O MOIM DRUGIM PORODZIE

Osiem miesięcy temu na świat przyszła Dalia. Mimo panicznego strachu, który towarzyszył mi do samego końca, poród okazał się niesamowicie pozytywnym wydarzeniem. Z Lilką tak naprawdę nie było najgorzej, ale dopiero przy Dalii przekonałam się, że poród można przeżyć tak cudownie i przede wszystkim tak świadomie.
Wspomniany już strach towarzyszył mi praktycznie przez całe 9 miesięcy. Wiedziałam dokładnie, co mnie czeka i jakoś nie uśmiechało mi się ponownie to przeżywać.
Na szczęście wraz z upływającym czasem moje nastawienie zaczęło się powoli zmieniać. Wspomnienie pierwszego porodu starałam się jak najbardziej przełożyć na plus. Mimo wszystko gdzieś z tyłu głowy nadal niesamowicie się bałam.

To była problemowa ciąża. Cztery pobyty w szpitalu, strata jednego bliźniaka, dużo strachu i nerwów. Dotrwanie do 40 tygodnia była ogromną ulgą, ale już w zasadzie od 37 tygodnia z nadzieją wyczekiwałam jakichkolwiek oznak, że to już. Tak samo, jak ponad trzy lata temu poród zaczął się nad ranem, trzy dni po terminie.


Pierwszy mocniejszy skurcz obudził mnie w środku nocy. Chciałam czekać z nadzieją, że lada chwila nadejdzie kolejny, ale zasnęłam, nawet nie wiem kiedy.

Ponowny skurcz obudził mnie już nad ranem. Ciągle będąc w łóżku, po 15 minutach nadszedł kolejny, potem po 12 następny i po 20 minutach jeszcze jeden.
Trochę zwątpiłam w tę nieregularność, bo przecież przy Lili było idealnie co 10 i 12 minut, a tu takie przeskoki. Wstałam i bez większych zmian. Skurcze w odstępie od 8 do nawet 25 minut. Jedynie to, że były tak wyczuwalne, dawało mi do myślenia. Mało przekonana postanowiłam, że jednak pojedziemy do szpitala. Mimo sporej odległości od placówki (35 km) wcale mi się nie spieszyło. Na spokojnie wzięłam kąpiel, umyłam włosy i sprawdziłam torbę. Na tak spokojnym szykowaniu zleciało sporo czasu i wyjechaliśmy z domu dopiero o 13.00. Wcześniej zjadłam coś na szybko i pożegnałam się z Lili, bo wiedziałam, że nawet jeśli nie urodzę to i tak już mnie do domu nie puszczą.
Tak jak w domu cały czas nachodziły mnie skurcze, tak przez całą podróż autem wszystko dosłownie ustało. Przez prawie godzinę nie poczułam ani jednego skurczu. Byłam pewna, że wszystko ucichło i był to fałszywy alarm. Chciałam już nawet zrezygnować, ale stwierdziłam, że skoro i tak jestem 3 dni po terminie, to może warto już zostać w tym szpitalu i być pod stałą opieką.
Wejście do budynku szpitala automatycznie spowodowało powrót skurczy :). Śmiesznie to brzmi, ale dokładnie tak było. Całą drogę cisza, a wystarczyło wejść do szpitala i wszystko wróciło do normy. Mimo tak długo już trwającej akcji skurczowej dalej cały czas były one nieregularne.

Przyjęcie do szpitala poszło błyskawicznie. Początkowo oczywiście trochę wypełniania dokumentów, a zaraz po tym natychmiastowa konsultacja i badanie u lekarza, które potwierdziło, że poród jak najbardziej się zaczął. 10 minut później byliśmy już w naszej sali porodowej. Piękna, nowa sala do porodu rodzinnego. Tak jak za pierwszym razem, zdecydowaliśmy się oczywiście na wspólny poród.

Po położeniu się na porodówce, czyli gdzieś po 15.00, skurcze mimo ciągłej nieregularności, sporo już przybrały na sile. Krótko po podłączeniu do KTG, na moment był problem z tętnem, przez co wezwano lekarza. Zaczęły padać hasła o cesarskim cięciu, co ogromnie mnie przeraziło, ale dzięki temu, że szybko wszystko wróciło do normy i zapis z KTG zaczął się poprawiać, podjęto decyzję, żeby czekać, obserwować i za kilka godzin podjąć decyzję. Lekarz miał wrócić za jakiś czas i zdecydować. Minęły dwie godziny, które dla mnie trwały może z 30 minut. Praktycznie cały ten czas przeleżałam, Michał siedział obok. Często zaglądała do nas położna lub któraś ze studentek, ale ogólnie starano się jak najwięcej zostawiać nas samych. KTG cały czas wychodziło idealnie, więc spokojnie liczyłam, że pozwolą nam rodzić naturalnie.
Lekarz zajęty jednym cięciem, za drugim nie bardzo miał czas, żeby do nas zajrzeć.
Skurcze tak przybrały na sile, że zdecydowałam poprosić o znieczulenie, a że historia lubi się powtarzać, to okazało się, że już za późno, bo poród się rozpoczął. Chyba nikt, w tym ja sama nie spodziewał się, że tak szybko urodzę. Sama osobiście liczyłam, że może coś się ruszy w nocy, a tu nagle położna oznajmia, że nie czekamy na lekarza, tylko zaczynamy.
Przeszedł mnie ogromny strach. Znowu wszystko zaczęło się dziać za szybko. Ledwo pozbierałam się po tym, ze w ogóle jestem na porodówce, a tu już zaczyna się cała akcja. Przyjemny, przyciemniony pokój tylko dla nas, szybko zamienił się w jasną salę pełną sprzętów i położnych gotowych na powitanie naszego dziecka.
Położnej lepszej nie mogłam sobie wymarzyć. Cudownie poprowadziła mnie przez cały poród. Widziała moją panikę i chyba dobrze wiedziała jak postępować i co mówić, żeby choć trochę uspokoić, to co działo się w mojej głowie. Sama pozwoliła mi zdecydować, czy wolę rodzić dłużej bez nacięcia, czy szybciej z nacięciem. Wybrałam pierwszą opcję. Zaufałam jej i to była dobra decyzja. Dokładnie mówiła co mam robić, jak oddychać, jak przeć, a ja dokładnie spełniałam jej polecenia.

Tak właśnie po 4 parciach o 18.50 urodziła się Dalia. Łzy szczęścia płynęły po policzkach, a ja znów poczułam ten cudowny stan.

Poczułam przede wszystkim tę niesamowitą ulgę. Dumę, że zostałam mamą. Szczęście, że poród odbył się bez komplikacji, że trwał tak krótko.
Nawet nie sądziłam, że poród może być tak miłym przeżyciem. Mimo całego tego bólu udało się przeżyć to w taki magiczny sposób.

