochę porę kąpania. Teraz zazwyczaj dzieję się to już o 18.45. W nocy pobudek mamy zero.

Miniony miesiąc to wysyp kolejnych, aż 3 ząbków. Pokazały się górne obie czwórki i na dole również czwórka (lewa). Dało się po Lili poznać, że coś się dzieje, ale źle nie było. Mieliśmy tylko 3 markotne nocki i co akurat jest plusem, dużo więcej przytulania.

Lileczce zaczyna się też bardzo kształtować charakter. Dosyć często próbuje cokolwiek wymuszać. Nie wiem, ale może sprawdza na ile może sobie pozwolić. Niezadowolenie i próbę postawienia na swoim okazuje przeraźliwym płaczem, wyginaniem się i buczeniem. Z M. nie ustępujemy tylko jak najszybciej staramy się zająć ją czymś innym. Póki co skutkuje.

Po półrocznej przerwie, w przyszłym tygodniu wybieramy się na szczepienie. Czuję, że będzie ciekawie, bo teraz nie tak łatwo będzie utrzymać Lilu.

LILIA W DWUNASTYM MIESIĄCU ŻYCIA



POPRZEDNIE MIESIĄCE
1 / 2 / 3 / 4 / 5 / 6 / 7 / 8 / 9 / 10 / 11

34 komentarze:

DZIĘKUJĘ ZA KAŻDY POZOSTAWIONY KOMENTARZ

23/52 - 2014

11:13:00 alinadobrawa 27 Comments

PORTRETY MOICH DZIECI, RAZ W TYGODNIU, CO TYDZIEŃ

23/52 - 2014

PIERWSZE URODZINY

27 komentarze:

DZIĘKUJĘ ZA KAŻDY POZOSTAWIONY KOMENTARZ

4 CZERWCA 2013

12:42:00 alinadobrawa 48 Comments

Lubię czytać tego typu posty, zawsze tak bardzo mnie wzruszają. Tyle w nich emocji i uczuć.
Dziś zapraszam na moje wspomnienie dnia, w którym na świat przyszła Lili. Tyle strachu i przelanych łez. Pobyty w szpitalu, mnóstwo leków, leżenia i błagania, aby została u mamy jak najdłużej. Potem przyszła połowa maja, a ja zaczęłam z niecierpliwością przebierać nogami i mówić do brzuszka, że jestem gotowa i czekam :).

Lili, której śpieszno było w 30 tygodniu ciąży, postanowiła zostać u mamy, aż do 41. Cieszę się, choć pod koniec z niecierpliwości już wariowałam. Tak chciałam ją mieć przy sobie, zobaczyć i dotknąć. Za nic uwierzyć dziś nie mogę, że to było rok temu. Tyle czasu minęło, dosłownie jak jeden dzień. Uwierzyć nie mogę :).

