ZWIĄZEK PARTNERSKI

Dziś po raz kolejny piszę posta, pod wpływem obejrzenia programu "Dzień Dobry TVN". W sumie włączyłam przypadkiem i akurat natknęłam się na rozmowę o związkach partnerskich, czyli o życiu we dwoje na tak zwaną "kocią łapę".

Właśnie takie życie wybraliśmy z M. i mam nadzieję, że żadna sytuacja życiowa nie zmusi nas do brania ślubu. Byłoby to na siłę, a to bez sensu. Zresztą nie ma nic gorszego, niż robienie czegoś wbrew sobie.
Dlaczego nie chcemy się pobrać? W zasadzie to nie ma takiego konkretnego powodu. Po prostu, dobrze nam tak jak jest. Jesteśmy razem już 7 lat. W ciągu tego czasu były dni lepsze jak i gorsze, pełno wspólnych wyjazdów, wspólne mieszkanie, narodziny dziecka.
Normalne rodzinne życie i co nagle miałoby tu zmienić przyrzekanie sobie przed urzędnikiem. Tylko urzędnikiem, bo jeśli już ślub, to tylko cywilny.
Do kościoła nie chodzimy i przynajmniej ja, nie mam zamiaru na jeden dzień udawać, że jestem praktykującą katoliczką i przysięgać przed Bogiem.
Co prawda, dla Lili w sprawie chrztu zrobiliśmy wyjątek, ale tu wybraliśmy dobro dziecka. Nie ma co ukrywać, że dzisiaj dziecko, które nie jest ochrzczone może to bardzo odczuć, w szkole i wśród rówieśników. Jaką Lili wybierze drogę w przyszłości to zdecyduje już sama.

Już coraz rzadziej słyszę zapytania w związku z naszym pobraniem się. Wiadomo po jakimś tam czasie bycia razem, wzięcie ślubu nadal jest dla wielu naturalną sprawą i nie dziwię się, że znajomi, czy rodzina pytali. Nie mam problemu, żeby otwarcie mówić o tym jak chcemy żyć. I na szczęście zawsze spotykam się z uszanowaniem naszej decyzji. Nikt nam na siłę nie wpiera, że źle robimy, czy nie namawia na "legalne" życie.
Szkoda mi tylko jednej rzeczy, a mianowicie nazwiska. Często słyszałam o problemach związanych z tym, że dziecko nazywa się inaczej niż matka, ja póki co jeszcze się z tym nie spotkałam, ani w urzędach, ani w przychodniach. Jednak mi jako mamie, jest trochę szkoda, że moja córka nazywa się inaczej.

Przejdźmy do sedna, bo cały czas nie napisałam o co tak naprawdę mi chodzi. Chodzi mi o dziecko, o jego postrzeganie tego, że rodzice nie mają ślubu. Tak jak powiedziała w programie Paulina Holtz, jeśli w domu o ślubie się nie mówi to dziecko nie wie co to jest. Do czasu, czyli do momentu kiedy zaczyna oglądać bajki, a w nich ślub to dosyć częsta sprawa. Wiadomo księżniczki wychodzą za księcia, Fiona za Shreka i tak dalej. Wtedy mogą się zacząć pytania o ślub rodziców.
Ten czas nadejdzie i wiem, że od samego początku będę tłumaczyć Lili, że jesteśmy z tatą szczęśliwi i nic tego nie zmieni (mam nadzieję, że to wystarczy). A jak jest z byciem rodzicami? Czy można się dzielić na rodziców po ślubie i bez ślubu? Pewnie, że nie, rodzic to rodzic.
Czy naprawdę obrączka na palcu lub jej brak może świadczyć o tym jak kochamy i wychowujemy swoje dziecko? Dla mnie to śmieszne. Nasz dom jest pełen miłości i nic tego nie zmieni.

Szkoda tylko, że społeczeństwo nadal nie jest przygotowane na takie pary. Z M. jesteśmy dosyć mocno ograniczeni jeśli chodzi o załatwianie niektórych spraw. Wspólne kredyty, rozliczanie się i pełno innych. Jednak to wszystko jestem jakoś zrozumieć, ale jeśli kiedyś któreś z nas znajdzie się w szpitalu, a drugiego nie będą chcieli wpuścić, czy udzielić informacji to cierpliwość stracę. Akurat to jest dla mnie porażka. Nawet nie będę się konkretnie rozpisywać. Mam nadzieję, że z czasem wszystko się zmieni. Głównie dlatego, że coraz więcej młodych ludzi decyduje się na takie życie, a ślub tylko dlatego, że ma pojawić się dziecko, jest podobno już dziś rzadziej spotykany niż jeszcze kilka lat temu.
Na koniec nasze kocie łapy.


