RADOSNE ŚWIĘTA WIELKANOCNE

Święta Wielkanocne to czas odpoczynku, przemyśleń i rodzinnych chwil.
To też czas kolorowych jajek, zajączków, kurczaków, czy słodkich upominków. U mnie było tak od kiedy tylko pamiętam i dlatego dziś sama tak przygotowuję te kilka dni. Jednak jak się okazuje takie obchodzenie Świąt ma oprócz swoich zwolenników, także tych, którzy uważają, że cała ta otoczka jest całkowicie nie potrzebna, że to czas ciszy, zadumy i refleksji.

Przenieśmy się trochę wstecz. Jestem małą dziewczynką.
Na Wielkanoc czekam z niecierpliwością. Lubię ten czas przygotowań. Od kiedy pamiętam, w sobotę rano chodziłam z babcią do święconki. Mama wstawała wcześnie rano i szykowała nam piękny koszyczek. Zawsze tak ślicznie go dekorowała, że dumnie potem stałam z odsłoniętym, prezentując zawartość, gotową do poświęcenia.
Po święconce czekałam już tylko na obiad, a zaraz po nim wyruszałam do pobliskiego lasu po wszystko, co potrzebne do zrobienia gniazdka. Gniazdka dla zajączka oczywiście :). Przynosiłam mech, patyki, szyszki i z ogromnym zapałem robiłam dla zajączka miejsce gdzie będzie mógł zostawić mi prezent. Dokładnie pamiętam jak wyglądały te gniazdka i jak bardzo się starałam. Co roku wybierałam to samo miejsce, pod krzaczkiem na końcu ogrodu. Wieczorem przed spaniem jeszcze tylko ostatnie zerknięcie, czy z gniazdkiem okej i oczywiście najważniejsze, czyli położenie marchewki dla zajączka. W końcu skoro miał mi rano zostawić słodki smakołyk to nie chciałam, żeby odchodził z pustymi łapkami :).
W niedziele rano odliczałam minuty do świątecznego śniadania. U nas cała rodzina przy stole to była rzadkość, więc tym bardziej lubiłam te chwilę. Im bliżej końca śniadania, tym bardziej przebierałam nogami. W końcu dostawałam zgodę, by iść na ogród, a tam jak co roku. Marchew zabrana, a zamiast niej paczuszka z prezentem.

Pisząc to na mojej buzi cały czas był uśmiech, uwielbiam te wspomnienia. Dają mi tyle pozytywnych emocji.
Dla Lili chcę tego samego. Jak jest teraz, kiedy jestem mamą? Dziś Lila była u święconki, z tatą i babcią. Jutro po śniadaniu wyruszymy na ogród szukać zajączka. Gniazdka jeszcze nie będzie, ale będą zajęcze łapki, które doprowadzą Lilę do prezentu.

Święta mają być czasem radości. Oczywiście wiem, że to czas Zmartwychwstania Jezusa, ale czy to nie pozwala, by ten dzień spędzić radośnie? Pamięć o Jezusie nie kłóci się z udekorowaniem domu w jajka i kurczaki, czy daniu dziecku słodkiego prezentu. Wszystko idzie pogodzić, tylko trzeba chcieć. Gdzieś czytałam, że są nawet zwolennicy, przywrócenia w domach tradycji "bożych ran". Nie no pewnie, dla dziecka to będą cudowne wspomnienia jak mama z tatą w Wielki Piątek spuszczą mu lanie podczas snu. Wierzyć się nie chce, że kiedyś to celebrowano.

nas było, jest i będzie wesoło, kolorowo i radośnie. Takie chce i takie mam Święta Wielkanocne.


JAK DOBRZE WYCHOWAĆ DZIECKO?

Patrzę na tą małą, rezolutną dziewczynkę. Dziewczynkę coraz bardziej rozumniejszą, coraz bardziej ciekawą świata. Myślę jaka będzie za chwilę, za kilka i kilkanaście lat. Jakim będzie człowiekiem w dorosłym życiu.
Na to, na kogo wyrośnie, wpływ ma wiele czynników. Jej przyszli znajomi, otoczenie. Jednak najważniejsza rola jest dla nas. Dla mnie i M. To my jako rodzice musimy jej pokazywać co dobre, a co złe. Chwalić za dobre uczynki i tłumaczyć te złe.

