II TRYMESTR CIĄŻY - PODSUMOWANIE

Pisząc post o pierwszym trymestrze, myślałam sobie, że chyba nigdy nie doczekam się trzeciego, a tu minęła chwila i znów robię dla Was i dla siebie kolejne podsumowanie.
Drugi trymestr opisywany jest jako ten najbardziej dla nas łaskawy i rzeczywiście tak jest. Uporczywe dolegliwości mijają, powraca energia i możemy w pełni cieszyć się cudownym stanem.

II TRYMESTR MOJEJ CIĄŻY - PODSUMOWANIE

STATYSTYKA:
 Waga - 60,5 kg / +10,5 kg
 Obwód brzucha - 92 cm / +13 cm

OBJAWY:
Moja ciągła senność w końcu przestała mnie męczyć. Co prawda ja zawsze lubię długo spać, ale nie chodzę już całymi dniami taka otumaniona, nie ziewam co chwilę. Czasem chętnie się zdrzemnęłam w ciągu dnia, ale zdecydowanie w pierwszym trymestrze senność była bardziej uciążliwa i najzwyczajniej męcząca.
Apetyt także odpuścił. Przestałam już się tak mocno objadać wieczorami, po prostu nie czułam już tak silnego głodu, jak na początku ciąży. Mimo wszystko na wadze pojawiło się kolejne dodatkowe 5 kg i po upływie 26 tygodni, łącznie jestem już 10,5 kg na plusie. Z jednej strony dużo, ale z drugiej, w ciąży z Lili na tym etapie ważyłam nieco więcej.
W końcu mogę się cieszyć brzuszkiem. Zaczął rosnąć po 13 tygodniu, a około 20 już bardzo się uwidocznił.
Drugi trymestr to też moment, kiedy w końcu można poczuć pierwsze upragnione ruchy, które z delikatnych muśnięć szybko zamieniły się w czasem bolesne kopniaki :).
W drugim trymestrze, a konkretnie 20 tygodniu, dowiedzieliśmy się też, że czekamy na drugą córkę.

Pod koniec tego trymestru w końcu, w większości unormowały się moje problemy zdrowotne. Skurcze się uspokoiły, łożysko zdecydowanie podniosło. Na spędzenie ciąży aktywnie i tak już nie mam co liczyć, ale cieszę się, że mogę sobie już pozwolić na w miarę normalne funkcjonowanie i przede wszystkim mogę wychodzić na spacery.

Czas pędzi, cieszę się każdym dniem, bo wiem, że lada moment ciąża się zakończy i choć będę już mieć nasze maleństwo przy sobie, to wiem, że bardzo będę tęsknić za aktualnym cudownym stanem.


UTRACONE ŻYCIE

Nigdy nie chciałam się tutaj dzielić tak prywatnymi sprawami. Wiem, że poprzez pisanie bloga, wiecie o wielu sprawach z mojego życia, ale są rzeczy, o których pisać nigdy nie chciałam. Jednak po upływie pewnego czasu i rozmowie z kilkoma osobami wiem, że ten wpis powinien się pojawić, bo może po prostu komuś pomóc. Ja sama prawie dwa lata temu szukałam wsparcia u kobiet po podobnych przejściach. Rozmowa, choćby ta mailowa pomagała, przynosiła ulgę. Wiedziałam, że nie jestem sama i nie tylko ja przez to przeszłam.
O tym, co się wydarzyło, pokrótce już raz napisałam, chcąc szczerze wytłumaczyć moją dłuższą nieobecność na blogu. Jednak na podzielenie się wszystkim, co się wydarzyło, nie byłam gotowa i szczerze, nie chciałam wtedy tego.
Od tamtego momentu minęło już trochę czasu. Czas leczy rany i choć nigdy nie zapomnę i nie przestanę się zastanawiać, dlaczego tak się stało, to pogodziłam się już z tym, że straciłam moją drugą ciążę.
Nie planowaliśmy dziecka w tym czasie, ale po pierwszym szoku, od razu przyszedł ogrom szczęścia. Los zdecydował za nas, a my z radością to przyjęliśmy.
Początkowo dosłownie nie mogłam uwierzyć, pierwsza noc ze świadomością, że jestem w ciąży, była pełna moich myśli, obaw i niewiadomych, ale cieszyłam się, bardzo się cieszyłam i już ogromnie pokochałam to maleństwo.

