28/52 - 2016

ZDJĘCIE TYGODNIA, RAZ W TYGODNIU, CO TYDZIEŃ

28/52 - 2016

NASZE POPOŁUDNIE


Tak po prostu, tak zwyczajnie. Takie nasze zwykłe, babskie popołudnie.
Tata w delegacji, a my we dwie. Ciacho z jagodami i kruszonką. Proste i pyszne, takie są najlepsze. Ja kawa, Lili kubek mleka. Nasz fajny, wspólny czas w jedno z letnich popołudni :).

UTRACONE ŻYCIE

Nigdy nie chciałam się tutaj dzielić tak prywatnymi sprawami. Wiem, że poprzez pisanie bloga, wiecie o wielu sprawach z mojego życia, ale są rzeczy, o których pisać nigdy nie chciałam. Jednak po upływie pewnego czasu i rozmowie z kilkoma osobami wiem, że ten wpis powinien się pojawić, bo może po prostu komuś pomóc. Ja sama prawie dwa lata temu szukałam wsparcia u kobiet po podobnych przejściach. Rozmowa, choćby ta mailowa pomagała, przynosiła ulgę. Wiedziałam, że nie jestem sama i nie tylko ja przez to przeszłam.
O tym, co się wydarzyło, pokrótce już raz napisałam, chcąc szczerze wytłumaczyć moją dłuższą nieobecność na blogu. Jednak na podzielenie się wszystkim, co się wydarzyło, nie byłam gotowa i szczerze, nie chciałam wtedy tego.
Od tamtego momentu minęło już trochę czasu. Czas leczy rany i choć nigdy nie zapomnę i nie przestanę się zastanawiać, dlaczego tak się stało, to pogodziłam się już z tym, że straciłam moją drugą ciążę.
Nie planowaliśmy dziecka w tym czasie, ale po pierwszym szoku, od razu przyszedł ogrom szczęścia. Los zdecydował za nas, a my z radością to przyjęliśmy.
Początkowo dosłownie nie mogłam uwierzyć, pierwsza noc ze świadomością, że jestem w ciąży, była pełna moich myśli, obaw i niewiadomych, ale cieszyłam się, bardzo się cieszyłam i już ogromnie pokochałam to maleństwo.

Problemy zaczęły się praktycznie od samego początku. Już badania krwi, które robiłam na własną rękę, nie wychodziły, tak jak powinny. Wtedy jeszcze się nie bałam. Wiadomo, początki bywają różne i byłam pewna, że lada moment wszystko się unormuje. Tak się jednak nie stało. Pierwsza, druga i kolejna wizyta w gabinecie lekarskim nie zostawiała złudzeń, że coś jednak jest nie tak. Ciąża od pierwszego badania, cały czas była zdecydowanie mniejsza, niż powinna. Wtedy strach zawładnął mną już całkowicie.
Bałam się każdego dnia. Nikomu nic nie mówiliśmy, musiałam udawać przed własnymi rodzicami, że wszystko jest dobrze, kiedy tak naprawdę nie potrafiłam już skupić myśli na niczym innym.
Mimo ogromnych obaw nadzieja nie opuszczała mnie do ostatniego dnia. Nawet kiedy stało się najgorsze, jadąc do szpitala, wierzyłam jeszcze, że sytuację uda się opanować. Lekarze i położne również kazali do samego końca być dobrych myśli, choć wydaję mi się, że już wtedy wiedzieli, jak to wszystko się skończy. I stało się to, czego tak nie dopuszczałam do myśli, czego się bałam i co było największym koszmarem. Poroniłam.
Źle to wszystko zniosłam, po wyjściu ze szpitala, szybko wróciłam tam ponownie, a pobyt w tym miejscu działał na mnie bardzo źle. Psychicznie miałam już naprawdę dosyć. Widok ciężarnych kobiet, odgłosy z porodówki, naprawdę nie ma nic gorszego dla kobiety, która właśnie straciła dziecko niż pobyt w takich okolicznościach. Z nadzieją modliłam się o zgodę na wyjście.
W końcu, kiedy udało się unormować moją sytuację zdrowotną, mogłam opuścić szpital. Po powrocie do domu we wszystkim najbardziej pomogła mi chyba Lili. Jej obecność to, że musiałam się nią zająć, sprawiało, że mimo wszystko moje dni w domu wyglądały w miarę normalnie. Chcąc nie chcąc musiałam wstać i żyć tak jak dawniej, uśmiechać się, bawić, wychodzić z domu. Były dni, szczególnie z początku, że wstanie z łóżka, było dla mnie katorgą, ale nie było wyjścia i choć z początku denerwowało mnie, że nie mogę po prostu pobyć sama, to z perspektywy czasu widzę, że przymus opieki nad Lili to było najlepsze, co mogło mnie wtedy spotkać. Po dłuższym czasie wiem, że to dobrze, że nie miałam taryfy ulgowej w codzienności. Obowiązki wychowania Lilki i prowadzenia domu sprawiły, że żyłam normalnie, zamiast leżeć i pogłębiać się w smutku.

