4 CZERWCA 2013

12:42:00 alinadobrawa 48 Comments

Lubię czytać tego typu posty, zawsze tak bardzo mnie wzruszają. Tyle w nich emocji i uczuć.
Dziś zapraszam na moje wspomnienie dnia, w którym na świat przyszła Lili. Tyle strachu i przelanych łez. Pobyty w szpitalu, mnóstwo leków, leżenia i błagania, aby została u mamy jak najdłużej. Potem przyszła połowa maja, a ja zaczęłam z niecierpliwością przebierać nogami i mówić do brzuszka, że jestem gotowa i czekam :).

Lili, której śpieszno było w 30 tygodniu ciąży, postanowiła zostać u mamy, aż do 41. Cieszę się, choć pod koniec z niecierpliwości już wariowałam. Tak chciałam ją mieć przy sobie, zobaczyć i dotknąć. Za nic uwierzyć dziś nie mogę, że to było rok temu. Tyle czasu minęło, dosłownie jak jeden dzień. Uwierzyć nie mogę :).

MOJE WSPOMNIENIE DNIA 4 CZERWCA 2013

Budzi mnie delikatny skurcz brzucha. W ciągu ostatnich dni było ich sporo, ale teraz od razu podejrzewałam, że to właśnie to (kobieca intuicja istnieje naprawdę). Pod ręką był telefon. Jest punktualnie 4.00 rano. Odkładam, zamykam oczy i czekam. Kolejny skurcz, patrzę i jest 4.12. Notuję, odkładam i dalej czekam. Im bliżej końca kolejnych 12 minut, tym bardziej się denerwuję. Dokładnie o 4.24 następny skurcz, a więc jest. Zaczęło się, rodzę.
Dziś już o tym wiem, ale wtedy za nic w świecie to do mnie nie dochodziło. Nie mogłam uwierzyć, że się zaczęło. Wstałam, zmieniałam pozycję, czekałam i kiedy skurcze dalej były regularne zaczęłam już przygotowania do wyjazdu, do szpitala. Mimo tego wszystkiego stwierdziliśmy, z M. że ma jechać do pracy, a ja w razie czego zadzwonię po niego. Nie ma, aż tak daleko, a ja liczyłam, że może jeszcze sytuacja się uspokoi. Tak więc on pojechał, a ja wzięłam prysznic, umyłam włosy, dopakowałam torbę do końca. Skurcze cały czas były regularne i pojawiały się co 10 lub 12 minut. Kiedy wszystko miałam już przygotowane, zadzwoniłam do lekarza i opowiedziałam co się dzieje. Ten natychmiast, zdecydowanym głosem rozkazał jechać do szpitala.
Miał taki ton, że się przestraszyłam. Wtedy pierwszy raz tak na poważnie do mnie doszło, że się zaczęło i już nic tego nie zatrzyma. Szybki telefon do M. i już czekałam jak na szpilkach. Zanim przyjechał jeszcze raz sprawdziłam, czy mam w torbie wszystko. Przejrzałam dokumenty, a na koniec obeszłam sobie cały dom. Byłam w nim sama ostatni raz. Śmiałam się i denerwowałam na zmianę.
Przyjechał M. i jeszcze trochę potrwało zanim wyjechaliśmy. W drodze do Poznania zatrzymaliśmy się jeszcze w szpitalu, w miejscowości gdzie mieszkamy, bo miałam tam ostatnie wyniki do odebrania. W czasie jazdy przytrafiło się już kilka silniejszych skurczów.
Do szpitala (Kliniki św. Rodziny w Poznaniu) dostaliśmy się sprawnie i szybko. Na miejsce dotarliśmy w okolicach 11.00. Myślałam, że przyjęcie pójdzie tak samo szybko, tym bardziej, że mój lekarz już dał znać, że przyjadę, ale niestety trafiliśmy na dzień, w którym rodzących było bardzo wiele. O ile dobrze pamiętam czekaliśmy godzinę, zanim mnie przyjęto.
Od tego czasu wszystko poszło już w miarę sprawnie, ale dosyć długo. Wypisanie dokumentów, badanie i wywiad. Przyjęli mnie oczywiście, ale na początek na ginekologie ponieważ cała reszta była zajęta. Po przebraniu się zrobiono mi KTG. Potem jeszcze chwilę posiedziałam z M. na korytarzu i w końcu mogłam się udać na porodówkę.
Niestety sama, bo nie była to sala, w której miał się odbyć nasz poród rodziny tylko zwykła porodówka. Sale do porodów rodzinnych były zajęte, a przed nami była jeszcze jedna para oczekująca. Tak więc miałam sobie leżeć i czekać. I właśnie dlatego, że nie były to zamykane pokoje, a jedynie pomieszczenia oddzielone ścianami M. nie mógł być ze mną. Strasznie tego żałuję, bo przez najgorszy czas leżałam tam całkiem sama.