Przez 2 godziny pozwolono nam nacieszyć się tą piękną chwilą. Mimo ogromnego zmęczenia czułam, jak nachodzą we mnie nowe siły, gotowe do działania.

Po wizycie pediatry Dalijkę zabrano na oddział noworodkowy. Ja miałam czas na zmianę sali i kilka godzin na odpoczynek, zjedzenie kolacji i sen.
W nocy Dalunia wróciła do mnie, a po trzech dniach razem opuściłyśmy oddział.

Pisząc ten wpis, cały czas mam na twarzy uśmiech. Wcześniej w życiu, nawet bym nie pomyślała, że można tak niesamowicie przeżyć poród, że może być on wspomnieniem, do którego chce się wracać.

Każdej przyszłej mamie życzę takich narodzin jej maluszka.


TYDZIEŃ PROMOCJI KARMIENIA PIERSIĄ

Aktualnie trwa, a w zasadzie to już się niestety kończy, tydzień promocji karmienia piersią, który w tym roku dokładnie przypadł na tydzień - 26.05-01.06.2017.

Przy Lili nie udało nam się z karmieniem. Próbowałam, zobaczyłam co i jak, ale skończyło się po miesiącu. Nie chcę rozpamiętywać i się obwiniać, ale z dzisiejszą wiedzą wiem, że kryzys, który mnie wtedy dopadł był do przejścia. Dziś poradziłabym sobie bez problemu, no ale wtedy nie wiedziałam. Nie wiedziałam i po prostu odpuściłam. Nie było nikogo, kto by podpowiedział i pokazał co i jak. Nikt sam nie pomógł, ale i ja tej pomocy nie poszukałam. Przyjęłam wszystko tak, jak się wydarzyło. Trudno, czasu nie cofnę.
Dzięki tamtej porażce sporo się dowiedziałam i przy Dalii sprawy wyglądały już zupełnie inaczej. Przede wszystkim ja z większą wiedzą i determinacją, że chcę karmić, rozpoczęłam całą przygodę z karmieniem.

Trzeba chcieć.
No właśnie, bo po pierwsze to trzeba chcieć. Nic nam nie pomoże, jeśli gdzieś tam nie do końca czujemy, że to karmienie jest dla nas, że tego chcemy. Nie będziemy się wtedy tak starać, czy szukać pomocy, kiedy pojawią się problemy.

Podejście.
Karmienie siedzi w głowie! Nic dodać, nic ująć. Naprawdę.
Gdy urodziła się Lili, ciągle byłam zestresowana. Dosłownie bałam się karmienia. Tego, czy mi wyjdzie, czy zrobię to dobrze. No i wyszło, jak wyszło.
Teraz kiedy urodziła się Dalia, do wszystkiego podeszłam z wielkim spokojem i opanowaniem. Wiedziałam już, że początek będzie trudny i trzeba go po prostu przetrwać, żeby potem było cudownie.

Dzięki temu wszystkiemu mogę teraz korzystać i cieszyć się z tego ile daje nam obu karmienie piersią.
Mam nadzieję, że nasza wspólna przygoda potrwa jeszcze bardzo długo. Dalka uwielbia, co jest najważniejsze i ogromnie mnie cieszy.
Ja nie mogę się wprost nacieszyć, kiedy tak się we mnie wpatruje, trzyma bluzkę małymi rączkami. Przede wszystkim bardzo doceniam to, jak przy piersi szybko potrafi się uspokoić. Po prostu lek na całe zło.


KORA DĘBU, CZYLI IDEALNA POMOC PRZY PODRAŻNIONEJ SKÓRZE

Cudowne działanie naparu z kory dębu odkryłam ponad trzy lata temu, kiedy to jeszcze Lili była malutkim niemowlakiem. To właśnie ten naturalny sposób, poradziła nam położna, kiedy to po podaniu Lili antybiotyku, zaczęło ją bardzo mocno wysypywać pod pieluszką.
Wcześniej straciliśmy sporo czasu na próby zwalczenia tego problemu różnymi maściami i kremami. Kompletnie nic nie chciało pomóc i dopiero wspomniany napar z kory dębu przyniósł niesamowitą poprawę i ulgę. Znaczne polepszenie było widać już pierwszego dnia od zastosowania.

Nie wiem, dlaczego ten post nie powstał już dużo wcześniej. O korze dębu zwyczajnie zapomniałam, ale wróciliśmy do niej na nowo kilka tygodni temu, kiedy podobny problem z podrażnioną skórą pojawił się u Dalii. Tym razem już nie traciłam czasu na szukanie i od razu, kiedy skóra zaczęła robić się czerwona, zaczęłam przemywać ją, naparem z kory. Oczywiście tak jak poprzednio poprawa była widoczna niemal natychmiastowo.

Jak przygotować?
Zwyczajnie zalać 2 torebki, szklanką wrzącej wody. Odczekać do przestygnięcia.
W letnim naparze nasączyć płatek kosmetyczny i przemywać kilka razy dziennie podrażnione miejsca.

W czasie problemów ze skórą u maluszków (zwłaszcza tych najmłodszych), oprócz zastosowania kory dębu, warto na ten czas zrezygnować z używania chusteczek nawilżających, różnego rodzaju kremów no i w razie możliwości dużo wietrzyć podrażnione miejsca.


Dodatkowo wspomnę, że kora dębu jest pomocna nie tylko przy stanach zapalnych skóry. Świetnie sprawdza się też przy:
- przetłuszczających się włosach (tylko ciemnych) - z kory dębu robimy płukankę
- nadmiernej potliwości
- oparzeń i odmrożeń
Tak więc naprawdę, warto mieć ją w domu, a dostaniemy ją przeważnie w każdej aptece za kilka złotych.

OBJAWY BARDZO WCZESNEJ CIĄŻY

Objawy bardzo wczesnej ciąży. W ogóle istnieją? Ja na swoim przykładzie zapewniam Was, że tak.
Moje ciało, w każdej ciąży, już na kilka dni przed terminem spodziewanej miesiączki, kiedy to jeszcze na zrobienie testu ciążowego było za wcześnie, dawało sygnały, że jednak coś jest inaczej.
Oczywiście najbardziej skuteczny i wiarygodny sposób na sprawdzenie to badanie krwi lub USG, ale na to potrzeba czasu, a jak wiadomo ciężko w takich okolicznościach wytrzymać.
Sprawa jest ułatwiona, kiedy staramy się o dziecko, bo wtedy też bardziej wsłuchujemy się w swój organizm, zwracamy uwagę na więcej szczegółów, które normalnie pewnie by nam umknęły. Poniżej przedstawię Wam objawy, które wystąpiły w moim przypadku i które jednoznacznie oznaczały, że pod moim sercem rozwija się maleństwo.