MOJE WSPOMNIENIE DNIA 4 CZERWCA 2013

Budzi mnie delikatny skurcz brzucha. W ciągu ostatnich dni było ich sporo, ale teraz od razu podejrzewałam, że to właśnie to (kobieca intuicja istnieje naprawdę). Pod ręką był telefon. Jest punktualnie 4.00 rano. Odkładam, zamykam oczy i czekam. Kolejny skurcz, patrzę i jest 4.12. Notuję, odkładam i dalej czekam. Im bliżej końca kolejnych 12 minut, tym bardziej się denerwuję. Dokładnie o 4.24 następny skurcz, a więc jest. Zaczęło się, rodzę.
Dziś już o tym wiem, ale wtedy za nic w świecie to do mnie nie dochodziło. Nie mogłam uwierzyć, że się zaczęło. Wstałam, zmieniałam pozycję, czekałam i kiedy skurcze dalej były regularne zaczęłam już przygotowania do wyjazdu, do szpitala. Mimo tego wszystkiego stwierdziliśmy, z M. że ma jechać do pracy, a ja w razie czego zadzwonię po niego. Nie ma, aż tak daleko, a ja liczyłam, że może jeszcze sytuacja się uspokoi. Tak więc on pojechał, a ja wzięłam prysznic, umyłam włosy, dopakowałam torbę do końca. Skurcze cały czas były regularne i pojawiały się co 10 lub 12 minut. Kiedy wszystko miałam już przygotowane, zadzwoniłam do lekarza i opowiedziałam co się dzieje. Ten natychmiast, zdecydowanym głosem rozkazał jechać do szpitala.
Miał taki ton, że się przestraszyłam. Wtedy pierwszy raz tak na poważnie do mnie doszło, że się zaczęło i już nic tego nie zatrzyma. Szybki telefon do M. i już czekałam jak na szpilkach. Zanim przyjechał jeszcze raz sprawdziłam, czy mam w torbie wszystko. Przejrzałam dokumenty, a na koniec obeszłam sobie cały dom. Byłam w nim sama ostatni raz. Śmiałam się i denerwowałam na zmianę.
Przyjechał M. i jeszcze trochę potrwało zanim wyjechaliśmy. W drodze do Poznania zatrzymaliśmy się jeszcze w szpitalu, w miejscowości gdzie mieszkamy, bo miałam tam ostatnie wyniki do odebrania. W czasie jazdy przytrafiło się już kilka silniejszych skurczów.
Do szpitala (Kliniki św. Rodziny w Poznaniu) dostaliśmy się sprawnie i szybko. Na miejsce dotarliśmy w okolicach 11.00. Myślałam, że przyjęcie pójdzie tak samo szybko, tym bardziej, że mój lekarz już dał znać, że przyjadę, ale niestety trafiliśmy na dzień, w którym rodzących było bardzo wiele. O ile dobrze pamiętam czekaliśmy godzinę, zanim mnie przyjęto.
Od tego czasu wszystko poszło już w miarę sprawnie, ale dosyć długo. Wypisanie dokumentów, badanie i wywiad. Przyjęli mnie oczywiście, ale na początek na ginekologie ponieważ cała reszta była zajęta. Po przebraniu się zrobiono mi KTG. Potem jeszcze chwilę posiedziałam z M. na korytarzu i w końcu mogłam się udać na porodówkę.
Niestety sama, bo nie była to sala, w której miał się odbyć nasz poród rodziny tylko zwykła porodówka. Sale do porodów rodzinnych były zajęte, a przed nami była jeszcze jedna para oczekująca. Tak więc miałam sobie leżeć i czekać. I właśnie dlatego, że nie były to zamykane pokoje, a jedynie pomieszczenia oddzielone ścianami M. nie mógł być ze mną. Strasznie tego żałuję, bo przez najgorszy czas leżałam tam całkiem sama.
Na porodówkę dotarłam o 16.00. W momencie przyjmowania na sale znów miałam krótki wywiad z położną i w tej chwili złapał mnie pierwszy bolący skurcz. Zaczęły się też już powtarzać co 3-4 minuty. Całe przyjęcie trwało jakieś 10 minut i po tym czasie w końcu mogłam się położyć. Na leżąco było mi zdecydowanie lepiej. Skurcze robiły się już coraz mniej znośne, ale położna stwierdziła, że na lek przeciwbólowy jest zdecydowanie za szybko i jedyne co mogła mi zaproponować to Dolargan. Nie wiedziałam co to, ale oczywiście się zgodziłam. Tak jak wytłumaczyła położna, tak się stało. Lek nie uśmierzył bólu, ale w miłym stanie pozwalał przeczekać czas między bolesnymi skurczami. Rzeczywiście było lepiej, lek dawał swego rodzaju odprężenie.
