RELACJA Z PORODU
Nasza Lileczka urodziła się 4 czerwca, o godzinie 18.13 w Klinice św. Rodziny w Poznaniu.
Wszystko zaczęło się o 4.00 rano. Dokładnie o tej godzinie obudził mnie skurcz. Trwał jakieś 20 sekund i był bardzo delikatny, ale intuicja kazała mi spojrzeć na zegarek i czekać. Tak więc zrobiłam i po 12 minutach powróciło to samo uczucie. Leżałam i czekałam dalej i po kolejnych 12 minutach, następny skurcz. Leżąc w łóżku przeczekałam jeszcze 2 kolejne skurcze i wstałam, żeby sprawdzić, czy po zmianie pozycji będzie inaczej. Nic się nie zmieniło i do godziny 8.00, skurcze powtarzały się co 10 lub 12 minut. Cały czas trwały maksymalnie 30 sekund i były delikatne. W tym czasie leżałam, chodziłam i siedziałam. Krótko po 8.00 wzięłam ciepłą kąpiel i podczas 20 minutowego siedzenia w wodzie nie poczułam nic. Jak tylko wyszłam wszystko powróciło, z nadal takim samym odstępem czasowym. O 9.00 zadzwoniłam do lekarza i opowiedziałam mu co się dzieje. Od razu kazał jechać do szpitala.
Wtedy pierwszy raz się wystraszyłam i uświadomiłam sobie, że to wszystko faktycznie zaczęło się dziać. Szybko się opanowałam i zaczęłam przygotowania do wyjazdu. Dopakowałam do torby to co brakowało, ubrałam się, zjadłam jogurt, wypiłam kawę no i sprawdziłam, czy mam wszystkie dokumenty. Jeszcze chwilę posiedzieliśmy z M. w domu i do szpitala dotarliśmy około 11.30. Do tego czasu niektóre skurcze zrobiły się mocniejsze i zaczynały już boleć, ale ich odstęp czasowy cały czas był taki sam, około 10 minut.
Na izbie przyjęć zostałam przyjęta dopiero po prawie godzinie, bo niestety przed nami też było kilka kobiet do porodu. Po badaniu i stwierdzeniu 4 cm rozwarcia zostałam przyjęta, ale na ginekologię, bo cała porodówka była zajęta rodzącymi i trzeba było czekać. Przebrałam się w koszulę, w której chciałam rodzić. Posiedziałam chwilę z M. na korytarzu i potem zostałam podłączona pod KTG. Leżałam chyba niecałą godzinę, a potem mogliśmy udać się na porodówkę. Po spisaniu wszystkich formalności, o 15.30 zostałam położona na łóżku i ponownie podłączona pod KTG. Do tego momentu skurcze w znacznym stopniu się nasiliły, a przerwy między nimi zmniejszyły się do jakiś 5 minut. Leżałam tak gdzieś do 17.00 i skurcze cały czas się nasilały, więc położna podała mi Dolargan po którym od razu lepiej się leżało. Nie uśmierzył on bólu, a jedynie pozwalał fajnie przeczekać przerwy między kolejnymi skurczami.
Wszystko zaczęło się o 4.00 rano. Dokładnie o tej godzinie obudził mnie skurcz. Trwał jakieś 20 sekund i był bardzo delikatny, ale intuicja kazała mi spojrzeć na zegarek i czekać. Tak więc zrobiłam i po 12 minutach powróciło to samo uczucie. Leżałam i czekałam dalej i po kolejnych 12 minutach, następny skurcz. Leżąc w łóżku przeczekałam jeszcze 2 kolejne skurcze i wstałam, żeby sprawdzić, czy po zmianie pozycji będzie inaczej. Nic się nie zmieniło i do godziny 8.00, skurcze powtarzały się co 10 lub 12 minut. Cały czas trwały maksymalnie 30 sekund i były delikatne. W tym czasie leżałam, chodziłam i siedziałam. Krótko po 8.00 wzięłam ciepłą kąpiel i podczas 20 minutowego siedzenia w wodzie nie poczułam nic. Jak tylko wyszłam wszystko powróciło, z nadal takim samym odstępem czasowym. O 9.00 zadzwoniłam do lekarza i opowiedziałam mu co się dzieje. Od razu kazał jechać do szpitala.