Problemy zaczęły się praktycznie od samego początku. Już badania krwi, które robiłam na własną rękę, nie wychodziły, tak jak powinny. Wtedy jeszcze się nie bałam. Wiadomo, początki bywają różne i byłam pewna, że lada moment wszystko się unormuje. Tak się jednak nie stało. Pierwsza, druga i kolejna wizyta w gabinecie lekarskim nie zostawiała złudzeń, że coś jednak jest nie tak. Ciąża od pierwszego badania, cały czas była zdecydowanie mniejsza, niż powinna. Wtedy strach zawładnął mną już całkowicie.
Bałam się każdego dnia. Nikomu nic nie mówiliśmy, musiałam udawać przed własnymi rodzicami, że wszystko jest dobrze, kiedy tak naprawdę nie potrafiłam już skupić myśli na niczym innym.
Mimo ogromnych obaw nadzieja nie opuszczała mnie do ostatniego dnia. Nawet kiedy stało się najgorsze, jadąc do szpitala, wierzyłam jeszcze, że sytuację uda się opanować. Lekarze i położne również kazali do samego końca być dobrych myśli, choć wydaję mi się, że już wtedy wiedzieli, jak to wszystko się skończy. I stało się to, czego tak nie dopuszczałam do myśli, czego się bałam i co było największym koszmarem. Poroniłam.
Źle to wszystko zniosłam, po wyjściu ze szpitala, szybko wróciłam tam ponownie, a pobyt w tym miejscu działał na mnie bardzo źle. Psychicznie miałam już naprawdę dosyć. Widok ciężarnych kobiet, odgłosy z porodówki, naprawdę nie ma nic gorszego dla kobiety, która właśnie straciła dziecko niż pobyt w takich okolicznościach. Z nadzieją modliłam się o zgodę na wyjście.
W końcu, kiedy udało się unormować moją sytuację zdrowotną, mogłam opuścić szpital. Po powrocie do domu we wszystkim najbardziej pomogła mi chyba Lili. Jej obecność to, że musiałam się nią zająć, sprawiało, że mimo wszystko moje dni w domu wyglądały w miarę normalnie. Chcąc nie chcąc musiałam wstać i żyć tak jak dawniej, uśmiechać się, bawić, wychodzić z domu. Były dni, szczególnie z początku, że wstanie z łóżka, było dla mnie katorgą, ale nie było wyjścia i choć z początku denerwowało mnie, że nie mogę po prostu pobyć sama, to z perspektywy czasu widzę, że przymus opieki nad Lili to było najlepsze, co mogło mnie wtedy spotkać. Po dłuższym czasie wiem, że to dobrze, że nie miałam taryfy ulgowej w codzienności. Obowiązki wychowania Lilki i prowadzenia domu sprawiły, że żyłam normalnie, zamiast leżeć i pogłębiać się w smutku.

Początki po poronieniu nie były łatwe. Kiedy zostawałam sama, bardzo często nie potrafiłam skupić myśli na niczym innym. Zastanawiałam się, dlaczego tak, dlaczego my. Najgorzej chyba było do dnia przewidywanej daty porodu. Często zastanawiałam się, jakby to było, gdyby nic złego się nie stało. Jak czułabym się w ciąży, jak rósłby brzuszek, czy mielibyśmy synka, czy córkę. Multum pytań bez odpowiedzi krążyło w moich myślach.
Czas leczy rany i tak było też w naszym przypadku. Niesamowicie dużo, jak nawet nie najwięcej we wszystkim, oprócz Lili pomogła mi też kolejna ciąża.
Pierwsze tygodnie były bardzo trudne, bałam się, że znowu może się coś stać. Czas do pierwszego badania był bardzo ciężki i stresujący. Wiadomość o ciąży bliźniaczej przeraziła i jeszcze zanim na dobre to do nas dotarło, straciliśmy drugiego bliźniaka. Strach o ciążę bardzo się wtedy nasilił, ale na szczęście wszystko się ułożyło i dziś, kiedy nasza druga córeczka tak pięknie się rozwija pod moim sercem, ja myślę, że już całkowicie pogodziłam się ze wszystkim, co wydarzyło się wcześniej. Tak się stało i nic już nie jestem w stanie z tym zrobić. Wiedząc, że już nie długo na świat przyjdzie nasze drugie dziecko, łatwiej też mi mówić o poronieniu. Stąd też właśnie teraz ten post. Teraz kiedy córeczka szaleje mi w brzuszku, ja mogę spokojnie napisać ten tekst, wcześniej po prostu nie byłam gotowa.