Leżałam sama i płakałam. Z bólu, ze strachu co mnie czeka. Nie mogłam się pogodzić, że jestem tu sama, a M. sam na korytarzu. Mieliśmy być razem, taki był plan. Błagałam w myślach, aby w końcu przyszła położna i powiedziała, że możemy się udać na salę porodów rodzinnych.
Jednak nic z tego. Położnej nie było, a ból stawał się już nie do zniesienia. Z każdym kolejnym skurczem myślałam, że kolejnego już nie wytrzymam. Stwierdziłam, że muszę wstać. Myślałam, że może jak zmienię pozycje będzie lepiej, a jak nie to może wymuszę coś przeciwbólowego i koniec. Chciałam wstać, ale sama nie mogłam. Przyszła położna i pomogła mi. Udało się, ale dopiero usiąść i w tej chwili stwierdziłam, że już nie wstanę, nie dam rady. Położna nalegała, że mi pomoże, że pójdę sobie pochodzić, albo posiedzę na piłce, ale ja już zaczęłam bezsilnie ryczeć z bólu i krzyczeć, że nie dam rady wstać i chce się położyć z powrotem. W tej chwili przybiegła kolejna położna i razem chciały pomóc mi wrócić do pozycji leżącej, ale ja nie mogłam się już ruszyć. Wtedy coś je tknęło i zawołały lekarkę. Przybiegła i wystarczyło jedno spojrzenie. Usłyszałam tylko: "pani rodzi!".
Z bezsilności zaczęłam płakać jeszcze mocniej. Już się zupełnie nie kontrolowałam. Wpadłam w jakiś amok. Przecież miał być poród rodzinny, lek przeciwbólowy. Przecież dopiero co mnie tu przyjęto, wiec jak już rodzę?
Jednak nikt mnie już nie słuchał. Akcja szybko się rozwinęła, zbiegły się położne. Co działo się dokładnie, nawet nie pamiętam. Wiedziałam, że bez M. nie urodzę. Oprócz płaczu doszła panika i zaczęłam wręcz błagać, aby M. mógł przyjść i, że nie chce być tu bez niego. Położne i pani doktor spojrzały na siebie i jedna zapytała jak się nazywa. Nie wiem ile trwało to dokładnie, ale M. pojawił się błyskawicznie, a ja przywitałam go ze łzami w oczach i prośbą, aby coś zrobił, bo tak strasznie mnie boli. Od razu, kiedy stanął przy łóżku, wszystko było gotowe i pozwolono mi przeć. Była godzina 18.00, czyli zaledwie 2 godziny od przyjęcia na porodówkę.
Myślałam, że ból skurczów, jakie miałam był najsilniejszym bólem, jaki mogę znieść, ale niestety się myliłam. Ból przy parciu jest nie do opisania. Chciałam rodzić w ciszy, a krzyczałamTak się właśnie skończyło twierdzenie położnej, że na lek przeciwbólowy jest za wcześnie. Pierwsze dwa parcia były straszne, ale najgorsze czekało mnie przy trzecim, kiedy to przeszła główka. Nawet, teraz kiedy to pisze i wspominam, przechodzą mnie ciarki. Został jeszcze ostatni raz i na całe szczęście, bo jestem pewna, że dłużej nie dałabym rady. Nie miałam już sił.
4 parcie, godzina 18.13. Jest, nasza córka. Lilia Estera - 2940 g i 51 cm.
Malutka, czyściutka i płacząca, nasza idealna.
Jedyne, na co miałam siły to zerknąć, czy na pewno to dziewczynka i potem głowa sama mi opadała. Zresztą i tak od razu ją zabrali na badanie i ubranie.
Ja myślałam, że wszystko co najgorsze mam już za sobą, ale pozostało urodzić łożysko, co o dziwo poszło całkiem sprawnie. Niestety nie całe i tu zaczął się problem. Od razu czekało mnie wyłyżeczkowanie, ale nie będę się na ten temat rozpisywać. Każda mama, która przez to przeszła wie, że to nic przyjemnego, a przyszłym mamą za nic w świecie tego nie życzę.

