SŁONECZNY ROCZEK - PLANOWANIE

Jesteśmy, jesteśmy :). Mamy się świetnie tylko czasu brak. W sumie to czas jest, ale z Lili ciągle jesteśmy w rozjazdach. Mi się też nawarstwiło trochę spraw do pozałatwiania i niestety troszkę blog na tym ucierpiał.

A tu, roczek zbliża się wielkimi krokami. To już tak blisko, a ja mam tak niewiele. Na początku upierałam się, że roczek wyprawie Lili taki zwykły.
Po prostu cała rodzina przy stole, tort. Ot tak, nic nadzwyczajnego. Jednak im częściej o tym myślałam tym bardziej dochodziłam do wniosku, że to przecież roczek. Pierwsze urodziny mojej córki. Rok od kiedy pierwszy raz ją zobaczyłam. Musi być inaczej, fajnie, kolorowo. Tak dla dziecka.
Co z tego, że Lili jest malutka i niewiele rozumie. Będą zdjęcia, które później będzie oglądać. No i nikt mi nie powie, że dziecko nie zauważy różnicy w kolorowo przyozdobionym stole i balonach w porównaniu do dekoracji typowo dorosłych.
A więc będzie u nas temat przewodni. Słonecznie, czyli żółto.

Właśnie tak to sobie wymyśliłam. W głowie już mam wszystko zaplanowane.
Cała impreza odbędzie się na dworze w altanie. Swoją droga altana jest w trakcie budowy, ale do czasu roczku będzie na pewno. Altana jak i meble w środku będą w kolorze ciemnego brązu, więc żółty ładnie się z tym skomponuje.
Zdecydowałam się, że zakupię w tym kolorze:
- tort - jeśli będzie ciężko to wezmę biały z żółtymi dodatkami (jak nawet z takim będzie problem to trudno, może sama jakoś przyozdobię)
- kubki - jednorazowe, plastikowe (będą idealne do zimnych napojów)
- balony - kilka razem upiętych w dwóch lub trzech miejscach (więcej nie, bo co za dużo to nie zdrowo)
- serwetki pod talerze - jednak, żeby nie było za mdło na żółtych ułożę też białe
- kwiaty - jeden lub dwa wazony z żółtymi i białymi kwiatkami (róże lub tulipany)
- świeczki - rozstawionych kilka, ale tych malutkich (tealight)
- dodatki - żółte, białe i może trochę brązu (co konkretnie to zdecyduję z czasem)
Lili wystąpi w żółto-białej sukience, która już do nas jedzie. Może znajdę jeszcze coś na główkę.

Lili rok skończy 4 czerwca, ale zdecydowaliśmy, że imprezę zorganizujemy jakoś w weekend. Prawdopodobnie już w następny, czyli siódmego. Wszystko zależy od tego kiedy M. będzie miał wolne na uczelni no i oczywiście pogoda musi sprzyjać. Po pierwsze dlatego, że wszystko jest robione na powietrzu, a po drugie to słoneczny roczek, czyli słońce musi być.

ŹRÓDŁO: https://pixabay.com/

21/52 - 2014

PORTRETY MOICH DZIECI, RAZ W TYGODNIU, CO TYDZIEŃ

21/52 - 2014

CHWILA NIEUWAGI


PRZEPIS NA JAJECZNICĘ DLA DZIECKA

Jajko w diecie niemowlaka jest bardzo ważne. Zaleca się, aby podawać samo żółtko od 7 miesiąca życia, a całe jajko od 11 miesiąca i to, aż 3-4 razy w tygodniu.
Na początku dodawałam je do obiadku, ale teraz szukam przepisów, gdzie jajko jest najważniejszym składnikiem. Pomysł na jajecznicę na parze znalazłam jakiś czas temu i Lili dosyć często zjada ją na śniadanie.

JAJECZNICA (NA PARZE) Z BAZYLIĄ

SKŁADNIKI:
- jajko - 1 szt.
- masło
- bazylia
PRZYGOTOWANIE:
Zagotowuję wodę w garnku i wkładam do niego miseczkę. Wybieram takie naczynia, aby miska nie dotykała dna garnka. Do miseczki wkładam odrobinę masła. W momencie, kiedy się rozpuszcza, rozbijam jajko w innej miseczce i mieszam, aby połączyć żółtko z białkiem. Gdy masło jest rozpuszczone, przelewam całą masę do miseczki. W miarę ścinania się jajka mieszam, aż do uzyskania jajecznicy. Gotowe przekładam na talerzyk i posypuję bazylią.
Za każdym razem używam innych ziół. Była już jajecznica z bazylią, koperkiem, tymiankiem, czy mieszanką kilku ziół.



MOJA HISTORIA KARMIENIA PIERSIĄ

Do napisania tego teksu, siadałam kilka razy. Ostatnio miesiąc temu i później często zapominałam, żeby dokończyć, ale ostatnie poruszenie na ten temat mnie zmobilizowało. Tak więc w końcu skończyłam, by dać Wam poznać jak to było ze mną i Lili w sprawie karmienia piersią.