Najbardziej chciałbym tym wpisem przekazać, że ból mija. Jeśli ktoś mówi, że potrzeba czasu to ma rację, bo rzeczywiście mijający czas ma tu ogromne znaczenie. Pierwsze momenty są niebywale trudne, ale ten ból po stracie też jest nam bardzo potrzebny. To po prostu trzeba przeżyć. Płacz, żal są bardzo ważne i nie należy myśleć, że robimy źle, że się użalamy. Złe i przykre emocje trzeba z siebie wyrzucić.
U jednych kobiet będzie to trwało kilka tygodni, miesięcy, a u innych może lata. Każda z nas przechodzi to zupełnie inaczej.
Zapomnieć nie zapomnę nigdy. Nie da się, zresztą ja nie chce. Mam w sercu i pamięci moje malutkie aniołki i tak już zostanie na zawsze.


I TRYMESTR CIĄŻY - PODSUMOWANIE

Pierwszy trymestr ciąży już dawno za mną. Nie ukrywam, że mimo iż okres ciąży jest bardzo cudowny, to jednak cieszę się, że te trzy pierwsze miesiące już minęły.
To piękny czas, kiedy w ogóle dowiadujemy się o ciąży. Czas, kiedy nachodzi nas pełno sprzecznych emocji, kiedy wszystko jest nowe i czasami jeszcze nieznane. Dla mnie, jak i większości kobiet to też okres, kiedy dopada nas najwięcej dolegliwości.

I TRYMESTR MOJEJ CIĄŻY - PODSUMOWANIE

STATYSTYKA:
 Waga - 55,1 kg / +5,1 kg
 Obwód brzucha - 82 cm / +3 cm

OBJAWY:
W pierwszych tygodniach dokładnie tak jak w pierwszej ciąży, ciągle byłam senna. Mogłam wiecznie spać, ale też ogólnie męczyło mnie osłabienie, zmęczenie, brak energii i chęci dosłownie do wszystkiego.
Na szczęście z ogromną ulgą w końcu mogę mówić, że ustąpiły mi mdłości, które męczyły mnie dzień w dzień od 7 do 14 tygodnia. Wymiotów na szczęście nie było, ale całodobowe uczucie mdlenia jest mało przyjemne.
Apetyt za to dopisywał mi cały czas. Odrzucało mnie tylko od kilku potraw, które co dziwne bardzo mi smakowały przed ciążą. Już sam zapach mnie od nich odrzucał. Najbardziej głodna robiłam się przeważnie wieczorami i wtedy też najwięcej jadłam.
W początkowych tygodniach zmagałam się też z dość silnym bólem piersi. W zasadzie to ich wrażliwość zaczęła się jeszcze zanim dowiedziałam się o ciąży.

Pierwszy trymestr, jak i cały początek tej ciąży był bardzo trudny. Na samym początku ciężko było określić, czy w ogóle uda mi się ją utrzymać, a jedyne co można było zrobić to po prostu czekać. Na szczęście mimo wszystko czas w miarę jakoś mijał, a kolejne badania wychodziły, tak jak powinny. Z tygodnia na tydzień mogliśmy być coraz bardziej spokojni.
Niestety dziś nadal jest ryzyko powikłań, ale stosuję się do zaleceń, biorę leki i ogromnie wierzę, że wszystko się dobrze się dla nas zakończy.

Sam pierwszy trymestr przeleciał mi dosyć szybko. Z jednej strony się cieszę, bo chciałabym już mieć maluszka przy sobie i jak sami wyżej przeczytaliście, pierwsze tygodnie nie należały do łatwych, ale z drugiej chciałabym jak najbardziej nacieszyć się tym stanem, bo dla mnie mimo problemów, ciąża to przecież bardzo cudowny okres.