Wtedy pierwszy raz się wystraszyłam i uświadomiłam sobie, że to wszystko faktycznie zaczęło się dziać. Szybko się opanowałam i zaczęłam przygotowania do wyjazdu. Dopakowałam do torby to co brakowało, ubrałam się, zjadłam jogurt, wypiłam kawę no i sprawdziłam, czy mam wszystkie dokumenty. Jeszcze chwilę posiedzieliśmy z M. w domu i do szpitala dotarliśmy około 11.30. Do tego czasu niektóre skurcze zrobiły się mocniejsze i zaczynały już boleć, ale ich odstęp czasowy cały czas był taki sam, około 10 minut.
Na izbie przyjęć zostałam przyjęta dopiero po prawie godzinie, bo niestety przed nami też było kilka kobiet do porodu. Po badaniu i stwierdzeniu 4 cm rozwarcia zostałam przyjęta, ale na ginekologię, bo cała porodówka była zajęta rodzącymi i trzeba było czekać. Przebrałam się w koszulę, w której chciałam rodzić. Posiedziałam chwilę z M. na korytarzu i potem zostałam podłączona pod KTG. Leżałam chyba niecałą godzinę, a potem mogliśmy udać się na porodówkę. Po spisaniu wszystkich formalności, o 15.30 zostałam położona na łóżku i ponownie podłączona pod KTG. Do tego momentu skurcze w znacznym stopniu się nasiliły, a przerwy między nimi zmniejszyły się do jakiś 5 minut. Leżałam tak gdzieś do 17.00 i skurcze cały czas się nasilały, więc położna podała mi Dolargan po którym od razu lepiej się leżało. Nie uśmierzył on bólu, a jedynie pozwalał fajnie przeczekać przerwy między kolejnymi skurczami.
Niestety od tej chwili pamiętam już mało co. Ból stawał się coraz mocniejszy. Gdzieś krótko przed 18.00 chciałam wstać i pochodzić, albo chociaż usiąść, ale przy próbie siadania ból stał się nie do wytrzymania i okazało się, że rozwarcie było pełne i zaczęłam rodzić. Parłam w sumie 4 razy i o 18.13 urodziła się nasza Lileczka.
Kiedy leżałam ze świadomością, że na szczęście już po wszystkim okazało się, że nie urodziłam całego łożyska i czekało mnie wyłyżeczkowanie. Dwoma słowami, nic przyjemnego.
Rodziłam na sali gdzie nie ma możliwości, aby były osoby towarzyszące. Co prawda byliśmy zapisani na poród rodzinny, ale te sale wszystkie były zajęte, a przed nami była jeszcze jedna para w kolejce. Na całe szczęście kiedy wszystko zaczęło się na dobre, położna zgodziła się, by M. był ze mną i szybko pobiegła po niego. Trudno mi sobie wyobrazić, że mogłabym tam być bez niego. M. spisał się cudownie.
Z perspektywy czasu bardzo się cieszę, że poród trwał tak krótko, jednak wtedy wszystko działo się za szybko. Ledwo co dochodziło do mnie, że urodzę w dany dzień, a już nagle rozwarcie było pełne i kazali mi przeć. Nie miałam, ani chwili, żeby oswajać się z tym wszystkim. Dodatkowo oprócz Dolarganu nie podano mi nic więcej, bo nie było już na to czasu.
Jak na moją wytrzymałość to ból był nie do zniesienia i dziś nie wyobrażam sobie, że Lili mogłaby urodzić się cięższa lub dłuższa niż była.
Kiedy było już po wszystkim, bardzo szybko doszłam do siebie. Około 20.00 wstałam i o własnych siłach przeszłam do sali, w której miałam leżeć, a o 22.00 brałam już prysznic. Przespałam się do 1.30 i w końcu przywieźli mi Lili, która była już ze mną cały czas, ponieważ leżałyśmy na oddziale gdzie dzieci zostają na stałe z mamą.
O właśnie w tym szpitalu chcę rodzić, z nastawieniem na ZZO, mam nadzieję, że czujesz się dobrze. Ogólnie wrażenia z pobytu pozytywne?
OdpowiedzUsuńNawet bardzo pozytywne :)
UsuńLeżałam tam też 2 razy w trakcie ciąży i zawsze położne były cudowne.