Moją największą misją jest to by była po prostu dobrym człowiekiem. Może się ubierać jak tylko chce, mieć znajomych dziwaków i poglądy nie do końca odpowiadające moim, ale chce, żeby była dobra dla innych. Nie wyśmiewała, nie oceniała, nie patrzyła z góry. Już kiedyś w jednym z postów wspominałam, że nie będę się przejmować jeśli Lili nie będzie orłem w nauce.
Wiem, że czeka mnie nie łatwe zadanie. W zasadzie to moja rola zaczęła się już w momencie przyjścia Lili na świat. Nie mam jakiegoś szczególnego schematu. Po prostu jestem dobrą mamą. Traktuję Lilę tak samo jak sama chciałabym być traktowana. Nie chce jej bić, karać, krzyczeć. Jestem zdania, że wszystko można załatwić za pomocą słów. Rozmowa najważniejsza.

"Czym skorupka za młody nasiąknie". Znacie, prawda?
Teraz kiedy Lili jest malutka i chłonie wszystko jak gąbka, jest dla nas najważniejszy czas. To właśnie teraz i przez najbliższe kilka lat muszę jej pokazywać co dobre, a co złe. Sama muszę w każdej sytuacji odpowiednio się zachowywać, czy reagować. M. i dziadkowie tak samo, bo teraz jesteśmy wszyscy dla Lilki największym autorytetem. Obserwuję nas i naśladuję.

Rozmowa i miłość. Nie zabawki, czy stos ubrań. Najważniejsze i najlepsze co można dać dziecku to nasza miłość i wsparcie. Rodzice kochający i co najważniejsze okazujący tą miłość, mają ogromne możliwości, żeby wychować dziecko, które będzie cenić te same wartości.
Ja mam taki plan. Życzcie mi powodzenia, bo wiem jak ciężkie zadanie przede mną.


SZPITAL SPECJALISTYCZNY IM. ŚWIĘTEJ RODZINY SPZOZ W POZNANIU

Szpital Specjalistyczny im. Świętej Rodziny w Poznaniu. Właśnie w tej placówce na świat przyszła nasza Lili.
Często pytacie mnie o ten szpital. Mam nadzieję, że uda mi się tu zebrać wszystkie najważniejsze informacje. Jednak jeśli nadal byłyby jakieś wątpliwości to proszę śmiało pisać.

Wybór szpitala nie był u mnie przypadkiem. Pewnie jak większość kobiet, zdecydowałam się na daną placówkę ze względu na lekarza prowadzącego moją ciążę. Doktor Marek Daniel był dyrektorem w Św. Rodzinie i mimo, że dziś już tam nie pracuje to nadal kieruję tam swoje pacjentki.

W dzisiejszym poście opiszę Wam moje odczucia z oddziału ginekologi, patologi ciąży, poporodowego i porodówki. Z góry zaznaczam, że to co napiszę to moja osobista opinia. Każda z nas ma inne oczekiwania. Każdą co innego zadowoli i co innego zniechęci.

SZPITAL SPECJALISTYCZNY IM. ŚWIĘTEJ RODZINY
W POZNANIU
ul. Jarochowskiego 18

ŹRÓDŁO: http://polskaniezwykla.pl/

MOJA OPINIA:
Pierwszy raz do Kliniki Świętej Rodziny, trafiłam w 30 tygodniu ciąży, na oddział patologi ciąży. Spędziłam tam tydzień. Mimo, że cały czas bardzo martwiłam się o Lili to sam pobyt wspominam bardzo miło. Do czasu porodu leżałam tam jeszcze 2 razy. Po porodzie, przebywałam też raz na oddziale ginekologi.
To co dla mnie jest najważniejsze i co powoduje, że zawsze będę polecać ten konkretny szpital to opieka. Lekarze, pielęgniarki i położne. Bez żadnego problemu wykonują szereg badań, odpowiadają na każde pytanie, wyjaśniają każde wątpliwości. Do tego dochodzi ich sympatia do pacjenta. Naprawdę, podczas każdego pobytu, ani razu nie spotkałam się, by ktoś był nie miły.