OLEJOWANIE WŁOSÓW

Pierwszy raz z tematem olejowania włosów spotkałam się już dawno temu, na jednym z kobiecych portali. Od razu pomyślałam, że to jakiś dziwny pomysł, żeby nakładać sobie na włosy oleje. Tłuste, lepiące i niby jak to potem zmyć. Temat praktycznie od razu ucichł.
Jakiś czas później olejowanie stało się już tak popularne, że jego temat wyskakiwał, na co drugim blogu kosmetycznym. Wszędzie tego typu metoda pielęgnacji była zachwalana, podziwiana i polecana.
Zaczęłam na nowo się zastanawiać, interesować, czytać i szukać. Okazało się, że olejowanie to wcale nie nowy wynalazek, bo tej metody dbania o włosy, kobiety używały już nawet w starożytności.
Wszędzie wkoło samo zachwalanie, więc w końcu i ja się przekonałam i postanowiłam spróbować. Oczywiście jak to bywa, już po pierwszym razie byłam zadowolona i żałowałam tylko, że tak późno się zdecydowałam. Włosy były cudowne w dotyku, oleje wcale ich nie przetłuszczają, a i myje się je bez większego problemu.

Co w ogóle daje nam ten zabieg?
Regularne olejowanie przede wszystkim zapewni nam nawilżenie, odżywienie i wzmocnienie włosów, powinno też sprawić, że włosy będą bardziej miękkie w dotyku i błyszczące.
Ja na swoim przykładzie mogę potwierdzić, że rzeczywiście moje włosy stały się nawilżone i wyglądają po prostu o wiele zdrowiej. Już po kilku miesiącach pożegnałam się z tak zwanym "sianem" co po częstym farbowaniu było niestety wtedy moją największą zmorą.

Jakie oleje wybrać?
Na jakie tylko macie ochotę. Mogą być typowo kosmetyczne, jak i te spożywcze z naszej kuchni. Trzeba próbować, testować i szukać swoich ulubionych. W moim przypadku, po kilku latach przygody z olejowaniem, przetestowałam bardzo wiele produktów i dziś moje ulubione to olejki z Alterry (dostępne w Rossmannie), olej arganowy i najnowszy ulubieniec, czyli olej kokosowy.

OLEJOWANIE
Mamy dwie opcje - nałożyć olej na suche lub mokre włosy. Ja od początku przez długi czas nakładałam na suche i pasowało mi to, aż do momentu, kiedy nie spróbowałam nałożyć na wilgotne i okazało się, że jednak tak bardziej mi odpowiada. Włosy zwilżam mgiełką w sprayu, mają być lekko mokre/wilgotne, a nie ociekać wodą.
Olejować warto oczywiście regularnie, ale trzeba uważać, żeby nie przesadzić. U mnie sprawdza się częstotliwość co 2-3 mycie, a włosy myję co 3 dni. Oleje nakładam na około 2-3 godziny przed myciem, ale ten czas też oczywiście zależy od własnych upodobań, choć wiadomo, że im dłużej, tym lepiej. Na moją długość, czyli włosy długie, zużywam jednorazowo około 2 łyżki oleju, nakładając od wysokości uszu, aż po końcówki. Naolejowane włosy zwijam w wysokiego koka i zostawiam.






ZMYWANIE
Do zmywania olejków najczęściej polecane są delikatne szampony i ja też się pod tym podpisuję. Na początku właśnie takich używałam, potem na jakiś czas przeszłam na zwykłe, a teraz znowu powróciłam do delikatniejszych i jednak ta opcja jest lepsza. Używam Johnson's Baby, bo i tak kupuje je dla Lili, więc po prostu jej podbieram :).



Mam nadzieję, że te z Was, które jeszcze nie znały tej metody pielęgnacji włosów, po moim wpisie szybko się przekonają.
Naprawdę warto się zdecydować, bo niedużym, nakładem możemy mieć zdrowe i piękne włosy. Oczywiście muszę dodać na koniec, że efekty olejowania nie są niestety szybko widoczne. Po kilku razach jedyne co można zauważyć to miękkość włosów, ale na poprawę ich kondycji potrzeba zdecydowanie więcej czasu. To metoda dla dziewczyn cierpliwych i systematycznych, bo nakładanie sporadyczne, tylko raz na jakiś czas też efektu nie przyniesie. Tak więc podstawa to cierpliwość i systematyczne stosowanie. Warto jednak pamiętać, że to przecież naturalny sposób pielęgnacji :).
A do tych z Was, które znają tę metodę mam jeszcze pytanie. Jakie olejki się u Was najbardziej sprawdzają?