OBJAWY BARDZO WCZESNEJ CIĄŻY

POWIĘKSZONE I BOLESNE PIERSI
W pierwszej ciąży już na ponad tydzień przed terminem spodziewanej miesiączki zauważyłam spore zmiany w moim biuście. Powiększone piersi przed okresem to czasami całkiem normalny objaw jednak u mnie nigdy nie występował, więc gdzieś z tyłu głowy zaczęłam się zastanawiać, że może się udało. Nie myliłam się :).

WSTRĘT DO KAWY
Ten objaw jest bardzo popularny. Dużo kobiet z niewiadomych przyczyn, nagle odrzuca od używek. Ja tak miałam właśnie z kawą. Moja ulubiona, codziennie przyrządzana w ten sam sposób, jednego dnia była po prostu nie do wypicia. Już nawet sam jej zapach mnie odrzucał.

SENNOŚĆ
W zasadzie to nie tylko senność, ale ogólnie uczucie większego zmęczenia. Z dnia na dzień, nagle zaczęłam mieć mniej energii i sił. Jedyne co pomagało to po prostu położyć się i chociaż z godzinę odpocząć.

ZMIENNY NASTRÓJ
Niby jak najbardziej normalny na kilka dni przed miesiączką, ale w moim przypadku, kiedy już byłam w ciąży, wszystko zdecydowanie bardziej się nasiliło. Złość, śmiech, płacz, dosłownie wszystko naraz, a kilka dni później pozytywny wynik testu.


Kochane, a jak było u Was? Czy wiedziałyście, że się udało, zanim jeszcze zrobiłyście test, czy ciążę potwierdził lekarz?

III TRYMESTR CIĄŻY - PODSUMOWANIE

Szczerze muszę przyznać, że zupełnie zapomniałam o tym wpisie. Dalcia ma już ponad 5 tygodni, a ja dopiero zabrałam się za posumowanie ostatniego trymestru ciąży.
Ostatni trymestr - najdłuższy i najważniejszy. Jego koniec oznacza początek czegoś cudownego.

III TRYMESTR MOJEJ CIĄŻY - PODSUMOWANIE

STATYSTYKA:
 Waga - 66,5 kg / +16,5 kg
 Obwód brzucha - 98 cm / +19 cm

OBJAWY:
Senność, która odpuściła w drugim trymestrze, powróciła gdzieś w połowie trzeciego i utrzymała się praktycznie do samego końca.
Brzuszek nie był jakiś spory, ale mimo wszystko w ostatnich tygodniach sprawiał, że ciężko było przyjąć wygodną pozycję podczas siedzenia, czy spania.
Najbardziej dokuczliwa w tym czasie okazała się jednak zgaga. Coś, z czym w ogóle nie miałam do czynienia w pierwszej ciąży, w tej męczyło mnie dość często, a pod koniec to już praktycznie codziennie i po zjedzeniu czegokolwiek.

W ostatnim trymestrze mieliśmy też ostatnie badania prenatalne, dzięki którym już wiedziałam, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby rodzić naturalnie. Po raz kolejny była też potwierdzona płeć.

Najbardziej męczące i stresujące były ostatnie dwa tygodnie. To był czas, kiedy praktycznie każdego dnia z nadzieją wyczekiwałam oznak porodu. Zmęczenie i strach towarzyszyły mi do samego końca, jednak z pojawieniem się pierwszych skurczy wszystko minęło i do szpitala jechałam niebywale spokojna.


II TRYMESTR CIĄŻY - PODSUMOWANIE

Pisząc post o pierwszym trymestrze, myślałam sobie, że chyba nigdy nie doczekam się trzeciego, a tu minęła chwila i znów robię dla Was i dla siebie kolejne podsumowanie.
Drugi trymestr opisywany jest jako ten najbardziej dla nas łaskawy i rzeczywiście tak jest. Uporczywe dolegliwości mijają, powraca energia i możemy w pełni cieszyć się cudownym stanem.

II TRYMESTR MOJEJ CIĄŻY - PODSUMOWANIE

STATYSTYKA:
 Waga - 60,5 kg / +10,5 kg
 Obwód brzucha - 92 cm / +13 cm

OBJAWY:
Moja ciągła senność w końcu przestała mnie męczyć. Co prawda ja zawsze lubię długo spać, ale nie chodzę już całymi dniami taka otumaniona, nie ziewam co chwilę. Czasem chętnie się zdrzemnęłam w ciągu dnia, ale zdecydowanie w pierwszym trymestrze senność była bardziej uciążliwa i najzwyczajniej męcząca.
Apetyt także odpuścił. Przestałam już się tak mocno objadać wieczorami, po prostu nie czułam już tak silnego głodu, jak na początku ciąży. Mimo wszystko na wadze pojawiło się kolejne dodatkowe 5 kg i po upływie 26 tygodni, łącznie jestem już 10,5 kg na plusie. Z jednej strony dużo, ale z drugiej, w ciąży z Lili na tym etapie ważyłam nieco więcej.
W końcu mogę się cieszyć brzuszkiem. Zaczął rosnąć po 13 tygodniu, a około 20 już bardzo się uwidocznił.
Drugi trymestr to też moment, kiedy w końcu można poczuć pierwsze upragnione ruchy, które z delikatnych muśnięć szybko zamieniły się w czasem bolesne kopniaki :).
W drugim trymestrze, a konkretnie 20 tygodniu, dowiedzieliśmy się też, że czekamy na drugą córkę.

Pod koniec tego trymestru w końcu, w większości unormowały się moje problemy zdrowotne. Skurcze się uspokoiły, łożysko zdecydowanie podniosło. Na spędzenie ciąży aktywnie i tak już nie mam co liczyć, ale cieszę się, że mogę sobie już pozwolić na w miarę normalne funkcjonowanie i przede wszystkim mogę wychodzić na spacery.

Czas pędzi, cieszę się każdym dniem, bo wiem, że lada moment ciąża się zakończy i choć będę już mieć nasze maleństwo przy sobie, to wiem, że bardzo będę tęsknić za aktualnym cudownym stanem.


UTRACONE ŻYCIE

Nigdy nie chciałam się tutaj dzielić tak prywatnymi sprawami. Wiem, że poprzez pisanie bloga, wiecie o wielu sprawach z mojego życia, ale są rzeczy, o których pisać nigdy nie chciałam. Jednak po upływie pewnego czasu i rozmowie z kilkoma osobami wiem, że ten wpis powinien się pojawić, bo może po prostu komuś pomóc. Ja sama prawie dwa lata temu szukałam wsparcia u kobiet po podobnych przejściach. Rozmowa, choćby ta mailowa pomagała, przynosiła ulgę. Wiedziałam, że nie jestem sama i nie tylko ja przez to przeszłam.
O tym, co się wydarzyło, pokrótce już raz napisałam, chcąc szczerze wytłumaczyć moją dłuższą nieobecność na blogu. Jednak na podzielenie się wszystkim, co się wydarzyło, nie byłam gotowa i szczerze, nie chciałam wtedy tego.
Od tamtego momentu minęło już trochę czasu. Czas leczy rany i choć nigdy nie zapomnę i nie przestanę się zastanawiać, dlaczego tak się stało, to pogodziłam się już z tym, że straciłam moją drugą ciążę.
Nie planowaliśmy dziecka w tym czasie, ale po pierwszym szoku, od razu przyszedł ogrom szczęścia. Los zdecydował za nas, a my z radością to przyjęliśmy.
Początkowo dosłownie nie mogłam uwierzyć, pierwsza noc ze świadomością, że jestem w ciąży, była pełna moich myśli, obaw i niewiadomych, ale cieszyłam się, bardzo się cieszyłam i już ogromnie pokochałam to maleństwo.