Na porodówkę dotarłam o 16.00. W momencie przyjmowania na sale znów miałam krótki wywiad z położną i w tej chwili złapał mnie pierwszy bolący skurcz. Zaczęły się też już powtarzać co 3-4 minuty. Całe przyjęcie trwało jakieś 10 minut i po tym czasie w końcu mogłam się położyć. Na leżąco było mi zdecydowanie lepiej. Skurcze robiły się już coraz mniej znośne, ale położna stwierdziła, że na lek przeciwbólowy jest zdecydowanie za szybko i jedyne co mogła mi zaproponować to Dolargan. Nie wiedziałam co to, ale oczywiście się zgodziłam. Tak jak wytłumaczyła położna, tak się stało. Lek nie uśmierzył bólu, ale w miłym stanie pozwalał przeczekać czas między bolesnymi skurczami. Rzeczywiście było lepiej, lek dawał swego rodzaju odprężenie.
Leżałam sama i płakałam. Z bólu, ze strachu co mnie czeka. Nie mogłam się pogodzić, że jestem tu sama, a M. sam na korytarzu. Mieliśmy być razem, taki był plan. Błagałam w myślach, aby w końcu przyszła położna i powiedziała, że możemy się udać na salę porodów rodzinnych.
Jednak nic z tego. Położnej nie było, a ból stawał się już nie do zniesienia. Z każdym kolejnym skurczem myślałam, że kolejnego już nie wytrzymam. Stwierdziłam, że muszę wstać. Myślałam, że może jak zmienię pozycje będzie lepiej, a jak nie to może wymuszę coś przeciwbólowego i koniec. Chciałam wstać, ale sama nie mogłam. Przyszła położna i pomogła mi. Udało się, ale dopiero usiąść i w tej chwili stwierdziłam, że już nie wstanę, nie dam rady. Położna nalegała, że mi pomoże, że pójdę sobie pochodzić, albo posiedzę na piłce, ale ja już zaczęłam bezsilnie ryczeć z bólu i krzyczeć, że nie dam rady wstać i chce się położyć z powrotem. W tej chwili przybiegła kolejna położna i razem chciały pomóc mi wrócić do pozycji leżącej, ale ja nie mogłam się już ruszyć. Wtedy coś je tknęło i zawołały lekarkę. Przybiegła i wystarczyło jedno spojrzenie. Usłyszałam tylko: "pani rodzi!".
Z bezsilności zaczęłam płakać jeszcze mocniej. Już się zupełnie nie kontrolowałam. Wpadłam w jakiś amok. Przecież miał być poród rodzinny, lek przeciwbólowy. Przecież dopiero co mnie tu przyjęto, wiec jak już rodzę?
Jednak nikt mnie już nie słuchał. Akcja szybko się rozwinęła, zbiegły się położne. Co działo się dokładnie, nawet nie pamiętam. Wiedziałam, że bez M. nie urodzę. Oprócz płaczu doszła panika i zaczęłam wręcz błagać, aby M. mógł przyjść i, że nie chce być tu bez niego. Położne i pani doktor spojrzały na siebie i jedna zapytała jak się nazywa. Nie wiem ile trwało to dokładnie, ale M. pojawił się błyskawicznie, a ja przywitałam go ze łzami w oczach i prośbą, aby coś zrobił, bo tak strasznie mnie boli. Od razu, kiedy stanął przy łóżku, wszystko było gotowe i pozwolono mi przeć. Była godzina 18.00, czyli zaledwie 2 godziny od przyjęcia na porodówkę.
Myślałam, że ból skurczów, jakie miałam był najsilniejszym bólem, jaki mogę znieść, ale niestety się myliłam. Ból przy parciu jest nie do opisania. Chciałam rodzić w ciszy, a krzyczałamTak się właśnie skończyło twierdzenie położnej, że na lek przeciwbólowy jest za wcześnie. Pierwsze dwa parcia były straszne, ale najgorsze czekało mnie przy trzecim, kiedy to przeszła główka. Nawet, teraz kiedy to pisze i wspominam, przechodzą mnie ciarki. Został jeszcze ostatni raz i na całe szczęście, bo jestem pewna, że dłużej nie dałabym rady. Nie miałam już sił.
4 parcie, godzina 18.13. Jest, nasza córka. Lilia Estera - 2940 g i 51 cm.
Malutka, czyściutka i płacząca, nasza idealna.
Jedyne, na co miałam siły to zerknąć, czy na pewno to dziewczynka i potem głowa sama mi opadała. Zresztą i tak od razu ją zabrali na badanie i ubranie.
Ja myślałam, że wszystko co najgorsze mam już za sobą, ale pozostało urodzić łożysko, co o dziwo poszło całkiem sprawnie. Niestety nie całe i tu zaczął się problem. Od razu czekało mnie wyłyżeczkowanie, ale nie będę się na ten temat rozpisywać. Każda mama, która przez to przeszła wie, że to nic przyjemnego, a przyszłym mamą za nic w świecie tego nie życzę.