Początki po poronieniu nie były łatwe. Kiedy zostawałam sama, bardzo często nie potrafiłam skupić myśli na niczym innym. Zastanawiałam się, dlaczego tak, dlaczego my. Najgorzej chyba było do dnia przewidywanej daty porodu. Często zastanawiałam się, jakby to było, gdyby nic złego się nie stało. Jak czułabym się w ciąży, jak rósłby brzuszek, czy mielibyśmy synka, czy córkę. Multum pytań bez odpowiedzi krążyło w moich myślach.
Czas leczy rany i tak było też w naszym przypadku. Niesamowicie dużo, jak nawet nie najwięcej we wszystkim, oprócz Lili pomogła mi też kolejna ciąża.
Pierwsze tygodnie były bardzo trudne, bałam się, że znowu może się coś stać. Czas do pierwszego badania był bardzo ciężki i stresujący. Wiadomość o ciąży bliźniaczej przeraziła i jeszcze zanim na dobre to do nas dotarło, straciliśmy drugiego bliźniaka. Strach o ciążę bardzo się wtedy nasilił, ale na szczęście wszystko się ułożyło i dziś, kiedy nasza druga córeczka tak pięknie się rozwija pod moim sercem, ja myślę, że już całkowicie pogodziłam się ze wszystkim, co wydarzyło się wcześniej. Tak się stało i nic już nie jestem w stanie z tym zrobić. Wiedząc, że już nie długo na świat przyjdzie nasze drugie dziecko, łatwiej też mi mówić o poronieniu. Stąd też właśnie teraz ten post. Teraz kiedy córeczka szaleje mi w brzuszku, ja mogę spokojnie napisać ten tekst, wcześniej po prostu nie byłam gotowa.

Najbardziej chciałbym tym wpisem przekazać, że ból mija. Jeśli ktoś mówi, że potrzeba czasu to ma rację, bo rzeczywiście mijający czas ma tu ogromne znaczenie. Pierwsze momenty są niebywale trudne, ale ten ból po stracie też jest nam bardzo potrzebny. To po prostu trzeba przeżyć. Płacz, żal są bardzo ważne i nie należy myśleć, że robimy źle, że się użalamy. Złe i przykre emocje trzeba z siebie wyrzucić.
U jednych kobiet będzie to trwało kilka tygodni, miesięcy, a u innych może lata. Każda z nas przechodzi to zupełnie inaczej.
Zapomnieć nie zapomnę nigdy. Nie da się, zresztą ja nie chce. Mam w sercu i pamięci moje malutkie aniołki i tak już zostanie na zawsze.


NASZ CZERWIEC 2016

Czerwiec minął mi dosłownie jak jeden tydzień. Przeleciał między palcami nie wiadomo kiedy, czas zdecydowanie mi ostatnio przyspieszył.
Czerwiec od 3 lat jest dla nas wyjątkowy. Kolejne urodzinki Lili odhaczone, a ja nie mogę wyjść z podziwu, że to już trzeci raz organizowaliśmy przyjęcie. Cała impreza w tym roku, już pierwszy raz tak świadoma przez Lili. Czerwiec to też oczywiście Dzień Ojca i pierwsza samodzielnie zrobiona laurka dla taty. Pogoda dopisywała i dużo czasu spędzaliśmy na ogrodzie. Grillowanie, zabawy, czyli to, co lubimy najbardziej. Swój czas na dworze, co jakiś czas ma też kotek, czasami tak mu się podoba, że do domu nie chce wracać :). Fajny i bardzo pozytywny był ten nasz czerwiec.
Zapraszam na kilka zdjęć z Instagrama.