Problemy zaczęły się praktycznie od samego początku. Już badania krwi, które robiłam na własną rękę, nie wychodziły, tak jak powinny. Wtedy jeszcze się nie bałam. Wiadomo, początki bywają różne i byłam pewna, że lada moment wszystko się unormuje. Tak się jednak nie stało. Pierwsza, druga i kolejna wizyta w gabinecie lekarskim nie zostawiała złudzeń, że coś jednak jest nie tak. Ciąża od pierwszego badania, cały czas była zdecydowanie mniejsza, niż powinna. Wtedy strach zawładnął mną już całkowicie.
Bałam się każdego dnia. Nikomu nic nie mówiliśmy, musiałam udawać przed własnymi rodzicami, że wszystko jest dobrze, kiedy tak naprawdę nie potrafiłam już skupić myśli na niczym innym.
Mimo ogromnych obaw nadzieja nie opuszczała mnie do ostatniego dnia. Nawet kiedy stało się najgorsze, jadąc do szpitala, wierzyłam jeszcze, że sytuację uda się opanować. Lekarze i położne również kazali do samego końca być dobrych myśli, choć wydaję mi się, że już wtedy wiedzieli, jak to wszystko się skończy. I stało się to, czego tak nie dopuszczałam do myśli, czego się bałam i co było największym koszmarem. Poroniłam.
Źle to wszystko zniosłam, po wyjściu ze szpitala, szybko wróciłam tam ponownie, a pobyt w tym miejscu działał na mnie bardzo źle. Psychicznie miałam już naprawdę dosyć. Widok ciężarnych kobiet, odgłosy z porodówki, naprawdę nie ma nic gorszego dla kobiety, która właśnie straciła dziecko niż pobyt w takich okolicznościach. Z nadzieją modliłam się o zgodę na wyjście.
W końcu, kiedy udało się unormować moją sytuację zdrowotną, mogłam opuścić szpital. Po powrocie do domu we wszystkim najbardziej pomogła mi chyba Lili. Jej obecność to, że musiałam się nią zająć, sprawiało, że mimo wszystko moje dni w domu wyglądały w miarę normalnie. Chcąc nie chcąc musiałam wstać i żyć tak jak dawniej, uśmiechać się, bawić, wychodzić z domu. Były dni, szczególnie z początku, że wstanie z łóżka, było dla mnie katorgą, ale nie było wyjścia i choć z początku denerwowało mnie, że nie mogę po prostu pobyć sama, to z perspektywy czasu widzę, że przymus opieki nad Lili to było najlepsze, co mogło mnie wtedy spotkać. Po dłuższym czasie wiem, że to dobrze, że nie miałam taryfy ulgowej w codzienności. Obowiązki wychowania Lilki i prowadzenia domu sprawiły, że żyłam normalnie, zamiast leżeć i pogłębiać się w smutku.

Początki po poronieniu nie były łatwe. Kiedy zostawałam sama, bardzo często nie potrafiłam skupić myśli na niczym innym. Zastanawiałam się, dlaczego tak, dlaczego my. Najgorzej chyba było do dnia przewidywanej daty porodu. Często zastanawiałam się, jakby to było, gdyby nic złego się nie stało. Jak czułabym się w ciąży, jak rósłby brzuszek, czy mielibyśmy synka, czy córkę. Multum pytań bez odpowiedzi krążyło w moich myślach.
Czas leczy rany i tak było też w naszym przypadku. Niesamowicie dużo, jak nawet nie najwięcej we wszystkim, oprócz Lili pomogła mi też kolejna ciąża.
Pierwsze tygodnie były bardzo trudne, bałam się, że znowu może się coś stać. Czas do pierwszego badania był bardzo ciężki i stresujący. Wiadomość o ciąży bliźniaczej przeraziła i jeszcze zanim na dobre to do nas dotarło, straciliśmy drugiego bliźniaka. Strach o ciążę bardzo się wtedy nasilił, ale na szczęście wszystko się ułożyło i dziś, kiedy nasza druga córeczka tak pięknie się rozwija pod moim sercem, ja myślę, że już całkowicie pogodziłam się ze wszystkim, co wydarzyło się wcześniej. Tak się stało i nic już nie jestem w stanie z tym zrobić. Wiedząc, że już nie długo na świat przyjdzie nasze drugie dziecko, łatwiej też mi mówić o poronieniu. Stąd też właśnie teraz ten post. Teraz kiedy córeczka szaleje mi w brzuszku, ja mogę spokojnie napisać ten tekst, wcześniej po prostu nie byłam gotowa.

Najbardziej chciałbym tym wpisem przekazać, że ból mija. Jeśli ktoś mówi, że potrzeba czasu to ma rację, bo rzeczywiście mijający czas ma tu ogromne znaczenie. Pierwsze momenty są niebywale trudne, ale ten ból po stracie też jest nam bardzo potrzebny. To po prostu trzeba przeżyć. Płacz, żal są bardzo ważne i nie należy myśleć, że robimy źle, że się użalamy. Złe i przykre emocje trzeba z siebie wyrzucić.
U jednych kobiet będzie to trwało kilka tygodni, miesięcy, a u innych może lata. Każda z nas przechodzi to zupełnie inaczej.
Zapomnieć nie zapomnę nigdy. Nie da się, zresztą ja nie chce. Mam w sercu i pamięci moje malutkie aniołki i tak już zostanie na zawsze.


ZESPÓŁ ZNIKAJĄCEGO BLIŹNIAKA

Zespół znikającego bliźniaka, czyli przypadłość, o której nie miałam pojęcia, dopóki mnie nie spotkała. Ciąża, w której aktualnie jestem, była z początku właśnie ciążą bliźniaczą.

Zespół znikającego bliźniaka, czyli tak naprawdę VTS (vanishing twin syndrome), wcale nie jest rzadką przypadłością. Po zainteresowaniu się tym tematem wyczytałam, że tego typu powikłanie ciąży wielopłodowej zdarza się, aż u 30% ciąż bliźniaczych. Przecież to naprawdę bardzo dużo.

