JESTEM

Wielkie DZIEŃ DOBRY i ogromne PRZEPRASZAM.
Kochani, zamilkłam bez słowa wyjaśnienia, ale wracam i już tłumaczę, dlaczego nastąpiła tak długa cisza na blogu.

Powód mojej nieobecności, pewnie dla wielu znany, bo jak to w życiu bywa najzwyczajniej, zabrakło mi czasu.
Początki po narodzinach Dalki, praktycznie niewiele różniły się od tego, kiedy była z nami tylko Lila. Ostatnio jednak wraz z tym, jak Dalia rosła, zwiększyły się jej potrzeby zaspokojenia bliskości. Absolutnie nie narzekam i staram się jak najwięcej mieć ją przy sobie, dlatego właśnie postanowiłam na pewien czas zrezygnować z bloga. Potrzeby dziecka zawsze na pierwszym miejscu.

Właśnie teraz, od kilku dni powoli się wszystko stabilizuje i zmienia.
Dalka coraz częściej zaczyna interesować się zabawkami, czy towarzyszy bawiącej się Lili. Myślę, że teraz śmiało mogę mówić o powrocie do pisania tutaj i powrócą w końcu regularne posty.
Uwielbiam bloga, to że mogę się dzielić moimi przemyśleniami i innymi sprawami. To moje miejsce, w które włożyłam dużo pracy i serca i nie mam zamiaru rezygnować.
Przerwa była, ale zatęskniłam i myślę, że nawet dobrze mi to zrobiło. Mam teraz więcej zapału, energii i chęci.


O MOIM DRUGIM PORODZIE

Osiem miesięcy temu na świat przyszła Dalia. Mimo panicznego strachu, który towarzyszył mi do samego końca, poród okazał się niesamowicie pozytywnym wydarzeniem. Z Lilką tak naprawdę nie było najgorzej, ale dopiero przy Dalii przekonałam się, że poród można przeżyć tak cudownie i przede wszystkim tak świadomie.
Wspomniany już strach towarzyszył mi praktycznie przez całe 9 miesięcy. Wiedziałam dokładnie, co mnie czeka i jakoś nie uśmiechało mi się ponownie to przeżywać.
Na szczęście wraz z upływającym czasem moje nastawienie zaczęło się powoli zmieniać. Wspomnienie pierwszego porodu starałam się jak najbardziej przełożyć na plus. Mimo wszystko gdzieś z tyłu głowy nadal niesamowicie się bałam.

To była problemowa ciąża. Cztery pobyty w szpitalu, strata jednego bliźniaka, dużo strachu i nerwów. Dotrwanie do 40 tygodnia była ogromną ulgą, ale już w zasadzie od 37 tygodnia z nadzieją wyczekiwałam jakichkolwiek oznak, że to już. Tak samo, jak ponad trzy lata temu poród zaczął się nad ranem, trzy dni po terminie.


Pierwszy mocniejszy skurcz obudził mnie w środku nocy. Chciałam czekać z nadzieją, że lada chwila nadejdzie kolejny, ale zasnęłam, nawet nie wiem kiedy.

Ponowny skurcz obudził mnie już nad ranem. Ciągle będąc w łóżku, po 15 minutach nadszedł kolejny, potem po 12 następny i po 20 minutach jeszcze jeden.
Trochę zwątpiłam w tę nieregularność, bo przecież przy Lili było idealnie co 10 i 12 minut, a tu takie przeskoki. Wstałam i bez większych zmian. Skurcze w odstępie od 8 do nawet 25 minut. Jedynie to, że były tak wyczuwalne, dawało mi do myślenia. Mało przekonana postanowiłam, że jednak pojedziemy do szpitala. Mimo sporej odległości od placówki (35 km) wcale mi się nie spieszyło. Na spokojnie wzięłam kąpiel, umyłam włosy i sprawdziłam torbę. Na tak spokojnym szykowaniu zleciało sporo czasu i wyjechaliśmy z domu dopiero o 13.00. Wcześniej zjadłam coś na szybko i pożegnałam się z Lili, bo wiedziałam, że nawet jeśli nie urodzę to i tak już mnie do domu nie puszczą.
Tak jak w domu cały czas nachodziły mnie skurcze, tak przez całą podróż autem wszystko dosłownie ustało. Przez prawie godzinę nie poczułam ani jednego skurczu. Byłam pewna, że wszystko ucichło i był to fałszywy alarm. Chciałam już nawet zrezygnować, ale stwierdziłam, że skoro i tak jestem 3 dni po terminie, to może warto już zostać w tym szpitalu i być pod stałą opieką.
Wejście do budynku szpitala automatycznie spowodowało powrót skurczy :). Śmiesznie to brzmi, ale dokładnie tak było. Całą drogę cisza, a wystarczyło wejść do szpitala i wszystko wróciło do normy. Mimo tak długo już trwającej akcji skurczowej dalej cały czas były one nieregularne.

Przyjęcie do szpitala poszło błyskawicznie. Początkowo oczywiście trochę wypełniania dokumentów, a zaraz po tym natychmiastowa konsultacja i badanie u lekarza, które potwierdziło, że poród jak najbardziej się zaczął. 10 minut później byliśmy już w naszej sali porodowej. Piękna, nowa sala do porodu rodzinnego. Tak jak za pierwszym razem, zdecydowaliśmy się oczywiście na wspólny poród.