ODDZIAŁY:
Patologia ciąży jak i ginekologia niewiele się od siebie różnią. Na ginekologii plusem może być to, że odwiedziny bliskich osób mogą się odbywać w pokojach. Na patologi ciąży, niestety pacjentka musi wychodzić z pokoju. Czy to problem? To już indywidualna sprawa. Mi to było obojętne i nie miałam problemu, żeby wychodzić i nawet kiedy leżałam na ginekologi, nie lubiłam siedzieć w pokoju kiedy ktoś do mnie przychodził.
Na oddziale poporodowym jest już całkowity zakaz wchodzenia odwiedzających, nawet na korytarz. Mama z dzieckiem może podejść do drzwi i oficjalnie dziecko można pokazywać tylko przez szybę, ale położne przymykają oko i nasi goście mogą wejść chociaż za drzwi.
Większość pokoi na oddziałach ma swoje łazienki, ale jest kilka takich gdzie trzeba wychodzić do wspólnej łazienki na korytarzu. Pokoje i łazienki są na bardzo dobrym poziomie. Ładnie i czysto, wszystko odnowione i po remoncie.

PRZYJĘCIE DO PORODU:
Ja na poród pojechałam z polecenia mojego lekarza. Wiedziałam, że już rodzę i byłam przygotowana na wyjazd z domu, ale zadzwoniłam do lekarza i powiedziałam co się dzieję i on także natychmiast kazał jechać. Sam zadzwonił do kliniki, by powiadomić o moim przybyciu, choć tak naprawdę niewiele to daje. W ferworze przyjmowania pacjentek, nikt nie patrzy od jakiego jest się lekarza.
Po przyjeździe do szpitala, standardowo trzeba się zameldować w izbie przyjęć. W moim przypadku, jak na złość, akurat kiedy przyjechałam, czekałam na przyjęcie godzinę. Tyle było pacjentek do porodu. W izbie jako pierwszy jest przeprowadzany szybki wywiad. Mówimy co się dzieję, z czym przyjechaliśmy. Po wywiadzie bada nas lekarz, potem jest jeszcze rozmowa z nim i dopiero w tym momencie lekarz podejmuje decyzję, czy jesteśmy przyjęte.
Po przyjęciu wracamy do osoby, z którą był wywiad przed badaniem i teraz odbywa się cały proces przyjęcia do szpitala. Jest kolejny wywiad z pytaniami o choroby, badania, itp. Podpisujemy zgodę na proponowane leczenie oraz zgodę na zabiegi higieniczne, np. wlew oczyszczający. Jest mierzone ciśnienie, temperatura ciała i waga. Na koniec zapinana jest bransoletka z nazwiskiem, na nadgarstek i już jesteśmy pacjentem szpitala.
Ja po przyjęciu, ze względu na dużą ilość pacjentek, przed udaniem się na porodówkę, trafiłam na ginekologię. Leżałam niecałą godzinę i podczas tego czasu byłam podłączona pod KTG. M. mógł być ze mną przez cały czas.

PORÓD:
Mój poród miał być porodem rodzinnym, czyli z M. Jednak dopóki nie zwolniło się miejsce na wyznaczonej do tego sali, musiałam czekać na sali gdzie M. nie miał wstępu. Była to sala porodowa z 3 stanowiskami, oddzielonymi ścianą. Niestety, było mi dane słyszeć cierpienie innych kobiet co nie nastrajało pozytywnie. Modliłam się tylko o to, by jak najszybciej trafić na salę do porodów rodzinnych. Zaraz po położeniu się i podłączeniu pod KTG, ponownie jest przeprowadzany krótki wywiad.
W moim przypadku nie odbyło się tak jak planowaliśmy i na tej sali już zostałam. Po dwóch godzinach od położenia się, urodziłam Lilię. Nikt nie spodziewał się, że urodzę tak szybko. Weszłam jako ostatnia, a urodziłam jako pierwsza. Z tego powodu nie dostałam znieczulenia. Kiedy chciałam, położna stwierdziła że jest za wcześnie, a po chwili zaczęłam już rodzić. Była to sala z zakazem wchodzenia osób towarzyszących, ale położne widząc moją rozpacz, zgodziły się, by wpuścić M. Urodziłam po 4 parciach, cały czas leżąc. M. odciął pępowinę, po czym Lili od razu zabrano na badanie, mierzenie, warzenie i ubranie.
Przed porodem miałam w planach, aby od razu prosić o położenie mi dziecka na klatce piersiowej, ale potem w ogóle o tym nie myślałam. Po chwili przerwy musiałam jeszcze urodzić łożysko, co poszło całkiem sprawnie. Nie udało się jednak urodzić całego i był potrzebny zabieg wyłyżeczkowania. Dopiero po tym mnie zszyto i w końcu dostaliśmy Lileczkę. Przez cały ten czas M. był obok mnie. Na porodówce, razem w trójkę zostaliśmy jeszcze 2 godziny. Potem Lilu zabrano na odział noworodków, ja musiałam przenieść się na oddział poporodowy, a M. wrócił do domu.