Kiedy było już po wszystkim, w końcu mogłam dotknąć i zobaczyć Lilkę. Przynieśli ją opatulona w kocyk. Taką maleńką, cieplutką. Nie spała, patrzyła na nas ciemnymi oczkami. Patrzyłyśmy obie na siebie, a ja nie mogłam się nadziwić, że jest moja, nasza. Taka piękna i przede wszystkim taka spokojna. Spędziliśmy tak trochę czasu, razem we trójkę, ale o 20.00 musiałam już opuścić salę porodową. Lili zabrano, a ja zostałam przeniesiona na sale poporodową, aby zregenerować siły. Wystarczyło mi 7 godzin i w nocy gdzieś w okolicy 1.00 przyniesiono mi Lilkę i od tamtej pory, po dzień dzisiejszy jesteśmy razem.
W szpitalu spędziłyśmy 7 dni, ze względu na podwyższony u Lili poziom CRP. Niestety przez pięć dni musiała przyjmować antybiotyk, ale na szczęście pomógł i w końcu mogłyśmy wrócić do domu.

Tyle razy słyszałam, że zapomina się ten dzień, ból, emocje. Nie wierzę, minął rok, a ja pamiętam wszystko tak dokładnie. Mam w głowie obraz sali, pamiętam jak wyglądały dwie położne, które najczęściej do mnie podchodziły. Wszystko jest takie realne i świeże, jakby się wydarzyło wczoraj.
Dziś wiem, że to dobrze, że wszystko tak błyskawicznie się rozegrało, ale wtedy byłam przerażona. Dopiero co dochodziło do mnie, że poród się zaczął, a ja już byłam na porodówce. Potem to już wiecie. Ja nie nadążałam, nie wiedziałam co się dzieje. Jeden wielki chaos i zamieszanie - tak najkrócej mogę opisać mój poród.
Jest też coś, co już do końca będzie mi się kojarzyć z tymi chwilami, to herbata miętowa. Po przeniesieniu na zwykłą sale, położna zaparzyła mi cały dzbanek świeżej miętówki. Nigdy nie przepadałam za tym smakiem, ale wtedy wypiłam cały i piłam już tylko ją, przez cały pobyt w szpitalu. Teraz za każdym razem, kiedy czuję ten zapach, mam w głowie tylko te dni.

48 komentarzy:

  1. Ja też pamiętam dokładnie dzien narodzin synka.

    Ale co mnie zastanowiło..
    Nie wiem czy wiesz.. ale herbata miętowa hamuje laktację.
    więc szczerze dziwię się, że zaserwowała Ci ją położna.
    http://www.babyboom.pl/niemowleta/karmienie_piersia/dieta_karmiacej_mamy/czy_moge_pic_miete_kiedy_karmie_piersia.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, pierwszy raz słyszę :/
      Nie tylko mi ją serwowali... każda Mama dostawała.
      W sumie piłam ją cały pobyt w szpitalu i przez kilka dni w domu, ale to już mniej. Pokarmu miałam dużo. Niestety potem zapalenie piersi zakończyło nasze karmienie piersią.