Po położeniu się na porodówce, czyli gdzieś po 15.00, skurcze mimo ciągłej nieregularności, sporo już przybrały na sile. Krótko po podłączeniu do KTG, na moment był problem z tętnem, przez co wezwano lekarza. Zaczęły padać hasła o cesarskim cięciu, co ogromnie mnie przeraziło, ale dzięki temu, że szybko wszystko wróciło do normy i zapis z KTG zaczął się poprawiać, podjęto decyzję, żeby czekać, obserwować i za kilka godzin podjąć decyzję. Lekarz miał wrócić za jakiś czas i zdecydować. Minęły dwie godziny, które dla mnie trwały może z 30 minut. Praktycznie cały ten czas przeleżałam, Michał siedział obok. Często zaglądała do nas położna lub któraś ze studentek, ale ogólnie starano się jak najwięcej zostawiać nas samych. KTG cały czas wychodziło idealnie, więc spokojnie liczyłam, że pozwolą nam rodzić naturalnie.
Lekarz zajęty jednym cięciem, za drugim nie bardzo miał czas, żeby do nas zajrzeć.
Skurcze tak przybrały na sile, że zdecydowałam poprosić o znieczulenie, a że historia lubi się powtarzać, to okazało się, że już za późno, bo poród się rozpoczął. Chyba nikt, w tym ja sama nie spodziewał się, że tak szybko urodzę. Sama osobiście liczyłam, że może coś się ruszy w nocy, a tu nagle położna oznajmia, że nie czekamy na lekarza, tylko zaczynamy.
Przeszedł mnie ogromny strach. Znowu wszystko zaczęło się dziać za szybko. Ledwo pozbierałam się po tym, ze w ogóle jestem na porodówce, a tu już zaczyna się cała akcja. Przyjemny, przyciemniony pokój tylko dla nas, szybko zamienił się w jasną salę pełną sprzętów i położnych gotowych na powitanie naszego dziecka.
Położnej lepszej nie mogłam sobie wymarzyć. Cudownie poprowadziła mnie przez cały poród. Widziała moją panikę i chyba dobrze wiedziała jak postępować i co mówić, żeby choć trochę uspokoić, to co działo się w mojej głowie. Sama pozwoliła mi zdecydować, czy wolę rodzić dłużej bez nacięcia, czy szybciej z nacięciem. Wybrałam pierwszą opcję. Zaufałam jej i to była dobra decyzja. Dokładnie mówiła co mam robić, jak oddychać, jak przeć, a ja dokładnie spełniałam jej polecenia.

Tak właśnie po 4 parciach o 18.50 urodziła się Dalia. Łzy szczęścia płynęły po policzkach, a ja znów poczułam ten cudowny stan.

Poczułam przede wszystkim tę niesamowitą ulgę. Dumę, że zostałam mamą. Szczęście, że poród odbył się bez komplikacji, że trwał tak krótko.
Nawet nie sądziłam, że poród może być tak miłym przeżyciem. Mimo całego tego bólu udało się przeżyć to w taki magiczny sposób.

Przez 2 godziny pozwolono nam nacieszyć się tą piękną chwilą. Mimo ogromnego zmęczenia czułam, jak nachodzą we mnie nowe siły, gotowe do działania.

Po wizycie pediatry Dalijkę zabrano na oddział noworodkowy. Ja miałam czas na zmianę sali i kilka godzin na odpoczynek, zjedzenie kolacji i sen.
W nocy Dalunia wróciła do mnie, a po trzech dniach razem opuściłyśmy oddział.

Pisząc ten wpis, cały czas mam na twarzy uśmiech. Wcześniej w życiu, nawet bym nie pomyślała, że można tak niesamowicie przeżyć poród, że może być on wspomnieniem, do którego chce się wracać.

Każdej przyszłej mamie życzę takich narodzin jej maluszka.


TYDZIEŃ PROMOCJI KARMIENIA PIERSIĄ

Aktualnie trwa, a w zasadzie to już się niestety kończy, tydzień promocji karmienia piersią, który w tym roku dokładnie przypadł na tydzień - 26.05-01.06.2017.

Przy Lili nie udało nam się z karmieniem. Próbowałam, zobaczyłam co i jak, ale skończyło się po miesiącu. Nie chcę rozpamiętywać i się obwiniać, ale z dzisiejszą wiedzą wiem, że kryzys, który mnie wtedy dopadł był do przejścia. Dziś poradziłabym sobie bez problemu, no ale wtedy nie wiedziałam. Nie wiedziałam i po prostu odpuściłam. Nie było nikogo, kto by podpowiedział i pokazał co i jak. Nikt sam nie pomógł, ale i ja tej pomocy nie poszukałam. Przyjęłam wszystko tak, jak się wydarzyło. Trudno, czasu nie cofnę.
Dzięki tamtej porażce sporo się dowiedziałam i przy Dalii sprawy wyglądały już zupełnie inaczej. Przede wszystkim ja z większą wiedzą i determinacją, że chcę karmić, rozpoczęłam całą przygodę z karmieniem.

Trzeba chcieć.
No właśnie, bo po pierwsze to trzeba chcieć. Nic nam nie pomoże, jeśli gdzieś tam nie do końca czujemy, że to karmienie jest dla nas, że tego chcemy. Nie będziemy się wtedy tak starać, czy szukać pomocy, kiedy pojawią się problemy.