Lilia karmiona tylko moim mlekiem była przez zaledwie 2 i pół tygodnia, a przez następne niecałe 3 była już dokarmiana mlekiem modyfikowanym. Tak jak wzrastała liczba podań butelki tak samo malało przystawianie do piersi.

Zacznijmy od początku. Pierwszy raz nakarmiłam Lili jakieś 7 godzin po porodzie, cudownie to wspominam. Wspaniałe uczucie, które było dla mnie wynagrodzeniem porodu. Mleczka było dużo, a Lili idealnie radziła sobie ze ssaniem. Stworzyłyśmy zgrany duet. Najadła się, odsapnęła i błogo zasnęła, a ja poczułam, że odniosłam mały sukces. Po raz pierwszy nakarmiłam swoją córkę.
To niestety koniec pozytywnej części mojej historii. Czar prysł przy drugim karmieniu. Pełna entuzjazmu, zadowolona chcę znowu nakarmić Lili i po chwili ssania zaczyna boleć. To nic, jestem matką, dzielną matką, zaciskam zęby, łzy płyną po policzkach, ale karmię. Lili głodna, więc muszę ją nakarmić, wytrwałam. Lili się najadła, a ja byłam górą, że się nie poddałam.
Przy następnym karmieniu użyłam już nakładek i na chwilę znów było dobrze. Z jednej strony sobie pomogłam z drugiej zakończyłam karminie "czystą" piersią. Przez dwa dni karmiłam na zmianę. Raz z nakładką, raz bez. Kiedy sutki już nie bolały, a krew nie leciała jedno karmienie przywracało wszystko. Później już Lili sama wybrała. Kiedy chciałam jej podać pierś bez nakładki nie było mowy, by chwyciła. Przyzwyczaiła się po prostu.
Kiedy na nowo zrozumiałyśmy się z Lili i karmienie jakoś zaczęło nam wychodzić, napotkała mnie kolejna przeszkoda. W trzeciej dobie dostałam nawału pokarmu. Coś tam o tym czytałam, więc można powiedzieć, że teoretycznie byłam na taką możliwość przygotowana, ale tak mi się tylko wydawało. Po przebudzeniu nie poznałam swojego biustu. W ciąży urósł, wiadomo jednak przy nawale zrobił się gigantyczny. Do tego ból i ciągłe uczucie napięcia. Pierwsze co mi przyszło do głowy to laktator, ale położna odradziła. Kazała wejść pod prysznic i pod ciepłym strumieniem wody masować piersi, tak też robiłam. Kilkanaście razy dziennie i pod koniec na samą myśl, że mam iść pod prysznic zaczynałam płakać. Nie miałam już sił, a musiałam, bo tak napiętych piersi Lili nie mogła uchwycić. Wszystko trwało niecałe dwie doby. Koszmarnie długie i wyczerpujące dwie doby.
Od tej pory znowu jakoś zaczęło nam iść. Oczywiście cały czas z nakładkami. Ja piersi miałam już całkowicie wygojone, ale Lila nie potrafiła już bez nich uchwycić. Tak więc niby miałam wygodę jaką jest karmienie piersią, ale cały czas musiałam myć i wyparzać nakładki, jak z butlą.
Po tygodniowym pobycie w szpitalu, w końcu wróciłyśmy z Lileczką do domu. Karmienie szło nam dobrze. Położna dała kilka cennych wskazówek, a Lili pięknie piła, a co najważniejsze, ja miałam bardzo dużo pokarmu. Lila ze ssaniem cały czas nie miała problemu, 15 minut i była najedzona. Jak najadła się na noc, to budziła się dopiero rano.
Dokładnie po tygodniu od wyjścia ze szpitala, po przespanej nocy obudziłam się kiepskim samopoczuciem. Wszystko szybko się rozwinęło, bo po chwili doszedł ból głowy, nudności i temperatura. Zadzwoniłam do położnej z pytaniem, czy mogę karmić. Ta w odpowiedzi wręcz nakazała karmienie. Tak więc karmiłam, odciągałam, ale z godziny na godzinę czułam się coraz gorzej. W południe już nie miałam siły zwlec się z łóżka. Na całe szczęście M. był aktualnie na urlopie ojcowskim i cudownie spisał się jako tata i partner. Robił przy Lili wszystko, a mi tylko donosił ją na karmienie. Popołudniu było już ze mną kiepsko. Temperatura sięgnęła 40 stopni i zaczęłam widzieć podwójnie. Pojechaliśmy do lekarza, dostałam antybiotyk i naturalne zalecenia okładania piersi kapustą. W końcu pomogło, po kilku naprawdę ciężkich dniach doszłam do siebie.
Pomyślałam sobie, by to już w końcu był koniec. Oczywiście nie karmienia piersią tylko tych wszystkich problemów. Tego ciągłego płaczu, bólu, niezadowolenia. Chciałam w końcu jak na matkę przystało, zacząć normalnie dać jeść mojemu dziecku. Z uśmiechem na twarzy, przypływem endorfin i bez tej plastikowej nakładki.
Niestety zapalenie piersi spowodowało, że pokarm zrobił się jakiś jałowy. Tak jak Lili potrafiła najeść się do syta przez 15 minut, tak potem mogła ssać przez godzinę i ciągle była głodna. Na początku pomyślałam, że może mniej leci lub ona zaczęła gorzej ssać, ale po odciągnięciu mleczka i podaniu przez butelkę było to samo. Bez względu, czy podałam 30 ml, czy prawie 100 ml. Rada była jedna, podać mleko modyfikowane. Takie zalecenie dostałam też od mojej położnej. Na początku niewiele, ale z dnia na dzień w butelce było coraz więcej. W końcu Lili zaczęła protestować przy podawaniu piersi. Płakała, krzyczała, wierciła się, wiadome było, że się nie najada, ale chciałam, żeby piła chociaż trochę ze względu na witaminy.
W końcu się poddałam, tak po prostu, zrezygnowałam. Nie miałam już siły, a widok rozpłakanej Lili kiedy próbowałam jej podać pierś nie pomagał. Ja płakałam, ona krzyczała. Czas karmienia to był dla nas jakiś dramat.