ODDZIAŁ POPORODOWY:
To miejsce, w którym będziemy z dzieckiem do wypisu. Oczywiście jeśli nie będzie żadnych komplikacji. Na oddziale poporodowym mamy czas, żeby dojść do siebie, odpocząć, przespać się. Póki nie dostaniemy dziecka, to też dobry moment, by wziąć prysznic. Pierwsza kąpiel zawsze jest w asyście położnej, ale jeśli czujemy się na siłach to ona bez problemu poczeka przed łazienką. Ja dałam radę sama się wykąpać, ale i tak cały czas musiałam mówić do położnej, że nic mi nie jest :).
Po 5 godzinach odpoczynku, przyniesiono mi Lileczkę i byłyśmy już razem do końca. W Św. Rodzinie, dzieci cały czas są na sali razem z mamą. W pokojach są duże stanowiska, podzielone na miejsce do kąpieli, przewijania i warzenia. Przewijamy dziecko same, a kąpielą zajmują się położne, na krótko przed poranną wizytą pediatry.
Pobyt na oddziale trwa średnio 3 dni po porodzie drogami natury, 4 dni po porodzie zabiegowym i 4-5 dni po cesarskim cięciu.

ZNIECZULENIE:
znieczulenie zewnątrzoponowe - ze wskazań lekarskich i na życzenie pacjentki, poprzedzone jest badaniem i konsultacją anestezjologiczną (podanie zależne jest od dyspozycyjności anestezjologa i od możliwości podania ze względów medycznych)
- opioidowe leki przeciwbólowe podawane domięśniowo - nie hamują akcji porodowej i są bezpieczne dla dziecka

POTRZEBNE NA PORÓD:
- dowód osobisty
- karta ciąży
- wyniki badań i konsultacje z lekarzami

WAŻNE INFORMACJE:
- w szpitalu chyba nigdy nie odsyłają do domu, jeśli przyjeżdżamy z jakimś problemem to zawsze warto mieć ze sobą torbę z rzeczami, chociażby na jedną dobę
- po porodzie, kobiety same decydują o bieliźnie, nie ma przymusu na majtki siateczkowe, czy zakazu na zwyczajne materiałowe figi
- szpital oferuje koszule do porodu i podkłady poporodowe dla pacjentki oraz ubranka, środki pielęgnujące i pieluszki jednorazowe dla dziecka
- w przypadku problemu z karmieniem jest możliwość podania dziecku glukozy lub mleka modyfikowanego na życzenie
- od poniedziałku do piątku, na oddziale są obecne również studentki, dziewczyny zawsze chętnie służą pomocą i radą
- przed porodem jest możliwość obejrzenia oddziałów

Tak jak w przypadku bielizny po porodzie, tak i w kwestii ubrań, szpital nam nic nie narzuca. Ja nie cierpię koszul, wiec podczas każdego pobytu preferowałam dres lub leginsy z koszulką. Piżamę (bluzkę ze spodniami) zakładałam tylko do spania.
W szpitalu są zapewniane standardowo trzy posiłki dziennie: śniadanie, obiad i kolacja. Wyżywienie zapewnia firma zewnętrzna w formie cateringu. Jedzenie jak jedzenie, szpitalne nigdy nie będzie tym domowym, ale w Świętej Rodzinie nie jest najgorzej. Nie przepadałam za zupami i kawą, czy herbatą, które zawsze były jałowe, ale reszta była jak najbardziej do przyjęcia. Wszystko zawsze podawane w plastikowych, jednorazowych naczyniach. Porcje bardzo duże i ja całości nigdy nie zjadałam.
Na korytarzu, na każdym oddziale zawsze jest do dyspozycji czajnik elektryczny i mikrofalówka.

Szpital posiada certyfikat "Szpital bez bólu" - nadany przez Polskie Towarzystwo Badania Bólu.