Podejście.
Karmienie siedzi w głowie! Nic dodać, nic ująć. Naprawdę.
Gdy urodziła się Lili, ciągle byłam zestresowana. Dosłownie bałam się karmienia. Tego, czy mi wyjdzie, czy zrobię to dobrze. No i wyszło, jak wyszło.
Teraz kiedy urodziła się Dalia, do wszystkiego podeszłam z wielkim spokojem i opanowaniem. Wiedziałam już, że początek będzie trudny i trzeba go po prostu przetrwać, żeby potem było cudownie.

Dzięki temu wszystkiemu mogę teraz korzystać i cieszyć się z tego ile daje nam obu karmienie piersią.
Mam nadzieję, że nasza wspólna przygoda potrwa jeszcze bardzo długo. Dalka uwielbia, co jest najważniejsze i ogromnie mnie cieszy.
Ja nie mogę się wprost nacieszyć, kiedy tak się we mnie wpatruje, trzyma bluzkę małymi rączkami. Przede wszystkim bardzo doceniam to, jak przy piersi szybko potrafi się uspokoić. Po prostu lek na całe zło.


PODWOJONA MIŁOŚĆ

Zanim na świecie pojawiła się Lilia, już wiedziałam, że chcę mieć więcej niż jedno dziecko. Sama mam rodzeństwo, wychowałam się z dwoma braćmi, więc było dla mnie oczywiste i wręcz naturalne, że tak samo, jak moi rodzice i ja chcę stworzyć większą rodzinę.

Po narodzinach Lili coś się jednak zmieniło. Przez pierwsze tygodnie, kiedy była z nami, było dla mnie nawet nie do pomyślenia, by mieć więcej dzieci. Nie dlatego, że same początki macierzyństwa są dosyć ciężkie, bo o tym się zapomina i to przemija, ale dlatego, że byłam pewna, że drugi, czy kolejny raz już tak bardzo nie będę w stanie pokochać. Miałam ogromne obawy, że drugie dziecko mogę traktować w pewien sposób inaczej.
Na szczęście takie myślenie było tylko chwilowe. Po raz drugi mój instynkt macierzyński obudził się już po roku. Już wtedy widziałam, że z czasem zdecydujemy się na drugie dziecko.

Czas mijał i, kiedy w styczniu ubiegłego roku dowiedzieliśmy się, że jesienią zostaniemy po raz drugi rodzicami, od razu pokochałam tę małą istotkę, która zaczęła się rozwijać pod moim sercem. Nawet przez chwilę się nie zawahałam, nie zastanawiałam, po prostu już kochałam bezgranicznie.
Dalia się urodziła, a ja poczułam ten sam magiczny i niesamowity stan co cztery lata temu.
Mówi się, że miłość się mnoży, a nie dzieli i teraz w stu procentach mogę to potwierdzić. Będąc jeszcze tylko z Lili, nie mogłam uwierzyć, że miłość matki może być tak ogromna, że można kochać jeszcze bardziej i bardziej. Potem pojawia się drugie dziecko i to wszystko się powtarza. Okazuję, że tej miłości jest jeszcze więcej.
Mam ogromne szczęście, że jest mi dane doznać tego cudownego uczucia, miłości mamy do dzieci.
Dziś nie mam wątpliwości, że w przyszłości będę gotowa, aby nasza rodzina powiększyła się o kolejne maleństwo.

Obawy są i zawsze będą. Niech żadna z Was nie obwinia się, że zadaje sobie pytania, czy będzie w stanie pokochać kolejne dziecko. To jest normalne, a wątpliwości na szczęście szybko uciekają.


MIĘDZY NAMI KOBIETAMI

Kobiecość - myślałyście, kiedyś nad tym? Co w ogóle oznacza dla nas to słowo? Dla mnie kobiecość, to przede wszystkim bycie mamą. Macierzyństwo to dla mnie najlepsze odzwierciedlenie kobiecości. Poza tym mając na myśli kobiecość, mam przed oczami kobietę zadbaną, pewną siebie no i oczywiście z uśmiechem na twarzy.
Szczęśliwa kobieta to ta, która w pełni akceptuje siebie.

Ale jak to właściwie jest z tą akceptacją nas kobiet, a w szczególności właśnie Polek?
Badania przeprowadzone na zlecenie marki Tymbark pokazują, że aż 73% z nas chciałaby coś zmienić w swoim wyglądzie. Z badań wynika również, że najbardziej niezadowolone ze swojego wyglądu są młode dziewczyny. Co ciekawe, jak się okazuje, im więcej lat nam przybywa, tym bardziej zaczynamy się akceptować. Rzeczywiście coś w tym jest, bo kiedy sama miałam 20 lat, podchodziłam bardzo krytycznie do swojego wyglądu. Teraz akceptuję to, jaka jestem.
Akceptuję siebie.

Jak to właściwie jest z tym ładnym wyglądem?
Piękne jesteśmy przecież wszystkie, tylko nie każda z nas potrafi, czy ma czas, żeby o to piękno się zatroszczyć, a przecież wcale nie potrzeba wiele. Wcale nie chodzi o modne ciuchy, buty, czy piękny makijaż. Zadbane włosy, cara, czy dłonie to przecież nasza wizytówka.