Dziś nie poddałabym się. Wtedy zrobiłam to z czystej nie wiedzy, nikt mi nie pomógł, ale sama też nie szukałam pomocy. Przyjęłam wszystko tak jak się stało. Wydawało mi się, że tak musi być, teraz wiem, że w większości, karmienie siedzi w głowie.
Wiem, że może nie powinnam, ale mam trochę żalu do położnych. Zarówno do mojej jak i tych w szpitalu. Dla mojej najlepszą radą było podać mleko modyfikowane. Wiem, że na pewno chciała mi ulżyć i dbała, by Lili nie była głodna, ale może gdyby mnie bardziej zmobilizowała zawalczyłabym dłużej.

Tak jak już wspomniałam na początku, ten post nie bez powodu jest dokończony i wystawiony właśnie teraz. Jak czytam niektóre komentarze na blogach, czy gdzieś przewijające się na Facebooku to mnie krew zalewa. Dlaczego niektóre mamy karmiące piersią nie mogą zrozumieć, że innym to po prostu nie wychodzi lub nie mogą. Gdzie tam, po co pytać dlaczego podajesz mleko modyfikowane, lepiej od razu zmieszać Cię z błotem i napisać najgorsze. Oceniać zawsze jest najłatwiej.

Wczoraj też pierwszy raz trafiłam na tekst, który opisuje jakim to mleko modyfikowane jest złem (dla zainteresowanych: TUTAJ). Poważnie? Dla mnie i mojego dziecka to ratunek. Tak samo jak dla wielu innych kobiet, które w ogóle nie mogą karmić. W teksie od myślnika wypisane są przykłady chorób na jakie może zachorować dziecko w przyszłości, czytam i ryczę.
Skoro mleko modyfikowane jest takie złe to co ja mam podać dziecku? Przecież to też mleko. Nie trucizna, czy pasza dla świń, jak można czasem przeczytać. Wiadomo nie jest tak wartościowe jak mleko mamy, ale dzieci też się na nim rozwijają. I żeby było jasne, ja nie namawiam do karmienia mlekiem modyfikowanym.
Kiedy trafiam na te teksty jak i takie, w których mamy tak wspaniale opisują karmienie piersią jest mi smutno, ale też pogłębia się we mnie złość, że wtedy tak łatwo odpuściłam. Dla matek, które nie mogą karmić piersią, nie ma innego wyjścia niż podanie mleka modyfikowanego, a wpajanie im, że robią źle nie pomaga, a tylko pogrąża je w myśleniu, że są najgorsze. Nie było łatwo, ale może już nie wiele drogi zostało mi do pokonania, a ja się poddałam. I ciągle siedzę i myślę, patrzę na Lili, a w głowie mam myśli, czy ona będzie kiedyś w przyszłości przeze mnie cierpieć.

Bardzo chciałbym karmić piersią. Już nawet kilka razy mi się to śniło, że laktacja wróciła, a ja się tak cieszyłam. Niestety nic już tego nie przywróci, a ja dzięki tej całej nagonce mam żal za każdym razem kiedy przyrządzam butelkę. Mimo wszystko widok zdrowej i książkowo rozwijającej się Lili wynagradza wszystko.

Ostatnio wychodzę z założenia, ze każda matka na początku swej rodzicielskiej drogi powinna mieć wpajane, że jeśli drugiemu dziecku nie dzieję się krzywda to niech się nie wtrąca. Niech każda mama, wychowuje swoje dziecko tak jak chce, a przed krytyką może najpierw zapytajmy dlaczego tak się dzieję? Są kobiety, które potrafią zakatować własne dzieci, przypalać papierosami, czy pełno innych rzeczy o których nawet nie chce pisać, ale określenie "zła matka" najlepiej zostawić mamie, które podaje mleko modyfikowane.
Ciekawe nie? I takie smutne za razem.
I na koniec mała prośba. Może tak więcej życzliwości, wszystkim nam będzie wtedy łatwiej i weselej.

20/52 - 2014

PORTRETY MOICH DZIECI, RAZ W TYGODNIU, CO TYDZIEŃ

20/52 - 2014

PIERWSZE ZACZEPKI