Szpital zadbany. Mają wszystko dla mamy i dziecka więc czego chcieć więcej :)
Pozdrawiam
no to ja też chce taki poród:)))
OdpowiedzUsuńZ całego serca takiego życzę :)
UsuńI oby mniej bolało :)
Buziaki
Fajnie, że poszło tak szybciutko, też bym tak chciała ';)
OdpowiedzUsuńBędę trzymać kciuki :)
UsuńSzybciutko Ci poszło :) pozazdrościć :)
OdpowiedzUsuńI ja poproszę taki poród, dwa poprzednie szybkie były i mam nadzieję, że ten również do takich należeć będzie.
OdpowiedzUsuńJa ciągle ci do szpitala się waham, biorę pod uwagę albo św. Rodziny albo Polną gdzie wcześniej rodziłam.
A mogę zapytać czy po porodzie malutka miałaś przy sobie cały czas?
Jeśli o mnie chodzi to polecam Ci św. Rodzinę w 100%.
UsuńWszystko było super, a położne po prostu cudowne! Ja leżałam na oddziale gdzie dzidziuś cały czas jest z mamą (rano jest kąpany w pokoju i pediatra też przychodzi badać przy mamie). Jest jeszcze drugi oddział gdzie można mieć dziecko, ale w każdej chwili możesz je oddać na odział noworodków.
Pozdrawiam ciepło.
Piękna córeczka i piękna mama. Brzuszek miałaś bardzo malutki. Mogę wiedzieć ile przytyłaś? Gratulacje!
OdpowiedzUsuńDziękujemy :)
UsuńPrzez całą ciąże przybyło nam 14 kg. gdzie aż 9 między 2, a 5 miesiącem.
Twoja relacja nie odstrasza tak jak inne;) Poród owszem bolesny ale do przeżycia. Mam nadzieję, ze tak sprawnie będzie i u nas:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Życzę Ci z całego serca, by wszystko było dobrze, a jeśli chodzi o ból to w końcu poród i musi boleć :(
UsuńPozdrawiam ciepło :*
Super fajnie że tak szybko urodziłaś :) ja pierwszy poród wspominam tragicznie. 20 godzin w bólach a potem jeszcze 2 godziny parcia.....
OdpowiedzUsuńGratuluję córeczki
To rzeczywiście u Ciebie było o wiele gorzej.
UsuńPozdrawiam ciepło :*
Oj ja też tak chcę!
OdpowiedzUsuńBól bólem bo jest nieunikniony, ale 4 parcia i wyszła córeczka, super!
Zazdroszczę bardzo. I jak czytam kolejną 'relację' z porodu, to aż żołądek boli mnie jak pomyśle, że już nie długo mnie to czeka.
Najważniejsze, żebyś się nie nakręcała za bardzo choć wiem, że te ostatnie tygodnie są ciężkie i prawie cały czas myśli się o porodzie.
UsuńBędzie dobrze!!!
Pozdrawiam ciepło ♥♥♥
Super ! Gratulacje ! Ja też jeszcze przed, mam nadzieję, że pójdzie gładko :)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki :)
UsuńPozdrawiam
gratuluję ! tak ładnie to wszystko opisałaś, że aż odrobinę mniej się boje tego co mnie rownież niedługo czeka! :) tak szybko Ci poszlo, nic tylko zazdrościć :)
OdpowiedzUsuńCieszę się :)
UsuńNa pewno będzie dobrze!
Pozdrawiam ciepło :)
Gratulację!
OdpowiedzUsuńJa też mam takie wrażenia, że wszystko działo się zbyt szybko i poza mną... Ja jednak byłam za tym , żeby jak najdłużej być w domu i cieszę się z tego, że tak krótko byłam w szpitalu :D U mnie położna proponowała dolargan, jednak bałam się tego, że nie zdąży się przerobić do porodu i zaszkodzę Zosi... Położna przyszła z ampułką, i mi mówi, że to jeszcze potrwa... A ja - jakie potrwa, ja zaraz urodzę, i rzeczywiście wystarczyło 1,5 godziny od tego zdania i zaczynałam przeć... Nie wiem ile razy :P
OdpowiedzUsuńTo super, że i u Ciebie tak łatwo poszło :)
UsuńJa nie wyobrażam sobie, by miało to trwać choć odrobinę dłużej.
Pozdrawiam :*