Jak dbać o swój wygląd na co dzień?
Kosmetyki to jedno, ale podstawą jest zdrowa dieta - bogata w warzywa i owoce, które powinny stanowić podstawę wszystkich posiłków.
A co poza domem? Wtedy warto sięgać po soki. Sama podczas spacerów najczęściej piję właśnie soki i to te przecierowe. Połączenie marchwi z owocami to moje ulubione smaki.
Soki marchwiowo-owocowe, które zawierają beta-karoten z marchwi oraz witaminy C i E pozytywnie wpływają na nasze zdrowie, oraz wygląd skóry, włosów i paznokci, czyli właśnie to, co najbardziej odzwierciedla naszą kobiecość.
Warto małymi krokami codziennie dbać o siebie, dostarczając zdrową dawkę witamin.





A Wy lubicie soki przecierowe?

CIĄŻOWY BRZUSZEK TYDZIEŃ PO TYGODNIU

Ciąża to taki cudowny, dla nas kobiet stan. Wiem, że nie wszystkie się ze mną zgodzicie, ale dla mnie osobiście, nie ma chyba rzeczy bardziej niezwykłej, niż właśnie to, jak w naszym ciele powstaje i rozwija się mały człowiek, nasz mały cud.
Mimo wszystkich problemów, z jakimi przyszło mi się zmierzyć, obie moje ciąże wspominam bardzo pozytywnie i w ogóle lubię często myślami wracać właśnie do tego czasu.

Rośniemy, kilogramy przybywają, ale czy któraś z nas się tym przejmuje? To chyba jedyny czas w życiu kobiety, kiedy te wszystkie zmiany tak bardzo nas cieszą. Przecież dobrze wiemy, jaki jest wspaniały cel i finał tego wszystkiego.

Trzy lata temu, kiedy urodziła się Lili, żałowałam nie tylko zakończenia ciąży, ale i tego, jak mało miałam zrobionych zdjęć z tego okresu. Od razu obiecałam sobie, że przy kolejnym maleństwie będzie inaczej. Słowa dotrzymałam.
Na uwiecznienie rosnącego brzuszka tydzień po tygodniu, miałam kilka pomysłów. Ogólnie miało być bardziej profesjonalnie, ale byłam zdana tylko na siebie i dodatkowo bez statywu, więc wyszło właśnie tak i taką oto mam pamiątkę. Cudownie widać jak rosła Dalia w brzuszku, a o to przecież najbardziej mi chodziło :). Jakość w sumie przestała mieć znaczenie.
Zabawę zaczęłam z początkiem drugiego trymestru, bo dopiero wtedy brzuszek zaczął się zmieniać. Sukcesywnie, raz w tygodniu dodawałam kolejne zdjęcie i tak do samego końca.

Bardzo lubię te zdjęcia, wracać do nich co jakiś czas i przeglądać. Mam też nadzieję, że ten wpis będzie fajną i pomocną podpowiedzią dla przyszłych mam, o tym, jak zmienia się brzuszek w ciąży.






Kochane, a Wy robiłyście lub aktualnie robicie zdjęcia z każdego tygodnia Waszej ciąży?

OPOWIEŚĆ O MOIM KARMIENIU

Moja mleczna przygoda trwa nieustannie od ponad trzech miesięcy. Niektórzy z Was mogą pomyśleć, że to przecież tyle, co nic i skąd w ogóle tak wczesna radość, ale dla mnie to już ogromny sukces i wielki powód do dumy. Tym bardziej, że po raz drugi miałam kiepski start.
Nasze początki nie były łatwe. Pierwsze nieudane przystawienie, pierwszy nawał, nad którym ciężko było mi zapanować, ból i karmienie przez łzy. Karmiłam, cały czas mając w głowie, że to tylko teraz, że tylko ten początek jest taki ciężki. Wiedziałam, że trzeba zacisnąć zęby i przetrwać, bo potem będzie już tylko lepiej. Nie myliłam się, jest cudownie :).

Co najbardziej mi pomogło?
Otóż to, że nie wyszło mi z Lilką. Niestety, ale przy karmieniu Lili popełniłam pełno błędów, które spowodowały, że nasza przygoda skończyła się po miesiącu. Na samej piersi Lilka była ledwie dwa tygodnie. Skończyło się, bo nie miałam wiedzy i zbyt mało silnej woli, żeby zawalczyć. Nie katuję się z tego powodu, bo moje starsze dziecko świetnie wyrosło na mleku modyfikowanym, ale obiecałam sobie, że przy kolejnym maluszku będzie już inaczej.
Trzy lata temu popełniłam błąd już na samym początku. Jeszcze będąc w pierwszej ciąży, mówiłam sobie, że na nic się nie nastawiam, co ma być, to będzie. To był błąd, bo problemy, które się pojawiły, po prostu przyjęłam, zamiast próbować je pokonać.
Tym razem już od samego początku, kiedy wiedziałam, że po raz drugi zostanę mamą, od razu obiecałam sobie, że zrobię wszystko, żeby zawalczyć o karmienie moim mlekiem. Takie właśnie nastawienie pomogło mi już od pierwszego dnia bycia mamą Dalii. Tym razem też nie bałam się pytać i prosić o pomoc. Tutaj też po raz kolejny bardzo chcę podziękować Weronice (BUDUJĄCA MAMA) za poświęcony mi czas i przekazanie ogromniej wiedzy i wielu cennych wskazówek, które bardzo mi pomogły przetrwać i pokonać wszystkie przeszkody.
Mając dzisiejszą wiedzę na temat karmienia piersią, wiem na sto procent, że z Lilką też by się nam udało. Kryzys, który wtedy mnie dopadł, poszłoby pokonać. Dzień, czy dwa i wszystko wróciłoby do normy.