BYĆ BLISKO

Lili rośnie, zmienia się z dnia na dzień. Kiedyś bliskość była dla nas codziennością. Miałam na rękach to małe ciałko bez przerwy. Dla mnie to była przyjemność, a dla Lili bezpieczeństwo, zawsze była taka spokojna.
Niestety, czas mija, a dziecko dorasta. Coraz mniej momentów bliskości, teraz najważniejsza jest przecież zabawa.

Lili należy do przytulasków. Był nawet ostatnio o tym wpis: TUTAJ. Nic się nie zmieniło i w momencie niepewności, strachu, wstydu, nadal ukojeniem są ramiona mamy. Takich przytuleń jest dużo, ale trwają krótko. Lili się uspokoi, wyciszy i już jej wystarczy, a mi jest wciąż mało.
Wczoraj zaskoczyła mnie niesamowicie, zasnęła mi na rękach. Kiedy się przytuliła i zamknęła oczka, poczułam, że góry mogę przenosić. Tak mi tego brakowało. Już od bardzo dawna Lili śpi tylko w swoim łóżeczku. Kiedyś był czas, że musiałam ją usypiać, przytulając się do niej. Bardzo to lubiłam i żal mi było kiedy Lila przestała akceptować taki sposób. Przytulanie w ciągu dnia uwielbiam i cieszę się, że Lili sama z siebie przychodzi. Jednak to wczorajsze zaśnięcie było magiczne.
Kiedy wyczułam, że zapadła w mocny sen, przeniosłam ją na łóżko i położyłam się obok. Miałam sporo rzeczy do zrobienia, ale ta chwila była ważniejsza. Nie mogłam jej nie wykorzystać. Nic się nie liczyło, tylko być przy niej. Pokazać jej, że będę obok kiedy się obudzi.

Trzeba pokazywać dzieciom, że jesteśmy dla nich. Nawet kiedy przychodzą w najmniej odpowiednim momencie. Czas pędzi jak szalony i nasze malutkie bobaski, zaraz przestaną nas potrzebować. Naszej bliskości, przytulenia, dotyku. Korzystajmy póki czas. W szczególności kiedy to one same przychodzą. Pokazujmy im, że dla nich jesteśmy zawsze.
To małe, codzienne kroczki do jak najlepszej relacji w przyszłości. Przecież za chwilę będę mieć w domu nastolatkę, a potem dorosłą kobietę.
Niech wie od samego początku, że na rodziców można zawsze liczyć.


CZAS BEZ DZIECKA

Spełniam się w byciu mamą i uwielbiam spędzać czas z Lili. To moje dziecko, więc to oczywiste. Jednak nie chodzi mi tu o samą Lili. Ja po prostu lubię żyć tak jak teraz, czyli zajmować się domem i dzieckiem.
Tak jak lubię taki styl życia, tak samo wielbię czas bez dziecka. W domu, czy poza, potrafię docenić moment kiedy zostaję sama.

Mama to nadal kobieta, ważne, żeby o tym pamiętać. Ja pamiętam i zapominać nie zamierzam. Potrzebuję czasu tylko dla siebie, na swoje przyjemności. Kiedy chce wyjść na wieczór, czy wyjechać na noc lub kilka dni, nie mam z tym najmniejszego problemu. Oczywiście, że tęsknie za Lili i myślę co jakiś czas, co tam może porabiać, ale wiem, że jest bezpieczna z tatą, czy babcią i to mi wystarczy.

Mam wrażenie, że ciągłe przebywanie z dzieckiem, dzień w dzień jest po prostu nie zdrowe. Trzeba od siebie odpocząć, przede wszystkim mama musi oderwać się od tego wszystkiego. Nawet kiedy dobrze czuję się w swojej roli, to warto mieć chwile oderwania.
Dziecku przebywającemu każdy dzień z mamą, dłuższy czas spędzony z dziadkami też wyjdzie na dobre. Cieszę się bardzo, że jestem w takiej sytuacji, że mam z kim zostawić dziecko, a przede wszystkim M. nie widzi problemu, że chce wyjść sama z domu.
Kiedy jestem bez Lilki, poza domem, mam chwilę wytchnienia i odpoczynku. Będąc w domu mogę zająć się tym czym lubię lub po prostu poleżeć i nic nie robić. Każdej mamie, która na co dzień jest z dzieckiem w domu, należy się czas tylko dla niej.