100 DNI CIĄŻY

Dziś wybił nam setny dzień ciąży. Gdyby nie aplikacja w telefonie pewnie nie zwróciłabym na to uwagi, ale jednak.
Zobaczyłam tę okrągłą liczbę i naszło mnie na chwilę przemyśleń.

100 dni to dużo i nie dużo, zależy jak patrzeć. Nawet jeszcze połowy nie mamy, ale jednak te 15 tygodni już minęło. Szybko, za szybko. Ciąża z Lilką od początku mi się dłużyła, odliczałam, czekałam i jak najszybciej chciałam ją mieć przy sobie.
Teraz jest inaczej. Celebruję stan, w którym jestem, cieszę się każdym dniem, tygodniem i chciałabym, żeby czas płynął wolniej, ale jest oczywiście na złość i na odwrót. Tydzień za tygodniem ucieka w tak szybkim tempie. Dopiero co nerwowo otwierałam opakowanie z testem, a tu już wyczekuję, aby poczuć pierwsze ruchy. Brzuszek zaczyna rosnąć i pewnie lada moment będziemy odliczać ostatnie dni do porodu.

Po problemach w ciąży z Lili, jak i późniejszym poronieniu drugiej ciąży wiedziałam, że każde następne oczekiwanie na dziecko będzie trudne, że każda ciąża będzie problemowa i pełna ryzyka.
Tak się niestety też stało. Nie czuję się dobrze już od samego początku. Kłucia, ciągnięcia i bóle, każdy niepokojący objaw powoduje strach. Od 11 tygodnia problemy się nasiliły i najbezpieczniej jest, kiedy po prostu leżę. Nie wiem, jak długo to jeszcze potrwa. Może do końca, a może to już kwestia kilku tygodni. Musimy cierpliwie czekać, ale czekam nastawiona bardzo pozytywnie, tym bardziej, kiedy po każdym badaniu wiemy, że maluszek ma się świetnie. Zresztą jesteśmy już tak daleko, że prawdopodobieństwo poważnych problemów jest już bardzo małe i właśnie tego cały czas się trzymam.
Niedługo na blogu podsumowanie pierwszego trymestru :).


NASZE MAŁE SZCZĘŚCIE

Rok 2016 zapowiadał się dosyć spokojnie. Nawet nie przypuszczałam, że już koniec stycznia wywróci nasze życie do góry nogami.
Tak naprawdę już na kilka dni przed, coś tam podejrzewałam. Choć czułam się jak co miesiąc przed tymi gorszymi dniami, to jednak w głowie krążyła już pewna myśl i mimo tych wszystkich podejrzeń i przeczucia, pojawienie się dwóch kresek na teście ciążowym ogromnie mnie zaskoczyło. Chwila szoku, strachu i niepewności oczywiście szybko przerodziła się w szczęście.

W październiku po raz drugi zostaniemy rodzicami. Maleństwo ma już 12 tygodni i zaczynamy drugi trymestr. Przez pewien czas rozwijały się 2 pęcherzyki i oczekiwaliśmy bliźniąt, jednak jeden maluszek okazał się słabszy i zanikł.
To moja trzecia ciąża i nie ukrywam, że nie należy do łatwych, zwłaszcza pod względem zdrowotnym, ale wierzę, że wszystkie problemy wkrótce znikną. Na razie muszę dużo leżeć, co przy Lili nie jest łatwe, ale na szczęście rodzina pomaga i wszystko się jakoś pozytywnie układa.

To właśnie dlatego blog jest teraz mniej aktywny. Większość wolnego czasu poświęcam na sen i odpoczynek, ale na pewno regularność postów niebawem wróci. Na razie chyba mi wybaczycie :).


CZEKAMY NA WIOSNĘ

Wiem, że pewnie niektórzy z Was pomyślą, że już się zaczynam powtarzać, ale ja naprawdę, jak jeszcze nigdy wcześniej nie mogę doczekać się wiosny.
Zima w tym roku jest przecież bardzo łaskawa, śnieżnych i mroźnych dni było niewiele, ale mimo to męczy mnie już ta mała ilość słońca i niskie temperatury. Połowa lutego już na szczęście coraz bardziej optymistycznie nastraja i wiem, że coraz bliżej do pięknych, ciepłych i kolorowych dni. Wczoraj wybraliśmy się na spacer w poszukiwaniu wiosny jednak jak na razie oznak zbliżającego się ciepła brak, ale cierpliwie czekam. Kto czeka razem ze mną?
Sweter i szalik, które mam na sobie pochodzą z aktualnej kolekcji marki Esmara - BLACK&WHITE, dostępnej w sklepie LIDL.