Teraz przy drugiej przygodzie z karmieniem zdecydowanie najgorszy okres dotychczas, miałam zaraz po wyjściu ze szpitala. Wtedy właśnie dostałam nawału, nad którym ciężko było mi zapanować. Zaczęło też mocno boleć ssanie Dalii. Do tego jeszcze ogólne zmęczenie po porodzie i tak namnożył się spory kryzys.
Przy nawale ciężko było sobie poradzić. Dalia piła krótko, a mleko nachodziło szybko w coraz większej ilości. Co chwilę lądowałam pod prysznicem, żeby w miarę naturalnie sobie z tym poradzić. Po dwóch dniach mozolnego odciągania i w miarę częstego przystawiania Dalci, w końcu pomogło. Nadeszła pierwsza niesamowita ulga. Wiedziałam i na szczęście nie myliłam się, że teraz będzie już tylko z górki.
Zdarzały się jeszcze gorsze dni, czy momenty, ale potrafiłam sobie już z nimi sama radzić. To jest chyba mój największy sukces! Wiedza, której tak bardzo mi zabrakło przy Lilce.

Karmienie piersią to cudowna sprawa, teraz to wiem. Uwielbiam tę bliskość, dotyk, te malutkie rączki trzymające się mojej bluzki, te oczka, które tak się we mnie wpatrują. Naprawdę warto było przejść przez ten ciężki początek, żeby teraz mieć taką nagrodę.
Tak, karmienie Dalii to dla mnie piękna nagroda macierzyństwa.


JEST IDEALNIE

Czas płynie tak szybko, zdecydowanie za szybko. Ostatnio, dni dosłownie przeciekają mi przez palce. Ledwo zacznie się dzień, a po chwili już szykujemy się do snu.
Nie do końca tak lubię. Takiego pędu, braku czasu na wszystko. Powoli oswajam się z nowym trybem życia. Mimo wszystko jednak, na swój sposób, dobrze mi w całym tym nieładzie codzienności. Można by pomyśleć, że jedno wyklucza drugie, no ale tak to właśnie aktualnie u mnie jest :).

Tak jak pod koniec okresu ciąży narzekałam na nudę, tak teraz chętnie bym się właśnie, tak ponudziła. Drugie dziecko zmienia wiele, przybywa pełno obowiązków. Więcej prania, sprzątania, a doba ciągle ma tylko 24 godziny.
24 godziny, które mija tak szybko. Mimo wszystko jest już u mnie lepiej niż jeszcze z dwa miesiące temu. Powoli przyzwyczajam się i zmieniam na życie z dwójką dzieci. Myślę sama o sobie, że jestem już coraz bardziej zorganizowana.
Przede wszystkim nie wymagam od siebie już tyle, co kiedyś. Jak czuję zmęczenie, to po prostu odpuszczam sprzątanie, czy inne sprawy, które mogą poczekać.
Teraz zdecydowanie bardziej doceniam wolną chwilę, czas tylko dla mnie, kiedy mogę odsapnąć, odpocząć, pomyśleć w ciszy i spokoju.

Bywa stresująco i męcząco, ale za nic bym tego nie zamieniła. Mam Lilię i Dalię i jest idealnie :).
Kładąc się wieczorem do łóżka i czując spokojny oddech Dalii, wiem, że właśnie tak miało być. To zmęczenie wtedy mija i zasypiam z pozytywną energią, by następnego dnia działać od nowa jako zadowolona i spełniona podwójna mama.


2016

To już 8 dni jak mamy 2017 rok, a ja dopiero pierwszy raz na spokojnie usiadłam przed laptopem, żeby coś dla Was napisać. Tak naprawdę post miał dotyczyć czegoś innego, ale przecież nie ma tu jeszcze żadnego podsumowania minionego roku :).

Rok 2016 był jednym słowem cudowny. Ciąża i narodziny Dalii były pięknym przeżyciem, ale też spowodowały, że te dwanaście miesięcy tak szybko mi uciekły. Lilka za to, mam wrażenie, że bardzo przez ostatni czas wydoroślała. Narodziny siostry i rozpoczęcie przedszkola, to spore zmiany jak dla 3-letniej dziewczynki, ale ze wszystkim świetnie sobie poradziła.
Blogowo też uważam ubiegły rok za udany. Statystyki rosną, co mnie ogromnie cieszy. Lubię tu pisać, więc ogromnie mi miło, że jest Was coraz więcej, że zaglądacie, czytacie, komentujecie i rozumiecie, kiedy czasem przez dłuższy czas tych wpisów jednak nie ma.

Na ten rok nie mam żadnych planów i postanowień. Ja ich nigdy nie mam. Po prostu żyję dalej, a cele wyznaczam sobie na bieżąco.
W tym roku niech po prostu wydarzy się jak najmniej złych rzeczy, czego sobie i Wam ogromnie życzę :).