Ja takich chwil dla siebie mam dużo. To pewnie dlatego, że nie potrzebuję wielkiego wyjścia, żeby oderwać się od rzeczywistości. Dla mnie fajnym czasem są chociażby zwykłe zakupy. Chodzenie po sklepach w samotności, tak na spokojnie. Kiedy jadę z Lilą do rodziców, dziadek zabiera ją na spacer, a ja zawsze rozkładam się na kanapie i nadrabiam zaległości w książkach. Nie raz Lili na popołudniowy spacer idzie tylko z M. Lubię kiedy wychodzimy całą rodziną, ale są dni kiedy wolę sama zostać w domu.

Mama przytłoczona obowiązkami i stale zarobiona to przeważnie, mama poddenerwowana, która przez to szybciej się złości.
Tak więc warto odpoczywać. Od domu, dziecka, gotowania, prasowania. Choćby się położyć i nic nie robić, ale mieć ten moment zatrzymania.
Bo szczęśliwa mama, to szczęśliwe dziecko.


PRZYTULIĆ TU I TERAZ

Przytul mnie, tu i teraz. To słowa, które ostatnio najbardziej odzwierciedlają Lilię.
Lilu zawsze była typem przytulaska, ale to co ostatnio się z nią dzieje, zadziwia mnie niezmiernie. Co chwilę chce być przytulona, wzięta na ręce, czy zwyczajnie trzymana. Bawi się na całego, nagle wstaje, podchodzi i tuli mi się do nóg. Tak jest co chwilę.
Czy brakuje jej czułości? Nie sądzę, bo ja sama bardzo często wychodzę jako pierwsza z chęcią przytulenia jej. Od pierwszych dni mimo mówienia wszystkich wkoło, że to nie do końca dobre, nosiłam ją, brałam do łóżka, byłyśmy razem cały czas. Lubię ją mieć blisko, dlatego teraz tym bardziej jestem szczęśliwa, że Lili sama do mnie przychodzi. Myślałam, że im będzie starsza, tym będzie gorzej w tej kwestii, a tu miła niespodzianka.

Już kiedyś pisałam, jak bardzo ważne jest, aby okazywać sobie czułość właśnie poprzez przytulanie (do przeczytania: TUTAJ). Cały ten wpis nadal podtrzymuję i cieszę się, że miał taki pozytywny odzew.
Czuły dotyk daje dziecku ogromną stabilność emocjonalną, jak i poczucie bezpieczeństwa. Taki mały gest, a taką ma moc. Właśnie dlatego nigdy nie odmawiam Lili. Mogę być nie wiem jak zajęta w danym momencie, ale jeśli ona przyjdzie i pokaże, że chce, aby wziąć ją na ręce to odkładam wszystko, czy przerywam rozmowę i biorę ją, żeby zaraz poczuć jak wtula się w moją szyję. Sprzątanie, gotowanie to wszystko naprawdę może na tę chwilę poczekać. Ostatnio za każdym razem tulimy się po kąpieli. Od razu po wyjęciu z wanienki, mokry golasek odwraca się i wtula we mnie. Zdążę ją tylko okryć ręcznikiem i tak siedzimy sobie na środku łazienki. Kiedy Lilu uzna, że wystarczy to sama pokazuje, że czas ubrać piżamkę. Uwierzcie mi, że warto poświęcić tę chwilę przed ubraniem i naprawdę moja mokra koszula i spodnie nie mają w tym momencie najmniejszego znaczeniaOgarnia mnie wtedy ogrom szczęścia, wiem, że w tej jednej chwili jestem mojemu dziecku potrzebna i jestem tylko dla niej. Kocham jej ciepły dotyk.
Moje ramiona to też idealne miejsce do ukojenia strachu. Kiedy Lili wystraszy się kogoś lub czegoś, od razu chce się wtulić i schować buźkę. Nie ukrywam, że w tym momencie jestem dumna, że wybiera mnie, że ja jestem dla niej poczuciem bezpieczeństwa i schronieniem.