Kiedy było już po wszystkim, w końcu mogłam dotknąć i zobaczyć Lilkę. Przynieśli ją opatulona w kocyk. Taką maleńką, cieplutką. Nie spała, patrzyła na nas ciemnymi oczkami. Patrzyłyśmy obie na siebie, a ja nie mogłam się nadziwić, że jest moja, nasza. Taka piękna i przede wszystkim taka spokojna. Spędziliśmy tak trochę czasu, razem we trójkę, ale o 20.00 musiałam już opuścić salę porodową. Lili zabrano, a ja zostałam przeniesiona na sale poporodową, aby zregenerować siły. Wystarczyło mi 7 godzin i w nocy gdzieś w okolicy 1.00 przyniesiono mi Lilkę i od tamtej pory, po dzień dzisiejszy jesteśmy razem.
W szpitalu spędziłyśmy 7 dni, ze względu na podwyższony u Lili poziom CRP. Niestety przez pięć dni musiała przyjmować antybiotyk, ale na szczęście pomógł i w końcu mogłyśmy wrócić do domu.

Tyle razy słyszałam, że zapomina się ten dzień, ból, emocje. Nie wierzę, minął rok, a ja pamiętam wszystko tak dokładnie. Mam w głowie obraz sali, pamiętam jak wyglądały dwie położne, które najczęściej do mnie podchodziły. Wszystko jest takie realne i świeże, jakby się wydarzyło wczoraj.
Dziś wiem, że to dobrze, że wszystko tak błyskawicznie się rozegrało, ale wtedy byłam przerażona. Dopiero co dochodziło do mnie, że poród się zaczął, a ja już byłam na porodówce. Potem to już wiecie. Ja nie nadążałam, nie wiedziałam co się dzieje. Jeden wielki chaos i zamieszanie - tak najkrócej mogę opisać mój poród.
Jest też coś, co już do końca będzie mi się kojarzyć z tymi chwilami, to herbata miętowa. Po przeniesieniu na zwykłą sale, położna zaparzyła mi cały dzbanek świeżej miętówki. Nigdy nie przepadałam za tym smakiem, ale wtedy wypiłam cały i piłam już tylko ją, przez cały pobyt w szpitalu. Teraz za każdym razem, kiedy czuję ten zapach, mam w głowie tylko te dni.

48 komentarze:

DZIĘKUJĘ ZA KAŻDY POZOSTAWIONY KOMENTARZ

CUD NARODZIN

12:53:00 alinadobrawa 51 Comments

Kochana Lilieczko.
Twoje narodziny są dla nas największym cudem.
Nieświadomie dajesz nam co dzień tyle szczęścia. Dzięki Tobie jesteśmy zupełnie kimś innym. Inaczej postrzegamy tyle spraw.
Dziś nie zdajesz sobie sprawy jaki jest dzień, ale o godzinie 18.13 mocno Cię przytulimy.
Ja z tatą daliśmy Ci życie, a Ty swoim rozświetlasz nasze.
Kochamy Cię ♥

Nasz cud. Mój i M.
Nasza wyczekiwana Lileczka. Upragniona, ukochana, jest z nami od roku.

41 tygodni oczekiwania i w końcu się pojawiła. 4 czerwca 2013 - pierwszy oddech, pierwszy krzyk, łzy mamy i taty.
Szczęście liczone w liczbach - 2940 g i 51 cm.

12 miesięcy zleciało jak jeden dzień. Nadziwić się nie mogę, że tyle czasu mam ją przy sobie. Mogę tulić, głaskać, całować, mówić, że kocham. Nasza jedyna.

51 komentarze:

DZIĘKUJĘ ZA KAŻDY POZOSTAWIONY KOMENTARZ

ZWIĄZEK PARTNERSKI

14:20:00 alinadobrawa 53 Comments

Dziś po raz kolejny piszę posta, pod wpływem obejrzenia programu "Dzień Dobry TVN". W sumie włączyłam przypadkiem i akurat natknęłam się na rozmowę o związkach partnerskich, czyli o życiu we dwoje na tak zwaną "kocią łapę".

Właśnie takie życie wybraliśmy z M. i mam nadzieję, że żadna sytuacja życiowa nie zmusi nas do brania ślubu. Byłoby to na siłę, a to bez sensu. Zresztą nie ma nic gorszego, niż robienie czegoś wbrew sobie.
Dlaczego nie chcemy się pobrać? W zasadzie to nie ma takiego konkretnego powodu. Po prostu, dobrze nam tak jak jest. Jesteśmy razem już 7 lat. W ciągu tego czasu były dni lepsze jak i gorsze, pełno wspólnych wyjazdów, wspólne mieszkanie, narodziny dziecka.
Normalne rodzinne życie i co nagle miałoby tu zmienić przyrzekanie sobie przed urzędnikiem. Tylko urzędnikiem, bo jeśli już ślub, to tylko cywilny.
Do kościoła nie chodzimy i przynajmniej ja, nie mam zamiaru na jeden dzień udawać, że jestem praktykującą katoliczką i przysięgać przed Bogiem.
Co prawda, dla Lili w sprawie chrztu zrobiliśmy wyjątek, ale tu wybraliśmy dobro dziecka. Nie ma co ukrywać, że dzisiaj dziecko, które nie jest ochrzczone może to bardzo odczuć, w szkole i wśród rówieśników. Jaką Lili wybierze drogę w przyszłości to zdecyduje już sama.