 


 



JAKO MAMA CZASAMI MAM DOŚĆ

Ciąża z Lili nie była zaskoczeniem. Decyzja o dziecku była przez nas poważnie przemyślana i wspólnie podjęta. Dokładnie wiedziałam, czego chcę. Chciałam być mamą, dać życie małej istotce, która będzie dla nas wszystkim. Wiedziałam, że to będzie najważniejsza rola w moim życiu i nie pomyliłam się. Od dnia narodzin Lili, codziennie się o tym przekonuję na nowo, a o moich niekończących się uczuciach możecie poczytać: TUTAJ.
Macierzyństwo daje mi spełnienie. Czuję wewnętrznie, że jestem tu, gdzie powinnam. Nie chce niezwykłej zawodowej kariery, wielkiego wykształcenia. Ja chce być po prostu mamą, najlepszą dla mojego dziecka.
Mimo, że tak cieszę się z tego, jak wygląda moje życie to jednak są momenty, czy dni, że mam dość. Tak po prostu, przychodzi taki dzień, że wszystko zaczyna mnie przerastać. Najzwyklejsze błahe sprawy, jak posprzątanie, rozwieszenie prania, zabawa, czy wyjście z Lilką na spacer powodują we mnie złość. Wtedy jedyne co chce zrobić to zamknąć się w pokoju i być tylko sama dla siebie. Usiąść w ciszy i spokoju, pomyśleć, ponudzić się w samotności.
Nie jest mi wstyd i nie mam problemu z tym, że tak się dzieje, że dopadają mnie te gorsze momenty. Myślę, że większość, jak nie każda z nas, matek ma podobnie.

Jestem ogromnie wdzięczna Lili dziadkom, których mam blisko i dzięki, którym mam możliwość mieć ten czas tylko dla siebie. Dla mnie to naprawdę ważne. Mimo, że macierzyństwo było moim marzeniem, to jednak nie potrafię oddać się dziecku bez reszty. To, że urodziłam dziecko nie zmienia faktu, że nadal bardzo potrzeba mi czasu tylko dla siebie samej.
Dając Lilkę na kilka, kilkanaście godzin pod opiekę dziadków, mogę na spokojnie zająć się tym, co lubię, a co najważniejsze zawsze przez ten czas zdążę za nią zatęsknić. Wtedy, mimo że jeszcze rano miałam wszystkiego dość, już wieczorem nie mogę się doczekać, żeby ją zobaczyć i mocno przytulić.
W takich momentach ze zdwojoną siłą wracam do roli bycia mamą. Znów mam chęci i energię, a kolejne obowiązki domowe nie powodują niechęci i grymasu na twarzy.

Taka chwila odskoczni należy się każdej kobiecie, ale wiem, że nie każda ma na to możliwości. Niestety, ale właśnie brak czasu na swoje przyjemności może powodować u nas frustrację i złość. Mimo ukochanego dziecka u boku, czegoś zaczyna nam brakować. Brak wolnej przestrzeni wywołuje złość, niezadowolenie, które mogą odbić się później na dziecku, związku, czy nawet nas samych.
Dlatego warto, żeby każda z nas miała jakiś swój sposób na, chociaż chwilę relaksu, na odreagowanie, czy pozbycie się złego nastroju. Mama powinna być w pełni zadowolona, więc starajmy się, aby ta radość była w nas jak najczęściej, a moment, kiedy mamy dość był rzadkością.


ZATRZYMAĆ CZAS

Chcesz zrozumieć, jak szybko upływa czas? To po prostu spójrz na swoje dziecko. Jakie to prawdziwe, prawda?
Ja patrzę i ciągle jestem przerażona, tym jak szybko uciekają dni. Bardzo się cieszę, że na dzień dzisiejszy, cały czas mogę być z Lilią w domu. Wychowywać ją, obserwować jak się zmienia i najzwyczajniej w świecie, spędzać razem z nią ten cenny czas. Jednak mimo tego, niestety dużo rzeczy mnie czasem omija. W zawirowaniu codziennych obowiązków ,wiele spraw związanych z Lilką, gdzieś mi umyka.