O NASZYCH LEŚNYCH SPACERACH

Mieszkając w mieście, chcesz uciec na wieś. Mieszkając na wsi, marzysz o mieście. Znacie to? Odwieczny problem wielu z nas :).
Ja wychowałam się na wsi i dziś mieszkając w mieście, bardzo chciałabym na tę wieś kiedyś wrócić.

Nie powiem, trochę lubię to miasto. Nie za duże, nie za małe. Wszystko, czego potrzeba mam pod ręką, ale brakuję mi zieleni, świeżego powietrza i upragnionej ciszy. Dlatego właśnie większość moich spacerów z dziewczynkami, tym bardziej teraz z malutką Dalią, kończy się wycieczką do lasu.
10-15 minut jazdy samochodem i jesteśmy w zupełnie innym otoczeniu. Podróżujemy różnie. Bliżej, czy dalej. W miejsca lubiane, czy w poszukiwaniu nowych spacerowych tras. Zawsze jednak cel ma być ten sam - las.













OBJAWY BARDZO WCZESNEJ CIĄŻY

Objawy bardzo wczesnej ciąży. W ogóle istnieją? Ja na swoim przykładzie zapewniam Was, że tak.
Moje ciało, w każdej ciąży, już na kilka dni przed terminem spodziewanej miesiączki, kiedy to jeszcze na zrobienie testu ciążowego było za wcześnie, dawało sygnały, że jednak coś jest inaczej.
Oczywiście najbardziej skuteczny i wiarygodny sposób na sprawdzenie to badanie krwi lub USG, ale na to potrzeba czasu, a jak wiadomo ciężko w takich okolicznościach wytrzymać.
Sprawa jest ułatwiona, kiedy staramy się o dziecko, bo wtedy też bardziej wsłuchujemy się w swój organizm, zwracamy uwagę na więcej szczegółów, które normalnie pewnie by nam umknęły. Poniżej przedstawię Wam objawy, które wystąpiły w moim przypadku i które jednoznacznie oznaczały, że pod moim sercem rozwija się maleństwo.

OBJAWY BARDZO WCZESNEJ CIĄŻY

POWIĘKSZONE I BOLESNE PIERSI
W pierwszej ciąży już na ponad tydzień przed terminem spodziewanej miesiączki zauważyłam spore zmiany w moim biuście. Powiększone piersi przed okresem to czasami całkiem normalny objaw jednak u mnie nigdy nie występował, więc gdzieś z tyłu głowy zaczęłam się zastanawiać, że może się udało. Nie myliłam się :).

WSTRĘT DO KAWY
Ten objaw jest bardzo popularny. Dużo kobiet z niewiadomych przyczyn, nagle odrzuca od używek. Ja tak miałam właśnie z kawą. Moja ulubiona, codziennie przyrządzana w ten sam sposób, jednego dnia była po prostu nie do wypicia. Już nawet sam jej zapach mnie odrzucał.

SENNOŚĆ
W zasadzie to nie tylko senność, ale ogólnie uczucie większego zmęczenia. Z dnia na dzień, nagle zaczęłam mieć mniej energii i sił. Jedyne co pomagało to po prostu położyć się i chociaż z godzinę odpocząć.

ZMIENNY NASTRÓJ
Niby jak najbardziej normalny na kilka dni przed miesiączką, ale w moim przypadku, kiedy już byłam w ciąży, wszystko zdecydowanie bardziej się nasiliło. Złość, śmiech, płacz, dosłownie wszystko naraz, a kilka dni później pozytywny wynik testu.


Kochane, a jak było u Was? Czy wiedziałyście, że się udało, zanim jeszcze zrobiłyście test, czy ciążę potwierdził lekarz?

III TRYMESTR CIĄŻY - PODSUMOWANIE

Szczerze muszę przyznać, że zupełnie zapomniałam o tym wpisie. Dalcia ma już ponad 5 tygodni, a ja dopiero zabrałam się za posumowanie ostatniego trymestru ciąży.
Ostatni trymestr - najdłuższy i najważniejszy. Jego koniec oznacza początek czegoś cudownego.

III TRYMESTR MOJEJ CIĄŻY - PODSUMOWANIE

STATYSTYKA:
 Waga - 66,5 kg / +16,5 kg
 Obwód brzucha - 98 cm / +19 cm

OBJAWY:
Senność, która odpuściła w drugim trymestrze, powróciła gdzieś w połowie trzeciego i utrzymała się praktycznie do samego końca.
Brzuszek nie był jakiś spory, ale mimo wszystko w ostatnich tygodniach sprawiał, że ciężko było przyjąć wygodną pozycję podczas siedzenia, czy spania.
Najbardziej dokuczliwa w tym czasie okazała się jednak zgaga. Coś, z czym w ogóle nie miałam do czynienia w pierwszej ciąży, w tej męczyło mnie dość często, a pod koniec to już praktycznie codziennie i po zjedzeniu czegokolwiek.

W ostatnim trymestrze mieliśmy też ostatnie badania prenatalne, dzięki którym już wiedziałam, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby rodzić naturalnie. Po raz kolejny była też potwierdzona płeć.

Najbardziej męczące i stresujące były ostatnie dwa tygodnie. To był czas, kiedy praktycznie każdego dnia z nadzieją wyczekiwałam oznak porodu. Zmęczenie i strach towarzyszyły mi do samego końca, jednak z pojawieniem się pierwszych skurczy wszystko minęło i do szpitala jechałam niebywale spokojna.