NASZE ZDJĘCIA Z CZERWCA 2016






27/52 - 2016

ZDJĘCIE TYGODNIA, RAZ W TYGODNIU, CO TYDZIEŃ

27/52 - 2016

PIASKOWNICA


Tydzień temu w zdjęciu tygodnia królowała woda, a dziś będzie piasek, czyli kolejny nieodłączny element lata i dzieciństwa.
Nasza piaskownica stoi w ogrodzie już drugi rok. To był zdecydowanie jeden z najlepszych prezentów dla Lili. Mimo upływu czasu zapał do zabaw w piachu nie mija. Bawić można się na pełno sposobów i dziecięca wyobraźnia świetnie radzi sobie z nowymi pomysłami. Lubię obserwować Lilkę, kiedy tak sobie siedzi i tworzy w tym piasku :).

PROJEKT WYPRAWKA - PIELUSZKI MOTHERHOOD

Pisałam już, że uwielbiam kompletować wyprawkę? Pewnie tak, ale naprawdę tak się cieszę, że mogę po raz drugi wyszukiwać i odkładać te wszystkie cuda :). Jeden z najlepszych momentów ciąży.
Dziś chcę Wam pokazać pieluszki, czyli produkty, bez których nie obejdzie się żadna wyprawka. Pieluszki pochodzą ze sklepu MOTHERHOOD, w którym nabyłam jeszcze kilka rzeczy, ale wszystko jest tak śliczne i tak fajne, że zaprezentuję Wam to w osobnych postach.

MOTHERHOOD
PIELUSZKI TETROWE I FLANELOWE
Cena: 14,99 zł - 54,00 zł



PIELUSZKI TETROWE
Pierwsze co muszę napisać to to, że bez tetry w ogóle nie wyobrażam sobie funkcjonowania przy noworodku i niemowlaku. Tego rodzaju pieluszki nadają się do wszystkiego. Pomocne przy odbijaniu, ulewaniu, do podłożenia, przykrycia, otarcia buźki i wielu innych. Po prostu obowiązkowo muszą być, zawsze w pobliżu i zawsze pod ręką.
Przy Lilce mieliśmy ich sporo, jakieś 15 sztuk i tym razem chce podobnie, a nawet więcej :). Na samym początku użycie pieluszek terowych jest ogromne, przynajmniej u nas tak było. Jedna użyta kilka razy lądowała w praniu i tak na okrągło. Pieluszki, które wybrałam to te z Motherhood. To dla mnie już marka sprawdzona i wiem, że pieluszki mało co stracą na jakości mimo ciągłego użycia i prania. Nie odkształcają się, nie drą i przez długi czas wyglądają jak nowe.








PIELUSZKI FLANELOWE
Flanela już może nie, aż tak bardzo potrzebna, jak tetra, ale naprawdę dobrze jest ją mieć :). Ten rodzaj pieluszek sprawdził się u nas do okrywania (w domu, jak i na spacerach/wyjazdach), do podłożenia pod maluszka, na przewijak, czy do przytulenia podczas snu. Przy naszej drugiej córce mam zamiar używać ich w tym samym celu.
Nie koniecznie muszę mieć jej tyle, co tetry, ale 5-8 sztuk to minimum. Przyznam Wam szczerze, że pieluszki flanelowe z Motherhood, które kupiliśmy dla Lili, do dziś mamy w użyciu. Lili lubi się czasami przytulić podczas snu i nie dziwię jej się, bo są wyjątkowo mięciutkie i bardzo milutkie w dotyku. Flanelki Motherhood są nie tylko praktyczne i pomocne na co dzień, ale po prostu przyjemnie i miło się ich używa, właśnie ze względu na tę cudowną miękkość. Dodatkowo uwielbiam ich delikatne wzory, idealne w moim guście.











Drogie mamy, polecacie jeszcze pieluszki jakieś konkretnej marki? Chętnie dokupię i sprawdzę jeszcze coś innego :).