To bardzo ważne, żeby spełniać potrzeby dziecka. Jeśli potrzebuje naszej bliskości, nie odsyłajmy go do kogoś innego, nie mówmy, że za chwilę, że nie teraz. Później dziecko może już nie chcieć, a my nieświadomie, z każdym takim odesłaniem będziemy bardzo wiele tracić.
Teraz nie damy dziecku przytulenia, a za kilka lat nie przyjdzie do nas z problem, nie powie nam o radościach i smutkach.



Na koniec podzielę się z Wami jeszcze tym, co się ostatnio wydarzyło.
Byłam z Lilą u moich rodziców. Po spacerze Lili z dziadkiem, poszłam schować wózek do auta. Idąc przez podwórze, Lili zobaczyła mnie przez okno. Zaczęła strasznie płakać, jakby wystraszyła, że chcę ją zostawić. Stwierdziłam, że nie będę się już cofać, przecież jest z dziadkiem, nic jej się nie stanie. Przyspieszyłam tempo i szybko spakowałam wózek do bagażnika, po czym od razu pobiegłam do Lili, która płakała coraz mocniej. Kiedy wyciągnęła w moją stronę ręce, żeby ją przytulić zrozumiałam, że trzeba było zostawić ten wózek i natychmiast do niej wrócić. Była tak przestraszona i przerażona, wtulała się we mnie całymi siłami. Taka sytuacja może dać do myślenia.
Pamiętajmy, że taki mały gest może mieć tak ogromną moc.

TOKSOPLAZMOZA - PRZYCZYNY, OBJAWY I LECZENIE

Toksoplazmoza, kiedyś nie wiedziałam o tej chorobie. Wszystko zmieniło się, kiedy zamieszkał z nami Whiskas. Dużo czytałam o kotach, ich pielęgnacji, chorobach, żywieniu. W artykułach często pojawiał się wątek o toksoplazmozie, czyli pasożytniczej chorobie, której żywicielem jest m.in. właśnie kot.
Temat się skończył. Powrócił na nowo, kiedy zaszłam w ciążę. Jeszcze przed wizytą u lekarza wiedziałam, że teraz o toksoplazmozie muszę wiedzieć znacznie więcej. I czytałam, dużo czytałam. Lepiej poświęcić trochę czasu na dowiedzenie się wszystkiego, niż jak to niestety często bywa z powodu braku wiedzy, najzwyczajniej w świecie pozbyć się niczemu winnego kota.
Motywem do napisania tego posta jest właśnie taka sytuacja. Na jednej z grup dla rodziców przyszła mama oznajmiła, że wykryto u niej toksoplazmozę. Pytała co i jak teraz. Na końcu dodała, że oczywiście kota się już pozbyła. Dla mnie szok, biedny kociak po prostu. Wystarczyłoby tylko się dowiedzieć, poszukać.

Co to jest ta toksoplazmoza?
Toksoplazmoza - pasożytnicza choroba ludzi i zwierząt spowodowana zarażeniem pierwotniakiem toxoplasma gondii. Żywicielem ostatecznym są koty domowe i niektóre kotowate. Żywicielem pośrednim zaś wszystkie ssaki łącznie z człowiekiem oraz ptaki. Zakażenie toksoplazmozą to jedno z najczęstszych zakażeń pasożytniczych. Toksoplazmoza występuje praktycznie na całym świecie. Mimo wysokiego odsetka zakażonych niewielka liczba osób choruje, reszta to nosiciele.
Toksoplazmozą można zarazić się od chorego kota, poprzez zjedzenie zanieczyszczonych owoców i warzyw, albo świeżego (surowego) mięsa. Zakażenie jest również możliwe podczas zjedzenia pokarmu zanieczyszczonego kałem, moczem lub śliną zwierząt chorych na toksoplazmozę, w których to wydalinach i wydzielinach znajdują się trofozoity toxoplasma gondii.
Toksoplazmoza budzi szczególny niepokój wśród kobiet w ciąży i tych, które dopiero starają się o dziecko. Wszystko przez to, że choroba ta, w ciąży może prowadzić do uszkodzeń płodu, a nawet do poronienia. Jednak jeśli do zakażenia, u kobiety doszło przed ciążą, to nie musi się tak bardzo obawiać, ponieważ organizm w pewien sposób zapamiętał to i w przyszłości sam potrafi bronić się przed ponownym zakażeniem.