      Usuń
  2. też niestety cały czas pamiętam ten ból i nie wierzę, że kiedykolwiek zapomnę. Wszystkiego dobrego dla Lili ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękna historia. Ja do dzisiaj pamietam swoje porody i pierwszy nadal wszystko przyslania. Przez całą drugą ciąże w glowie miałam obraz porodu na szczęście poszło dość szybko. Teraz jest nie inaczej proszę tylko Boga zeby poród nie był równie długi jak pierwszy

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja miałam cesarkę więc ból był ,ale nie aż taki jak inne kobiety mają przy naturalnym porodzie
    Mój jutro kończy roczek :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O cesarce się nie wypowiem, bo nie wiem, ale była ze mną na sali dziewczyna po zabiegu i kiepsko z nią było :(

      Usuń
  5. Ja też lubię takie posty. Piękne, ale i trochę bolesne wspomnienia . Tego dnia się nie zapomina. Ja powiedziałam położnej, ze nie dam rady urodzić :P Nie wiem, co oni w tych szpitalach mają, że uważają, ze będziemy rodzić długo. Mnie przyjęli koło 18, stwierdzili, ze dopiero 1 cm i nie ma co się śpieszyć, dużo czasu jeszcze, a po 20 już na porodówce leżałam.
    W Poznaniu tak jest, że rodzi się "taśmowo" jedna za drugą. Polecam drugie w Szamotułach, piękne dwie sale do porodów, wszędzie może za Tobą chodzić facet i nie ma kolejek :) W dzień, w którym rodziłam Pola była 5 dzieckiem i dla nich to było dużo jednego dnia. A porodówkę wieczorem miałam dla siebie (ale długo nie korzystałam).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja też byłam nastawiona na nie wiadomo jak długi poród :)
      Rodziłam w św. Rodzinie ze względu na mojego lekarza, który do nie dawna był tam dyrektorem. Przy drugim nawet jeśli nie będzie moim lekarzem prowadzącym to i tak co jakiś czas pojadę do niego na kontrolę, więc pewnie i urodzę ponownie tam.
      Tak bym przynajmniej chciała, bo z Szamotułami nie mam dobrych wspomnień. Co prawda z innymi oddziałami, ale chyba nic mnie do niego nie przekona :/
      Buziaki :*

      Usuń
  6. Nie ważne, czy rok czy jak u nas cztery - pamiętam wszystko, dokładnie, scena po scenie. Strach (35 tydz), oczekiwanie na G (" w nocy ma jechać, oszalała Pani, jeszcze wypadek spowoduje" - pocieszająca Pani dr), przeszywający ból, odklejone łożysko....
    I ta niepewność - krzyknie, zapłacze? I radość - bo nic jej nie jest, bo ma 7/10 pkt... bo jest moje 2000g i 48 cm szczęścia...
    Mama - na całe życie...

    OdpowiedzUsuń
  7. Zapomniałam o bólu szybko. W ogóle poród nie jest dla mnie jakimś nie miłym wspomnieniem, raczej chwilą, dla której warto było chwilę pocierpieć by móc cieszyć się ogromnym szczęściem.
    Lubię takie posty, te emocje różnego rodzaju, wspomnienia dzięki którym, robi się ciepło na sercu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A miała Pani znieczulenie podczas porodu? Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Dla mnie też to cudowne przeżycie, ale te wszystkie nie miłe okoliczności, czyli ból i brak M. spowodowały, że nie umiem tego wspominać z uśmiechem na twarzy.
      Same narodziny oczywiście, że tak, ale te 2-3 godziny przed o był koszmar.

      Usuń
  8. Lila jaka wpatrzona w Ciebie :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz jak długo tak patrzyła :)
      Cudowne chwile :)

      Usuń
  9. Łyżeczkowanie po porodzie i ja przeszłam - koszmar :/ Ja w sumie sporo zapomniałam, nie pamiętam tego tak szczegółowo jak Ty. Pamiętam, że poród miałam strasznie bolesny i ciężki, ale chcę mieć drugie dziecko i znów móc przytulić do siebie taką malutką kruszynkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My też myślimy o drugim, ale wiem, że kiedy będę już w ciąży to im bliżej będzie porodu ja będę jeszcze bardziej spanikowana niż przy Lili :/

      Usuń
    2. A dlaczego?

      Usuń
    3. Ponieważ wiem co mnie czeka.