W naszym przypadku zawsze brałam pod uwagę, że możemy mieć bliźniaki. Miała je moja babcia, a ja jestem jej jedyną wnuczką. Podczas pierwszego USG w pierwszej, jak i drugiej ciąży pierwsze, o co pytałam to właśnie to, czy maluszek jest jeden. Tym razem było podobnie i ponownie usłyszałam, że będziemy mieć jedno dziecko.
Możecie sobie wyobrazić, w jakim byłam szoku, kiedy podczas kolejnego badania okazało się, że jednak pęcherzyki ciążowe są dwa. Badanie trwało dosyć długo, ja zaczęłam się już denerwować i martwić, że coś jest nie tak, aż w końcu lekarz w uśmiechem oznajmia, że ciąża jest bliźniacza. Jak się też okazało po chwili, na ciążę bliźniaczą wskazywały również moje wyniki krwi, a konkretnie badanie hormonu beta HCG, który miało z początku bardzo szybki przyrost. Niestety poprzedni lekarz nic mi o tym nie wspomniał.
Nie od razu to do mnie dotarło. Ogromny szok przeplatał się z niedowierzaniem i strachem. Mimo że kompletnie się już nie spodziewałam takich wiadomości, to chyba nawet dosyć szybko się oswoiłam, że na świat prawdopodobnie przyjdzie dwoje dzieci. Prawdopodobnie dlatego, że lekarz od razu zaznaczył, że teraz musimy czekać, ponieważ jeden pęcherzyk był mniejszy, niż powinien. Czekałam 2 tygodnie na kolejne USG. To był strasznie długi czas, dni dłużyły się niemiłosiernie, ale w końcu się doczekałam.
Nie spodziewałam się tak naprawdę niczego. Co prawda przyjęłam już do wiadomości, że maluszki są dwa, to nadal miałam na uwadze, że jednak może się to wszystko inaczej zakończyć i dobrze, bo chyba tylko to pozwoliło mi w miarę przyjąć wiadomość, że jednak drugi maluszek nie dał rady się rozwinąć. Podczas badania na ekranie monitora było już widać tylko jedno bijące serduszko.

Dlaczego tak się dzieje w większości nadal nie wiadomo. W niektórych przypadkach na pewno odpowiedź dałyby badania. Podaje się, że przyczynami takiego zdarzenia mogą być nieprawidłowa implantacja łożyska, nieprawidłowości chromosomalne, anomalie przyczepu pępowiny, czy też jeden z płodów może być po prostu silniejszy i przez to zabiera słabszemu środki odżywcze, wymuszając tym samym jego śmierć.
Mimo tak dużej liczebności tej przypadłości wiele kobiet nawet nie zdaje sobie sprawy, że były w ciąży bliźniaczej. Po prostu między jednym, a drugim badaniem pęcherzyk ciążowy pojawia się i zanika. Objawów VTS praktycznie nie ma. Jedyne potwierdzenie to badanie USG, które konkretnie pokazuje ilość pęcherzyków, czy już płódów lub tak jak w moim przypadku szybki przyrost bety, ale akurat tu badanie krwi musi być regularnie powtarzane, żeby ten przyrost zobaczyć.
Po zaniknięciu bliźniaka w większości przypadków po prostu się on wchłania w organizm matki lub drugiego płodu. Czasami zdarza się, że kobieta przechodzi swego rodzaju poronienie, któremu towarzyszy krwawienie i skurcze macicy, ale przeważnie nie jest to groźne dla życia jej i drugiego dziecka.


W naszym przypadku wszystko trwało bardzo szybko. Dowiedziałam się o ciąży bliźniaczej, a 14 dni później po bliźniaku nie było już śladu.
Tak naprawdę nie zdążyłam się jeszcze na dobre oswoić ze zmianami, jakie nas czekają, kiedy już usłyszałam, że jednak maluszek będzie jeden. Dziś myślę co jakiś czas, jakby to było. Mimo przerażenia, które mi wtedy towarzyszyło wiem, że przecież dalibyśmy radę. Początkowa rewolucja przerodziłaby się w coś cudownego.

I TRYMESTR CIĄŻY - PODSUMOWANIE

Pierwszy trymestr ciąży już dawno za mną. Nie ukrywam, że mimo iż okres ciąży jest bardzo cudowny, to jednak cieszę się, że te trzy pierwsze miesiące już minęły.
To piękny czas, kiedy w ogóle dowiadujemy się o ciąży. Czas, kiedy nachodzi nas pełno sprzecznych emocji, kiedy wszystko jest nowe i czasami jeszcze nieznane. Dla mnie, jak i większości kobiet to też okres, kiedy dopada nas najwięcej dolegliwości.

I TRYMESTR MOJEJ CIĄŻY - PODSUMOWANIE

STATYSTYKA:
 Waga - 55,1 kg / +5,1 kg
 Obwód brzucha - 82 cm / +3 cm

OBJAWY:
W pierwszych tygodniach dokładnie tak jak w pierwszej ciąży, ciągle byłam senna. Mogłam wiecznie spać, ale też ogólnie męczyło mnie osłabienie, zmęczenie, brak energii i chęci dosłownie do wszystkiego.
Na szczęście z ogromną ulgą w końcu mogę mówić, że ustąpiły mi mdłości, które męczyły mnie dzień w dzień od 7 do 14 tygodnia. Wymiotów na szczęście nie było, ale całodobowe uczucie mdlenia jest mało przyjemne.
Apetyt za to dopisywał mi cały czas. Odrzucało mnie tylko od kilku potraw, które co dziwne bardzo mi smakowały przed ciążą. Już sam zapach mnie od nich odrzucał. Najbardziej głodna robiłam się przeważnie wieczorami i wtedy też najwięcej jadłam.
W początkowych tygodniach zmagałam się też z dość silnym bólem piersi. W zasadzie to ich wrażliwość zaczęła się jeszcze zanim dowiedziałam się o ciąży.

Pierwszy trymestr, jak i cały początek tej ciąży był bardzo trudny. Na samym początku ciężko było określić, czy w ogóle uda mi się ją utrzymać, a jedyne co można było zrobić to po prostu czekać. Na szczęście mimo wszystko czas w miarę jakoś mijał, a kolejne badania wychodziły, tak jak powinny. Z tygodnia na tydzień mogliśmy być coraz bardziej spokojni.
Niestety dziś nadal jest ryzyko powikłań, ale stosuję się do zaleceń, biorę leki i ogromnie wierzę, że wszystko się dobrze się dla nas zakończy.

Sam pierwszy trymestr przeleciał mi dosyć szybko. Z jednej strony się cieszę, bo chciałabym już mieć maluszka przy sobie i jak sami wyżej przeczytaliście, pierwsze tygodnie nie należały do łatwych, ale z drugiej chciałabym jak najbardziej nacieszyć się tym stanem, bo dla mnie mimo problemów, ciąża to przecież bardzo cudowny okres.


100 DNI CIĄŻY

Dziś wybił nam setny dzień ciąży. Gdyby nie aplikacja w telefonie pewnie nie zwróciłabym na to uwagi, ale jednak.
Zobaczyłam tę okrągłą liczbę i naszło mnie na chwilę przemyśleń.