22/52 - 2014

PORTRETY MOICH DZIECI, RAZ W TYGODNIU, CO TYDZIEŃ

22/52 - 2014

RADOŚĆ


SŁONECZNY ROCZEK - PLANOWANIE

Jesteśmy, jesteśmy :). Mamy się świetnie tylko czasu brak. W sumie to czas jest, ale z Lili ciągle jesteśmy w rozjazdach. Mi się też nawarstwiło trochę spraw do pozałatwiania i niestety troszkę blog na tym ucierpiał.

A tu, roczek zbliża się wielkimi krokami. To już tak blisko, a ja mam tak niewiele. Na początku upierałam się, że roczek wyprawie Lili taki zwykły.
Po prostu cała rodzina przy stole, tort. Ot tak, nic nadzwyczajnego. Jednak im częściej o tym myślałam tym bardziej dochodziłam do wniosku, że to przecież roczek. Pierwsze urodziny mojej córki. Rok od kiedy pierwszy raz ją zobaczyłam. Musi być inaczej, fajnie, kolorowo. Tak dla dziecka.
Co z tego, że Lili jest malutka i niewiele rozumie. Będą zdjęcia, które później będzie oglądać. No i nikt mi nie powie, że dziecko nie zauważy różnicy w kolorowo przyozdobionym stole i balonach w porównaniu do dekoracji typowo dorosłych.
A więc będzie u nas temat przewodni. Słonecznie, czyli żółto.

Właśnie tak to sobie wymyśliłam. W głowie już mam wszystko zaplanowane.
Cała impreza odbędzie się na dworze w altanie. Swoją droga altana jest w trakcie budowy, ale do czasu roczku będzie na pewno. Altana jak i meble w środku będą w kolorze ciemnego brązu, więc żółty ładnie się z tym skomponuje.
Zdecydowałam się, że zakupię w tym kolorze:
- tort - jeśli będzie ciężko to wezmę biały z żółtymi dodatkami (jak nawet z takim będzie problem to trudno, może sama jakoś przyozdobię)
- kubki - jednorazowe, plastikowe (będą idealne do zimnych napojów)
- balony - kilka razem upiętych w dwóch lub trzech miejscach (więcej nie, bo co za dużo to nie zdrowo)
- serwetki pod talerze - jednak, żeby nie było za mdło na żółtych ułożę też białe
- kwiaty - jeden lub dwa wazony z żółtymi i białymi kwiatkami (róże lub tulipany)
- świeczki - rozstawionych kilka, ale tych malutkich (tealight)
- dodatki - żółte, białe i może trochę brązu (co konkretnie to zdecyduję z czasem)
Lili wystąpi w żółto-białej sukience, która już do nas jedzie. Może znajdę jeszcze coś na główkę.

Lili rok skończy 4 czerwca, ale zdecydowaliśmy, że imprezę zorganizujemy jakoś w weekend. Prawdopodobnie już w następny, czyli siódmego. Wszystko zależy od tego kiedy M. będzie miał wolne na uczelni no i oczywiście pogoda musi sprzyjać. Po pierwsze dlatego, że wszystko jest robione na powietrzu, a po drugie to słoneczny roczek, czyli słońce musi być.

ŹRÓDŁO: https://pixabay.com/

21/52 - 2014

PORTRETY MOICH DZIECI, RAZ W TYGODNIU, CO TYDZIEŃ

21/52 - 2014

CHWILA NIEUWAGI


PRZEPIS NA JAJECZNICĘ DLA DZIECKA

Jajko w diecie niemowlaka jest bardzo ważne. Zaleca się, aby podawać samo żółtko od 7 miesiąca życia, a całe jajko od 11 miesiąca i to, aż 3-4 razy w tygodniu.
Na początku dodawałam je do obiadku, ale teraz szukam przepisów, gdzie jajko jest najważniejszym składnikiem. Pomysł na jajecznicę na parze znalazłam jakiś czas temu i Lili dosyć często zjada ją na śniadanie.

JAJECZNICA (NA PARZE) Z BAZYLIĄ

SKŁADNIKI:
- jajko - 1 szt.
- masło
- bazylia
PRZYGOTOWANIE:
Zagotowuję wodę w garnku i wkładam do niego miseczkę. Wybieram takie naczynia, aby miska nie dotykała dna garnka. Do miseczki wkładam odrobinę masła. W momencie, kiedy się rozpuszcza, rozbijam jajko w innej miseczce i mieszam, aby połączyć żółtko z białkiem. Gdy masło jest rozpuszczone, przelewam całą masę do miseczki. W miarę ścinania się jajka mieszam, aż do uzyskania jajecznicy. Gotowe przekładam na talerzyk i posypuję bazylią.
Za każdym razem używam innych ziół. Była już jajecznica z bazylią, koperkiem, tymiankiem, czy mieszanką kilku ziół.