      Usuń
  10. I mimo tego BÓLU chce Pani rodzic poraz drugi??? Brrrr....... Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ból będzie trwał jakiś czas, więc warto się przemęczyć :)

      Usuń
  11. U mnie nie było chyba tak źle, dosyć szybko mi poszło bo od pierwszych skurczów jakie poczułam do momentu kiedy położono mi Synka na brzuchu minęły zaledwie 4 godziny. Moim zdaniem faza parcia jest mniej bolesna niż te najgorsze skurcze, ja wtedy już chyba w ogóle nie czułam bólu, tylko zmęczenie. Nawet położna po porodzie powiedziała, że byłam dzielna, że tak szybko takiego wielkiego bobasa urodziłam (4 kg :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To rzeczywiście szybka akcja :)
      Naprawdę podziwiam! Lili miała nie całe 3 kg i nie wyobrażałam sobie, by mogła mieć więcej :)
      I rzeczywiście zmęczenie też robi swoje ;/

      Usuń
  12. Uwielbiam takie historie. Aż łezka się zakręciła w oku. Szczególnie, że przyszły wspomnienia swojego porodu. ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Ja miałam cesarkę więc to zupełnie inne doświadczenie, ale jak czytałam Twój post, to aż mnie ciarki przeszły po plecach...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z cesarką też podobno nie jest kolorowo :/
      Jedyny plus to chyba taki, że nie całe pół godziny i po sprawie :)
      Buziaczki :*

      Usuń
  14. A jednak, też smakiem pamiętasz poród :) Wzruszyłam się, a jakby mogło być inaczej :D Pozdrowienia dla już ponad-rocznej Lilki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Smakiem i zapachem :)
      Żel pod prysznic, który wtedy miałam ze sobą zawsze mi przypomni tamten czas :)

      Usuń
  15. Ból porodowy, hmm skąd ja go znam... Tego bolu się nie zapomina!!! Buziole dla Lili:*:*:*:*

    OdpowiedzUsuń
  16. Łyżeczkowanie... masz racje nikomu tego nie życze! sama to przeszłam 7 dni po porodzie bez znieczulenia bez niczego.. ale za to poród wspominam bardzo mile i juz zastanawiam sie jaki bedzie drugi, ale to może kiedys... Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Wiele słyszałam o porodzie, ale nigdy nie uwierzę że można ten dizeń zapomnieć! Przecież to najpiękniejszy dzień - cudu życia dla całej rodziny!
    Trochę to przykre że wybierasz szpital ze specjalną salą do porodów rodzinnych a i tak w najtrudniejszym okresie musisz być sama... :( No ale bilans dnia zdecydowanie in plus :D :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No dokładnie :)
      Nawet nie miałam za to pretensji :) Taki dzień po prostu :)

      Usuń
  18. Piękne, aż łzy mam w oczach. Uwielbiam czytać o takich momentach. Przeżyłaś cudne chwile. Oby mnie też czekał taki poród szybki jak Ciebie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci tego życzę.
      Tylko żebyś nadążała :) Bo ja nie ogarniałam tego co się dzieję :)

      Usuń
  19. Ja narodziny Kuby pamiętam jak przez mgłę - co prawda pamiętam wszystko co się po kolei działo, ale jak chcę przywołać jakieś obrazy to ciężko :) Za szybko się wszystko działo :D Jak mały będzie roczek kończył to też sobie powspominam i pewnie się pochwalę jak to u nas wyglądało :)

    Najważniejsze, że Lilka jest z Wami i do tego taka piękna i zdrowa! :D

    OdpowiedzUsuń
  20. Uwielbiam czytać takie wspomnienia. Zawsze się przy tym wzruszam :-) Wszystkiego najlepszego dla Lilii :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba każdą kobietę wzruszą takie opowieści :)

      Usuń
  21. ja nic nie pamietam prawie, to wyszstko jest dla mnie jak sen. skurcze parte wiem ze chyba bolaly mnie mniej (jesli mozna tak powiedziec, bo mialam proznociag ;), niz wczesniejsze (kryzys 7 cm). ale generalnie lepiej, ze zpaomnialam bo byly to srednio przyjemne doswiadczenia delikatnie mowiac, i zastanawiam sie czy nie wolalabym cesarki kolejnym razem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj to ciężki poród miałaś :(
      Powiem ci, że świadomie chyba nie zdecydowałabym się na cesarkę. Jak by nie patrzeć to jednak operacja.

      Usuń
  22. Też wszystko dokładnie pamiętam i mój poród wyglądał zupełnie inaczej, kto wie może za dwa miesiące też go opiszę :)
    dzielne z nas kobietki :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dzielne :)
      Napisz! Myślę, że nie tylko ja chętnie przeczytam :):)
      Całusy :**

      Usuń
  23. Popłakałam się :):) u mnie było zupełnie inaczej bo miałam CC, ale też wszystko pamiętam.

    OdpowiedzUsuń

DZIĘKUJĘ ZA KAŻDY POZOSTAWIONY KOMENTARZ