Na dzień przed moimi trzynastymi urodzinami, na świat przyszła moja bratanica. Malutki, kochany niemowlak, który w mgnieniu oka zaczął mówić, a dziś jest już w gimnazjum i powoli wkracza w dorosłość. Tyle czasu upłynęło, nawet nie wiem kiedy.
Ja jako nastolatka w ogóle nie przejmowałam się upływającym czasem, a jeśli już to w odwrotną stronę. Często chciałam być starsza, niż byłam i oczywiście, jak chyba każdy i ja odliczałam czas do magicznej osiemnastki :).
Potem już było inaczej. Poznałam Lili tatę i nagle po tej wyczekiwanej dorosłości, każde kolejne urodziny dawały do zrozumienia, że czas jednak ucieka i to bardzo szybko.
Mając 24 lata, zostałam mamą i już ruszyło na całego. Urodziłam Lili, a tu nagle obchodziliśmy jej pierwszy miesiąc. Ledwo przywykłam do tego, że jest z nami, a ona już zaczęła chodzić. Pojutrze skończy równe 30 miesięcy, a ja się zastanawiam kiedy, jak i dlaczego tak szybko.

Chciałabym zatrzymać czas. Od kiedy jestem mamą, myślę o tym codziennie. Chciałabym, żeby chociaż każdy moment, każda chwila, trwały dłużej, żeby dzień tak szybko się nie kończył, a miesiące i lata nie uciekały w takim tempie, jeden za drugim.
Zatrzymać czas właśnie, teraz kiedy moja córeczka jest jeszcze malutka, a z jej buźki nie schodzi uśmiech, kiedy wszyscy jesteśmy zdrowi i szczęśliwi.


KIEDY ZOSTAJEMY WE DWIE

Dziś kilka słów o tym, jak to jest, kiedy zostajemy z Lilią same, my dwie, mama i córka przez kilka dni ciągle razem.
Lili tata, raz na jakiś czas wyjeżdża w delegacje. Nie ma go przeważnie 5-7 dni. Poza tym są jeszcze studia, co też powoduje, że wiele weekendów jesteśmy z Lilką we dwie.
Na samym początku mojego macierzyństwa, strasznie nie lubiłam tego czasu. Czasami byłam nawet zła, że znowu zostajemy same. Wkurzałam się, że mam przez to więcej na głowie czy, że ze wszystkim zostaję sama.

Z czasem jednak wszystko zaczęło się zmieniać, wraz z tym, jak Lilka dorasta, ja widzę coraz więcej plusów w tym, kiedy zostajemy tylko we dwie. Dziś widzę, że te dni są wyjątkowe. Fakt, będąc sama mam więcej pracy i obowiązków, ale bez przesady, wszystko idzie pogodzić, to tylko kwestia organizacji i przede wszystkim podejścia, które teraz mam zupełnie inne niż jeszcze dwa lata temu.
Kiedy jesteśmy same jest inaczej, ale to nie znaczy, że gorzej. Jeśli choroba nie pokrzyżuje nam planów, staram się jak najbardziej wynagrodzić Lilce czas bez taty. Wyjeżdżamy na wycieczki, odwiedzamy dziadków. Te dni są dla nas bardzo intensywne i próbuję wykorzystać z nich ile tylko się da, a jeśli jednak musimy zostać w domu, to także staram się zaciekawiać ją jakimiś fajnymi zajęciami, choć zdarza się też, że czas spędzamy na miłym lenistwie i nicnierobieniu.
Bardzo, a chyba nawet najbardziej, lubię nasze noce, całe łózko mamy dla siebie :). To już tradycja, że jak nie ma taty to Lilka, zajmuje jego miejsce. Od zawsze lubiłam mieć podczas spania Lili przy sobie, ale w trzech mamy już ciasno, więc kiedy jest okazja zawsze zabieram ją do siebie. Uwielbiam te noce, ostatnio Lilia śpi bardzo spokojnie, więc mogę ją tulić cały czas. Dla mnie to najpiękniejsze momenty, kiedy mogę ją mieć przez tak długi czas, tak blisko, czuć jej zapach i oddech. Po prostu cudowna bliskość, nasza bliskość.