100 dni to dużo i nie dużo, zależy jak patrzeć. Nawet jeszcze połowy nie mamy, ale jednak te 15 tygodni już minęło. Szybko, za szybko. Ciąża z Lilką od początku mi się dłużyła, odliczałam, czekałam i jak najszybciej chciałam ją mieć przy sobie.
Teraz jest inaczej. Celebruję stan, w którym jestem, cieszę się każdym dniem, tygodniem i chciałabym, żeby czas płynął wolniej, ale jest oczywiście na złość i na odwrót. Tydzień za tygodniem ucieka w tak szybkim tempie. Dopiero co nerwowo otwierałam opakowanie z testem, a tu już wyczekuję, aby poczuć pierwsze ruchy. Brzuszek zaczyna rosnąć i pewnie lada moment będziemy odliczać ostatnie dni do porodu.

Po problemach w ciąży z Lili, jak i późniejszym poronieniu drugiej ciąży wiedziałam, że każde następne oczekiwanie na dziecko będzie trudne, że każda ciąża będzie problemowa i pełna ryzyka.
Tak się niestety też stało. Nie czuję się dobrze już od samego początku. Kłucia, ciągnięcia i bóle, każdy niepokojący objaw powoduje strach. Od 11 tygodnia problemy się nasiliły i najbezpieczniej jest, kiedy po prostu leżę. Nie wiem, jak długo to jeszcze potrwa. Może do końca, a może to już kwestia kilku tygodni. Musimy cierpliwie czekać, ale czekam nastawiona bardzo pozytywnie, tym bardziej, kiedy po każdym badaniu wiemy, że maluszek ma się świetnie. Zresztą jesteśmy już tak daleko, że prawdopodobieństwo poważnych problemów jest już bardzo małe i właśnie tego cały czas się trzymam.
Niedługo na blogu podsumowanie pierwszego trymestru :).


DERMEDIC - KREM OCHRONNY MASKUJĄCY RUMIEŃ

Kremów do cery naczyniowej przetestowałam już dosyć sporo. Mam kilka, które szczerze mogę polecić, jak i te, które zdecydowanie odradzę.
Produkt z Dermedic spisał się dobrze, mimo kilku wad jestem z niego zadowolona i jeśli ktoś tak jak ja boryka się z problemami cery naczynkowej i bardzo wrażliwej to zdecydowanie mogę go polecić.

DERMEDIC
ANGIO PREVENTI - LEKKI KREM OCHRONNY MASKUJĄCY RUMIEŃ - SPF 15+
Cena: 34,70 zł / 45 g



OPIS PRODUCENTA:
Krem został stworzony, aby maskować rumień spowodowany kruchością naczyń włosowatych. Jest mieszanką składników roślinnych specyficznie oddziaływających na popękane naczynia. Uszczelnia kapilary i zmniejsza ich przepuszczalność, poprawiając tym samym wygląd skóry. Działa przeciwobrzękowo, wycisza i łagodzi.
- uszczelnia naczynia krwionośne
- chroni skórę przed niekorzystnym działaniem promieniowania UV
- niweluje optycznie widoczność rumienia
- idealny pod makijaż
- dzięki zielonej barwie maskuję zaczerwienienia
- hypoalergiczny

MOJA OPINIA:
Producent zapewnia nas, że jest to lekki krem, ale jak dla mnie na lato był zadecydowanie za ciężki i nieco za tłusty. Sprawdza się teraz jesienią, a myślę, że zimą będzie idealny. Dzięki zielonej barwie rzeczywiście optycznie maskuje widoczność rumienia. Przy silnym zaczerwienieniu (od wysiłku, stresu) i podrażnieniu działa kojąco, nawet bardzo szybko przynosi ulgę. Łatwo się go rozprowadza i dosyć szybko się wchłania, dzięki czemu rzeczywiście nadaję się pod makijaż, niestety przynajmniej u mnie, pozostawia po sobie tłusty film. Nadaję się na dzień, jak i na noc. Jest bardzo wydajny, bo wystarczy niewielka ilość, na całą twarz. Zapach delikatny i przyjemny.







JAK WZMOCNIĆ ODPORNOŚĆ DZIECKA?

Nadchodzi jesień, a wraz z nią pogoda w kratkę, ochłodzenie, ciągłe zmiany temperatur. Jesień to idealna pora dla namnażających się wirusów, które co rusz atakują i zostawiają po sobie przeziębienie, czy grypę. Jesień to też czas rozpoczęcia, czy powrotu do żłobka, przedszkola i szkoły, a tu wiadomo, o chorobę nie trudno.

Rok temu mieliśmy z Lilią nie lada kłopot. Po skończeniu roku zaczęła dużo chorować, z początku była to wina wychodzących zębów, ale na przełomie września/października, kiedy zęby dawno już wyszły, my nadal odwiedzaliśmy lekarza dwa razy w miesiącu. Przeziębienie, angina, ciągle coś. Antybiotyki, syropy, wszystkiego przybywało.
Wiedziałam, że muszę coś zrobić, w jakiś sposób wzmocnić odporność Lili, by nie łapała co chwilę jakiegoś choróbska. Trochę szukałam i czytałam na ten temat i w końcu zdecydowałam się na wprowadzenie kuracji, która ma właśnie tę odporność poprawić. Udało się i w naszym przypadku, choroby się skończyły. Jak wzmocnić odporność dziecka?

KURACJA NA WZMOCNIENIE ODPORNOŚCI


CODZIENNIE RANO: - łyżeczka tranu - po śniadaniu
CODZIENNIE WIECZOREM: - 5 kropli witaminy C i 5 kropli probiotyku - podczas kolacji

MOOLER'S BABY
TRAN - W PŁYNIE (AROMAT NATURALNY)
Cena: 28,50 zł / 250 ml


DZIAŁANIE:
Głównym zadaniem tranu jest uzupełnienie w diecie, w odpowiednią porcję - kwasów omega-3.
- wspomaga odporność
- wzmacnia kości
- wspomaga pracę mózgu

NEOVIT JUNIOR
WITAMINA C - KROPLE
Cena: 8,90 zł / 30 ml


DZIAŁANIE:
Uzupełnianie niedoboru witaminy C.

FLORACTIN
PROBIOTYK - KROPLE
Cena: 15,50 / 30 ml


DZIAŁANIE:
- zmniejsza ryzyko powikłań występujących podczas antybiotykoterapii oraz po jej zakończeniu
- wspomaga odporność
- skraca czas biegunki
- zachowuje równowagę mikroflory jelitowej

Tak dokładnie wygląda nasza walka o większą odporność. Rok temu podziałało i mam nadzieję, że i teraz się sprawdzi.