GDYBY CZAS MÓGŁ ZWOLNIĆ

Mam w domu niemowlę, a przecież dopiero co była noworodkiem.
To niebywałe jak czas szybko pędzi. Jeszcze niedawno pisałam, że jestem w ciąży, a za nami już prawie pięć wspólnych tygodni.

Te pierwsze miesiące są wyjątkowe. Chciałbym, żeby ten czas trwał zdecydowanie dłużej.
Koniec ciąży, to dla nas kobiet nerwowy czas. Codzienne oczekiwanie na poród sprawia, że dni ciągną się niemiłosiernie, a kiedy w końcu nachodzi ten wyjątkowy moment i rodzi się nasze maleństwo, czas od razu maksymalnie przyśpiesza.
Dzień za dniem zaczynają upływać za szybko, miesiąc goni miesiąc. Chciałabym zatrzymać czas. Zatrzymać właśnie teraz, teraz kiedy mogę bez przerwy tulić w ramionach naszą maleńką dziewczynkę.
Dobrze wiem, jak bardzo będzie mi tego za kilka lat brakować.
Cieszę się każdym dniem i chłonę każdą chwilę. W domu jest dużo do zrobienia, przy dwójcie dzieci. Pranie i sprzątanie w zasadzie się nie kończy. Doba nigdy nam się nie wydłuży, ale staram się jak mogę, aby znaleźć jak najwięcej wolnego czasu na bycie tylko z Dalią. Okres noworodkowo-niemowlęcy już nigdy się nie powtórzy i wiem jak wiele mogłabym stracić i jak wiele mogłoby mi umknąć.
Chwilo trwaj proszę jak najdłużej.


PIELĘGNACJA SKÓRY W CIĄŻY

Od dłuższego czasu pokazuję tutaj rzeczy, które znalazły się w wyprawce dla naszej dziewczynki. Tym razem coś typowo dla przyszłych mam.
Kosmetyk, który jest zdecydowanie jednym z najważniejszych, jeśli chodzi o pielęgnację w ciągu tych cudownych dziewięciu miesięcy.
W ciąży nasza skóra zasługuje na wyjątkowe traktowanie. W szczególności na tych partiach ciała, gdzie rozciąga się najbardziej. Jest to oczywiście brzuszek, ale w większości też skóra na udach, biodrach i piersiach.

Ja na rosnący brzuszek ponownie musiałam trochę poczekać. W miarę uwidocznił się dopiero około 20 tygodnia i też nie rósł bardzo szybko. Oczywiście powolne rośnięcie ma swój plus, bo skóra nie rozciąga się zbyt szybko.
Do 30 tygodnia w mojej pielęgnacji postawiłam głównie na ulubione mleczko do ciała, używane już od lat. Smarowałam się po prostu częściej, aby skóra była bardziej nawilżona. Pod koniec siódmego miesiąca, kiedy brzuszek stawał się już coraz większy, postanowiłam zadbać o nawilżenie zdecydowanie bardziej. Postawiłam właśnie na kosmetyk w niezawodnej formie olejku.

MUSTELA
OLEJEK PRZECIW ROZSTĘPOM
Cena: 56,00 zł / 105 ml


MOJA OPINIA:
Na początku muszę wspomnieć, że osobiście bardzo lubię kosmetyki w formie olejków. Do włosów, twarzy, czy ciała. Wiadomo nie wszystkie, ale jednak zdecydowana większość bardzo mi odpowiada.
Na olejek Mustela zdecydowałam się po tym, jak świetnie sprawdziły nam się kosmetyki tej marki z serii Bebe, przy pielęgnacji Lili.
Opinia o olejku również będzie na plus. Pisząc najkrócej, to chyba jeszcze nigdy nie miałam tak elastycznej i miękkiej skóry jak teraz. Olejek jest po prostu rewelacyjny. Działanie to oczywiście jego największy atut, ale już samo używanie też należy do przyjemnych. Olejek jest z typu tych "suchych", czyli nie jest, aż tak tłusty i też szybciej się wchłania niż te tradycyjne. Rzeczywiście tak jest, skóra się po nim nie lepi, w miarę szybko wysycha, ale ja mimo to używałam go tylko na noc, w dzień po prostu nie lubię. Kosmetyk pachnie bardzo delikatnie, ale wyczuwalnie co też umila jego nakładanie. Coś, co mnie zaskoczyło to opakowanie z atomizerem, które na szczęście okazało się bardzo wygodne. Możemy użyć odpowiedniej ilości, a olejek nie rozlewa się i nie brudzi butelki.
Osobiście szczerzę mogę polecić olejek każdej przyszłej mamie, ale nie tylko. Myślę, że kosmetyk świetnie sprawdzi się jako pomoc w nawilżeniu, jeśli mamy problem z suchą i napiętą skórą różnych partii ciała, a nawet dłoni.








DELEKTUJĘ SIĘ TYM CZASEM

Ciąża całkowicie mną zawładnęła. Pewnie trochę dziwnie to może brzmieć, ale zdecydowanie brzuszek ostatnio przysłonił mi wszystko, oczywiście w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu.
Pierwsze tygodnie były nerwowe, ale później wszystko nabrało już pięknego i niesamowitego jak dla mnie wymiaru. To jest przecież tak cudowny czas, który niestety mija tak szybko, wręcz błyskawicznie. Jestem bardzo szczęśliwa, że mogę tego wszystkiego ponownie doświadczyć.