Sama Lilka jeszcze nie odczuwa, że taty jakiś czas z nami nie ma. Choć ostatnio, powoli zaczynają się pytania, ale tylko napomni i zaraz zapomina. Wieczorami zawsze jest ich wspólna rozmowa, więc można powiedzieć, że w jakiś sposób Lilka nadrabia brak taty w ciągu całego dnia.
Dzisiaj spokojnie mogę już napisać, że takie dni są potrzebne. Zarówno mamie, jak i tacie, więc kiedy i ja mam okazję do wyjazdu, nawet się nie zastanawiam i wiem wtedy, że Lilię i tatę czeka fajnie spędzony wspólnie czas.
Ciekawa jestem Waszego zdania na ten temat :).

MIŁOŚĆ MATKI

Z miłością matki nic nie jest w stanie się równać. Już dawno temu to słyszałam, ale zrozumiałam dopiero po narodzinach Lili. Teraz mogę potwierdzić sens i prawdziwość tych słów.
Tak, zdecydowanie nie ma na świecie drugiego tak silnego uczucia. Jeszcze kilka lat temu, nawet bym nie pomyślała, że mogę tak mocno kochać, ale jednak. Jeden malutki człowiek sprawił, że obudziły się we mnie ogromne uczucia. Malutki człowiek, który sprawił, że zupełnie inaczej patrzę na wiele spraw.
Miłość do niej jest bezwarunkowa i bezgraniczna. Może mnie denerwować, robić na złość i choć się zezłoszczę, to kochać nie przestanę, ani na chwilę. Nie ma jej jakiś czas, a ja już tęsknie i choć korzystam z czasu tylko dla siebie, to często myślę o tym, co u niej.

Pojąć nie mogę, jak można odrzucić własne dziecko. Jak można nowo narodzone maleństwo, zawinąć w worek i wyrzucić. Jak można upić się do nieprzytomności, kiedy dziecko nosi się jeszcze pod sercem. Jak można bić, znęcać się, katować psychicznie i fizycznie.
Źle mi z tym, że razem nazywane jesteśmy w ten sam sposób - matkami. Ja, która kocha i ta druga, która nienawidzi.
Dziecko to dar, to największe szczęście, jakie może nas spotkać. Ja kocham i kochać nie przestanę. To właśnie jest miłość, moja miłość do córki.



NASZE WAKACJE NAD POLSKIM MORZEM

W tym roku podczas wakacji postawiliśmy na wodę i piasek, dużo wody i piasku :). Na ostatnią chwilę wyjazd na Mazury zmieniony na kilka dni nad naszym morzem. Zazwyczaj z pogodą ciężko trafić, ale nam udało się idealnie.
Lilia tak jak podejrzewałam, morzem zachwycona, a z początku nawet bardzo odważna jednak wystarczyła jedna mocniejsza fala i już do końca pobytu sama bała się podchodzić, dlatego zabawą i wygłupom w piasku nie było końca.
Wybraliśmy się do Ustronia Morskiego i na jeden dzień do Kołobrzegu. W Ustroniu byłam pierwszy raz i bardzo mi się spodobało. Idealna miejscowość na przyjazd z dzieckiem.

Niczego nie odkryje jak napiszę, że wakacje męczą bardziej niż normalne dni w domu, wakacje z dzieckiem to już w ogóle, ale byłam pewna, że wieczory we dwoje będziemy mieć codziennie. Niestety nic z tego, padaliśmy z M. jak muchy w pól godziny po Lili :).




















MÓJ ULUBIONY KOLOR

Dziś już trzeci dzień wyzwania blogowego. Tak jak poprzednio, ucieka te 5 dni za szybko.
Po szczegóły i więcej informacji odsyłam na bloga Uli: TUTAJ.

ŹRÓDŁO: http://www.senmai.pl/

WYZWANIE BLOGOWE - DZIEŃ 3
MÓJ ULUBIONY KOLOR

Od lat niezmiennie wielbię ten sam kolor - brąz. Brązy, kremy, pastele, uwielbiam się otaczać takimi barwami. Brąz lubi też moja mama, więc chyba już z domu wyniosłam zamiłowanie do tych odcieni. Uwielbiam po prostu :).