Oczywiście nie poprzestajemy na samym podawaniu tranu, witaminy i probiotyku.
Ważna, a nawet bardzo ważna jest też odpowiednia dieta. W czasie jesienno-zimowym powinniśmy zwiększyć ilość owoców, warzyw, czy produktów zbożowych i mięs, bo nie ma nic lepszego niż naturalne witaminy. W diecie istotna jest też różnorodność posiłków, jak i stała pora ich podawania.
Drugą ważną sprawą jest dostosowanie ubrania do warunków pogodowych. Nic nam nie da wzmacnianie odporności, jeśli będziemy przegrzewać dziecko, czy ubierać za lekko.




SZCZEPIENIA, CZYLI JAK WAŻNE JEST PODJĘCIE ŚWIADOMEJ DECYZJI

Szczepić nasze dzieci, czy nie szczepić?
Dla jednych decyzja oczywista, dla innych temat do poważnych przemyśleń. Ja nie ukrywam, że decyzję o pierwszych szczepieniach Lili podjęłam bez namysłu. Po prostu było to dla mnie naturalne. Ja byłam szczepiona, Lili tata też, wszyscy z naszych rodzin. Nawet nie przeszła mi przez głowę myśl, że mogłabym się na szczepionki nie zgodzić.

Do artykułów na ten temat nie zajrzałam ani razu, podjęłam decyzję i tyle. Oczywiście nie żałuję i nadal jestem zdania, by dzieci szczepić, ale dziś już wiedzę na ten temat mam większą. Może nie wiedzę, ale świadomość co niesie za sobą jedno i drugie. Jako mama, podejmuję decyzję za moje dziecko. Szczepię, bo uważam, że tak jest lepiej dla mojego dziecka, wierzę w to, że szczepionki chronią przed chorobami. Mimo tego, że tak bardzo jestem za tym, by szczepić nasze dzieci, w żadnym wypadku nie myślę źle o rodzicach, którzy podjęli inną decyzję. Widocznie ich przekonały inne argumenty. Każdy ma prawo sam podejmować decyzję. Decyzję popartą nie tylko o intuicję.
I właśnie do tego chciałabym Was w dzisiejszym poście nakłonić. Do tego, żeby szukać i dowiadywać się. Nie podejmujmy decyzji o szczepieniu bazując tylko na tym jak zrobili najbliżsi, czy znajomi. Spróbujmy trochę się dowiedzieć na ten temat, przemyślmy nasz wybór. Mimo, że ja decyzję podjęłam pochopnie to po zagłębieniu się w temacie dalej jestem tego samego zdania, ale wiem, że sporo osób po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw, albo żałowało decyzji o szczepieniu, albo miało sobie za złe, że odmówiło.

Oprócz tego jak ważne jest, aby szukać informacji na ten temat, tak samo ważne jest gdzie tych informacji szukać. Z przeprowadzonych badań i statystyk wynika, że niestety najczęściej informacji szukamy w Internecie. Nie tylko na temat szczepień, ale ogólnie zdrowia. Badania pokazują, że kiedy nasze dziecko daje niepokojące objawy, pierwsza rzeczą jaką robimy to nie telefon do lekarza, a pytanie na forum (na ten temat był już u mnie post: TUTAJ). Wiele z mam też przed pójściem z dzieckiem do przychodni szuka najpierw pomocy u innych mam, szczególnie tych z dzieckiem w podobnym wieku.
Mnie trochę przerażają te dane. Ja ufam tylko lekarzom, bo nie bez powodu zdobycie zawodu poprzedzili długoletnią nauką i praktyką. Każdy niepokojący sygnał konsultuję w przychodni i nigdy nie zaufałabym poradom obcych osób na forach internetowych. W przypadku choroby dziecka najlepiej udać się do lekarza. W przypadku dowiedzenia się więcej na temat szczepień też doradzi nam lekarz/pediatra, ale nie tylko. Na ten temat informacji możemy szukać na stronach poświęconych tej tematyce. Fundacje zajmujące się promowaniem szczepień udzielają rzetelnych informacji, którym możemy zaufać.

Rodzaj poszukiwanych informacji, związanych z ciążą lub dziećmi.


UWAGA!
Fundacja "Aby żyć" przygotowała quiz :).
NA PROFILU FUNDACJI, NA FACEBOOKU JEST UTWORZONA ZAKŁADKA: "QUIZ". DOKŁADNIE: TUTAJ.
- quiz trwa od 22.05.2015 do 31.05.2015 (do godz. 20.00)
- quiz odbywa się tylko na Facebooku (na stronie fundacji: TUTAJ)
- do wygrania są książki edukacyjne

Zapraszam i zachęcam do udziału.

DERMAVEEL - UKOJENIE DLA PODRAŻNIONEJ SKÓRY

Atopowe zapalenie skóry. To alergiczna choroba skóry. Jej charakterystyczne objawy to przewlekły świąd, suchy i gruby naskórek oraz zmiany zapalne (np. wypryski). AZS to choroba przewlekła o nawrotnym charakterze z przeplatającymi się okresami wyciszenia objawów oraz ich zaostrzeń.
Dla osób z tą chorobą (dzieci i dorosłych) jest przeznaczony krem Dermaveel. Jest on także ratunkiem dla innych problemów skórnych.

DERMAVEEL
KREM NA ATOPOWE ZAPALENIE SKÓRY
Cena: 29,00 zł / 30 ml



OPIS PRODUCENTA:
Krem Dermaveel dzięki unikalnemu połączeniu trzech substancji czynnych pochodzenia naturalnego: ektoiny, wyciągu z kory leszczyny oraz kremu lamellarnego, wspomaga odbudowę powierzchniowej warstwy skóry, wzmacnia i wspiera utrzymanie funkcji ochronnej skóry, ułatwiając w ten sposób odnowę naskórka i redukcję objawów towarzyszących łagodnej lub umiarkowanej postaci AZS, czyli: świądu, stanu zapalnego/zaczerwienienia skóry i nadmiernego przesuszania skóry.
Dermaveel nie zawiera sterydów, a jego składniki mają właściwości zapewniające przywrócenie prawidłowej funkcji bariery skórnej, sprawiające, że jest ona bardziej odporna na działanie czynników zewnętrznych. Dermaveel nie zawiera barwników, substancji zapachowych, konserwantów (np. parabenów) oraz olejów mineralnych. Krem może być stosowany u dzieci.