Wydaje się, że to właśnie ta pierwsza ciąża powinna być tą najbardziej wyjątkową i w sumie to na swój sposób jest, ale każda kolejna ma jednak w sobie coś znacznie więcej.
Dziewięć miesięcy z Lilką to było dla mnie jedno wielkie odliczanie. Tydzień za tygodniem czekałam na upragniony koniec. Miałam wrażenie, że te czterdzieści tygodni trwa wprost wieczność. Tak bardzo chciałam mieć już upragnione dziecko przy sobie, że kompletnie zapomniałam, by po prostu cieszyć się tym magicznym dla kobiety stanem.

Ta ciąża jest już przede wszystkim zdecydowanie bardziej świadoma.
Po pierwsze już wiem, co mnie czeka. Żadne zmiany, czy dolegliwości nie wywołują u mnie paniki i wątpliwości, tylko uśmiech, że tak już było, że dobrze znam to uczucie i wiem, z czym jest związane.
Po drugie wiem, że mimo oczekiwania dziewięciu miesięcy, ciąża jednak mimo wszystko, mija błyskawicznie i teraz cieszę się dosłownie każdym dniem. Uwieczniam na wielu zdjęciach rosnący brzuszek. Po prostu delektuję się tym stanem, bo wiem, że lada moment będę już tulić maleństwo, a powiększający się brzuszek będzie już tylko miłym wspomnieniem.
Ciąża to wyjątkowy moment. W ciele kobiety przez krótki czas rozgrywa się prawdziwy cud i warto mieć tego świadomość. Nie przebierać nerwowo nogami z myślą, kiedy koniec, a cieszyć się i korzystać z tak cudownego dla nas czasu.


7 POWODÓW, DLA KTÓRYCH UWIELBIAM LATO

Lato w pełni. Gorące dni przeplatają się z rześkimi od burz wieczorami. Poranki z ćwierkającymi ptakami, a wieczory z cykającymi świerszczami. Kiedyś nie przepadałam za tą porą roku, ale od kilku lat naprawdę kocham lato. Upały przestały mi przeszkadzać i cieszę się wysoką temperaturą, której u nas wciąż jak na lekarstwo.
Ostatnio podczas jednego z takich dni, popijając mrożoną kawę, spisałam sobie siedem powodów, dla których najbardziej lubię tę porę roku. Ciekawi? To zapraszam.

7 POWODÓW, DLA KTÓRYCH UWIELBIAM LATO

1. ZIELEŃ
Jedyna taka, soczysta piękna zieleń. Na drzewach, krzewach, trawnikach. Uwielbiam lasy i parki, kiedy tyle w nich odcieni tego pięknego koloru. Uwielbiam łąki, na których można posiedzieć w ciepły dzień i zielone trawniki, po których można chodzić bosymi stopami.

2. CIEPŁY DESZCZ
Deszczowa pogoda po upalnym dniu to coś niesamowitego. Nic nie przynosi takiej ulgi jak właśnie ciepłe kropelki deszczu, niosące za sobą rześkie powietrze. Deszczowe powietrze tak pięknie pachnie tylko w tej porze roku.

3. BURZE
Ciepły deszcz to jedno, a burze to drugie. Błyskawice i koniecznie grzmoty to to, co lubię najbardziej. Nigdy nie bałam się burz, a wprost przeciwnie z zaciekawieniem obserwowałam zbliżające się chmury i następującą później błyskawice. Nie rozumiem jak można się jej bać :).

4. GRILL
Uwielbiam potrawy przyrządzone na grillu. Mięsa, warzywa, czy sery. Lubuję się we wszystkich i tak dobrze smakują jedzone tylko na dworze :). Nie raz robiło się grilla jesienią, czy już wiosną, ale to nigdy nie to samo co właśnie w ciepły letni wieczór.

5. WARZYWA I OWOCE
Najlepsze oczywiście te sezonowe. Od początku lata po kolei możemy zajadać się świeżymi truskawkami, czereśniami, malinami, jagodami, jabłkami, gruszkami. Uwielbiam owoce za słodki smak, za soczystość i moc witamin. Latem zawsze smakują inaczej, lepiej. Z warzywami wcale nie jest gorzej. Cudowny smak fasolki zerwanej i od razu ugotowanej, świeże rzodkiewki, koper i szczypior. Cudowne i niezastąpione smaki lata.

6. KWIATY
Ogrom odmian i rodzajów. Ogrodowe, polne, nawet niektóre chwasty potrafią przecież tak pięknie kwitnąć. Ubóstwiam kwiaty, ich kolory i zapach. Latem możemy cieszyć się ich największą ilością. Rozkochuję się w żółtych słonecznikach, pomarańczowych turkach, czy fioletowych irysach.

7. WAKACJE
Ucząc się w szkole, wakacje kojarzyły się oczywiście z beztroską i wyczekiwanym wolnym czasem. Teraz wakacje to czas urlopu. Od kiedy mamy Lili ten czas jest naprawdę wyjątkowy. Wspólny wyjazd z dzieckiem, razem spędzony rodzinny czas.

Lubicie lato? Jeśli tak to może są jeszcze jakieś inne powody niż moje? Chętnie poczytam, więc podzielcie się śmiało :).