Już coraz rzadziej słyszę zapytania w związku z naszym pobraniem się. Wiadomo po jakimś tam czasie bycia razem, wzięcie ślubu nadal jest dla wielu naturalną sprawą i nie dziwię się, że znajomi, czy rodzina pytali. Nie mam problemu, żeby otwarcie mówić o tym jak chcemy żyć. I na szczęście zawsze spotykam się z uszanowaniem naszej decyzji. Nikt nam na siłę nie wpiera, że źle robimy, czy nie namawia na "legalne" życie.
Szkoda mi tylko jednej rzeczy, a mianowicie nazwiska. Często słyszałam o problemach związanych z tym, że dziecko nazywa się inaczej niż matka, ja póki co jeszcze się z tym nie spotkałam, ani w urzędach, ani w przychodniach. Jednak mi jako mamie, jest trochę szkoda, że moja córka nazywa się inaczej.

Przejdźmy do sedna, bo cały czas nie napisałam o co tak naprawdę mi chodzi. Chodzi mi o dziecko, o jego postrzeganie tego, że rodzice nie mają ślubu. Tak jak powiedziała w programie Paulina Holtz, jeśli w domu o ślubie się nie mówi to dziecko nie wie co to jest. Do czasu, czyli do momentu kiedy zaczyna oglądać bajki, a w nich ślub to dosyć częsta sprawa. Wiadomo księżniczki wychodzą za księcia, Fiona za Shreka i tak dalej. Wtedy mogą się zacząć pytania o ślub rodziców.
Ten czas nadejdzie i wiem, że od samego początku będę tłumaczyć Lili, że jesteśmy z tatą szczęśliwi i nic tego nie zmieni (mam nadzieję, że to wystarczy). A jak jest z byciem rodzicami? Czy można się dzielić na rodziców po ślubie i bez ślubu? Pewnie, że nie, rodzic to rodzic.
Czy naprawdę obrączka na palcu lub jej brak może świadczyć o tym jak kochamy i wychowujemy swoje dziecko? Dla mnie to śmieszne. Nasz dom jest pełen miłości i nic tego nie zmieni.

Szkoda tylko, że społeczeństwo nadal nie jest przygotowane na takie pary. Z M. jesteśmy dosyć mocno ograniczeni jeśli chodzi o załatwianie niektórych spraw. Wspólne kredyty, rozliczanie się i pełno innych. Jednak to wszystko jestem jakoś zrozumieć, ale jeśli kiedyś któreś z nas znajdzie się w szpitalu, a drugiego nie będą chcieli wpuścić, czy udzielić informacji to cierpliwość stracę. Akurat to jest dla mnie porażka. Nawet nie będę się konkretnie rozpisywać. Mam nadzieję, że z czasem wszystko się zmieni. Głównie dlatego, że coraz więcej młodych ludzi decyduje się na takie życie, a ślub tylko dlatego, że ma pojawić się dziecko, jest podobno już dziś rzadziej spotykany niż jeszcze kilka lat temu.
Na koniec nasze kocie łapy.

53 komentarze:

DZIĘKUJĘ ZA KAŻDY POZOSTAWIONY KOMENTARZ

22/52 - 2014

13:08:00 alinadobrawa 19 Comments

PORTRETY MOICH DZIECI, RAZ W TYGODNIU, CO TYDZIEŃ

22/52 - 2014

RADOŚĆ

19 komentarze:

DZIĘKUJĘ ZA KAŻDY POZOSTAWIONY KOMENTARZ