MOJA OPINIA:
W naszej rodzinie nikt nie ma problemu z atopowym zapaleniem skóry jednak drobne problemy skórne towarzyszą nam wszystkim. Najwięcej mi i Lilce. U Lili głównym problemem są podrażnienia od pieluszek i smoczka, z których nadal korzysta. To właśnie skóra na pupie jak i w okolicy ust jest najczęściej podrażniona. Ja za to często mam podrażnioną i przesuszoną skórę całej twarzy i dłoni.
W apteczce i kosmetyczce mamy kremy i maści, które pomagają kiedy pojawia się podrażnienie. Na każdy problem skórny inny krem. I właśnie tu jestem najbardziej zaskoczona, że Dermaveel zastąpił je wszystkie.
Sprawdza się przy zaczerwienieniu od pieluszki, podrażnieniu wywołanym przez smoczek, czy nawilżeniu suchej skóry. Największymi plusami jest właśnie jego działanie na wiele schorzeń oraz szybkie przynoszenie ulgi i wydajność. Dermaveel działa bardzo szybko, efekty widać już krótko po posmarowaniu, a zmienione miejsce wystarczy posmarować bardzo niewielką ilością. Dzięki lekkiej konsystencji łatwo i szybko idzie go rozsmarować. Po wchłonięciu nie zostawia tłustej warstwy.



















Dermaveel to krem dla całej rodziny i warto go zakupić, żeby w razie jakichkolwiek problemów skórnych, zawsze był pod ręką.
Cieszę się ogromnie, że miałam możliwość przetestowanie kremu, bo dzięki temu mam kolejnego ulubieńca.

TOKSOPLAZMOZA - PRZYCZYNY, OBJAWY I LECZENIE

Toksoplazmoza, kiedyś nie wiedziałam o tej chorobie. Wszystko zmieniło się, kiedy zamieszkał z nami Whiskas. Dużo czytałam o kotach, ich pielęgnacji, chorobach, żywieniu. W artykułach często pojawiał się wątek o toksoplazmozie, czyli pasożytniczej chorobie, której żywicielem jest m.in. właśnie kot.
Temat się skończył. Powrócił na nowo, kiedy zaszłam w ciążę. Jeszcze przed wizytą u lekarza wiedziałam, że teraz o toksoplazmozie muszę wiedzieć znacznie więcej. I czytałam, dużo czytałam. Lepiej poświęcić trochę czasu na dowiedzenie się wszystkiego, niż jak to niestety często bywa z powodu braku wiedzy, najzwyczajniej w świecie pozbyć się niczemu winnego kota.
Motywem do napisania tego posta jest właśnie taka sytuacja. Na jednej z grup dla rodziców przyszła mama oznajmiła, że wykryto u niej toksoplazmozę. Pytała co i jak teraz. Na końcu dodała, że oczywiście kota się już pozbyła. Dla mnie szok, biedny kociak po prostu. Wystarczyłoby tylko się dowiedzieć, poszukać.

Co to jest ta toksoplazmoza?
Toksoplazmoza - pasożytnicza choroba ludzi i zwierząt spowodowana zarażeniem pierwotniakiem toxoplasma gondii. Żywicielem ostatecznym są koty domowe i niektóre kotowate. Żywicielem pośrednim zaś wszystkie ssaki łącznie z człowiekiem oraz ptaki. Zakażenie toksoplazmozą to jedno z najczęstszych zakażeń pasożytniczych. Toksoplazmoza występuje praktycznie na całym świecie. Mimo wysokiego odsetka zakażonych niewielka liczba osób choruje, reszta to nosiciele.
Toksoplazmozą można zarazić się od chorego kota, poprzez zjedzenie zanieczyszczonych owoców i warzyw, albo świeżego (surowego) mięsa. Zakażenie jest również możliwe podczas zjedzenia pokarmu zanieczyszczonego kałem, moczem lub śliną zwierząt chorych na toksoplazmozę, w których to wydalinach i wydzielinach znajdują się trofozoity toxoplasma gondii.
Toksoplazmoza budzi szczególny niepokój wśród kobiet w ciąży i tych, które dopiero starają się o dziecko. Wszystko przez to, że choroba ta, w ciąży może prowadzić do uszkodzeń płodu, a nawet do poronienia. Jednak jeśli do zakażenia, u kobiety doszło przed ciążą, to nie musi się tak bardzo obawiać, ponieważ organizm w pewien sposób zapamiętał to i w przyszłości sam potrafi bronić się przed ponownym zakażeniem.

O tym, czy przebyło się zakażenie, dowiemy się z badania krwi, a wynik możemy sami odczytać:
- słabo dodatni - przebyliśmy chorobę
- wysoko dodatni - przebyliśmy chorobę, ale całkiem niedawno
- ujemny - nie przebyliśmy choroby
Objawy choroby to:
- toksoplazmoza nabyta - u osób z prawidłową odpornością może nie dawać żadnych objawów, ale jeśli pojawią się to jest, to najczęściej: gorączka, objawy grypopodobne, obrzęk węzłów chłonnych, dolegliwości stawowe, a nawet zapalenie mózgu i opon mózgowych
- toksoplazmoza wrodzona - jej głównym objawem jest małogłowie lub wodogłowie, zapalenie siatkówki i naczyniówki, zwapnienie śródmózgowe, a także znacznie opóźnienie w rozwoju umysłowym

Nie wszyscy zakażeni mają objawy, część z nich jest tylko nosicielami choroby. Leczenie toksoplazmozy polega na stosowaniu terapii skojarzonej. Zazwyczaj podaje się przeciwpasożytniczą pirymetaminę (nie stosuję się jej u kobiet w pierwszym trymestrze).
Jak unikać zakażenia? Akapit wyżej, gdzie jest opisane, jak możemy się zarazić, powinien już nam dać do myślenia, po prostu higiena. Wystarczy myć ręce, co jest najważniejsze, szczególnie przed jedzeniem. Bardzo ważne jest dokładne mycie mięsa, warzyw i owoców przed zjedzeniem, jak i przed gotowaniem, czy przyrządzaniem. Za każdym razem, gdy musiałam mieć styczność z surowym mięsem, od razu myłam ręce i nóż z deską.

Nasz kot zamieszkał z nami, zanim zaszłam w ciąże. Mimo, że jest kotem domowym, to ja i tak w czasie ciąży postanowiłam całkowicie zrezygnować sprzątania kuwety, jednak jeśli już musiałabym to zrobić, to tylko w gumowych rękawicach. Kiedy się z nim bawiłam, zawsze potem myłam ręce. Nie przytulałam go, nie całowałam. Wszystko tak na wszelki wypadek.
Za to u moich rodziców gdzie były dwa koty, swobodnie chodzące po dworze, była już inna sytuacja. W ogóle ich nie dotykałam i starałam się unikać kontaktu z nimi. Właśnie z racji, że tyle przebywają na dworze, istnieje wysokie ryzyko, że są zarażeni.


Ja wiem, że nie każdy może to wiedzieć, że nie każdemu nawet zależy na tych informacjach. Jednak warto się dowiadywać. O toksoplazmozie krąży tyle mitów, że szok. Tak bardzo powszechne jest w takim momencie, pozbywanie się kota, czyli tak naprawdę uciekanie od problemu w bezsensowny sposób.
Dla mnie będzie to niesamowita radość, jeśli ten wpis uświadomi choćby jedną osobę. Ktoś, kto przeczyta i zrozumie, że wystarczy myć ręce i jedzenie.