O tym, czy przebyło się zakażenie, dowiemy się z badania krwi, a wynik możemy sami odczytać:
- słabo dodatni - przebyliśmy chorobę
- wysoko dodatni - przebyliśmy chorobę, ale całkiem niedawno
- ujemny - nie przebyliśmy choroby
Objawy choroby to:
- toksoplazmoza nabyta - u osób z prawidłową odpornością może nie dawać żadnych objawów, ale jeśli pojawią się to jest, to najczęściej: gorączka, objawy grypopodobne, obrzęk węzłów chłonnych, dolegliwości stawowe, a nawet zapalenie mózgu i opon mózgowych
- toksoplazmoza wrodzona - jej głównym objawem jest małogłowie lub wodogłowie, zapalenie siatkówki i naczyniówki, zwapnienie śródmózgowe, a także znacznie opóźnienie w rozwoju umysłowym

Nie wszyscy zakażeni mają objawy, część z nich jest tylko nosicielami choroby. Leczenie toksoplazmozy polega na stosowaniu terapii skojarzonej. Zazwyczaj podaje się przeciwpasożytniczą pirymetaminę (nie stosuję się jej u kobiet w pierwszym trymestrze).
Jak unikać zakażenia? Akapit wyżej, gdzie jest opisane, jak możemy się zarazić, powinien już nam dać do myślenia, po prostu higiena. Wystarczy myć ręce, co jest najważniejsze, szczególnie przed jedzeniem. Bardzo ważne jest dokładne mycie mięsa, warzyw i owoców przed zjedzeniem, jak i przed gotowaniem, czy przyrządzaniem. Za każdym razem, gdy musiałam mieć styczność z surowym mięsem, od razu myłam ręce i nóż z deską.

Nasz kot zamieszkał z nami, zanim zaszłam w ciąże. Mimo, że jest kotem domowym, to ja i tak w czasie ciąży postanowiłam całkowicie zrezygnować sprzątania kuwety, jednak jeśli już musiałabym to zrobić, to tylko w gumowych rękawicach. Kiedy się z nim bawiłam, zawsze potem myłam ręce. Nie przytulałam go, nie całowałam. Wszystko tak na wszelki wypadek.
Za to u moich rodziców gdzie były dwa koty, swobodnie chodzące po dworze, była już inna sytuacja. W ogóle ich nie dotykałam i starałam się unikać kontaktu z nimi. Właśnie z racji, że tyle przebywają na dworze, istnieje wysokie ryzyko, że są zarażeni.


Ja wiem, że nie każdy może to wiedzieć, że nie każdemu nawet zależy na tych informacjach. Jednak warto się dowiadywać. O toksoplazmozie krąży tyle mitów, że szok. Tak bardzo powszechne jest w takim momencie, pozbywanie się kota, czyli tak naprawdę uciekanie od problemu w bezsensowny sposób.
Dla mnie będzie to niesamowita radość, jeśli ten wpis uświadomi choćby jedną osobę. Ktoś, kto przeczyta i zrozumie, że wystarczy myć ręce i jedzenie.

ZDROWE ODŻYWIANIE TO PODSTAWA

Tydzień temu, na zaproszenie fundacji MY PACJENCI, wybrałam się do Warszawy, na warsztaty poświęcone zdrowemu odżywianiu kobiet w ciąży i dzieci.
Nawet się nie zastanawiałam, czy jechać. To już nie pierwsze takie spotkanie. Tym razem fundacja stara się o wywalczenie porad dietetycznych, zarówno dla dzieci jak i kobiet w ciąży. Takie porady oczywiście miałyby być refundowane przez NFZ, tak żeby każdy miał do nich dostęp.

ŹRÓDŁO: http://pixabay.com/

ŹRÓDŁO: http://pixabay.com/

Temat żywienia jest dla mnie dosyć istotny. Staram się jak mogę, by Lila jadła zdrowo i każda okazja, by pogłębić wiedzę, a także podzielić się z nią tutaj, jest dobra. Głównie to właśnie dlatego, tutaj na alinadobrawa.pl będą się pojawiać posty o tej tematyce. Nie wiem jak często. Mam nadzieję, że będzie ich dużo :).
Cieszę się ogromnie, że biorę w tym udział, bo nie dzieję się za dobrze. Dzieci nie są odpowiednio żywione, ale i wiedza na ten temat, a raczej jej brak jest porażający. Mam nadzieję, że moje posty, jak i innych rodziców biorących udział w kampanii pomogą, że wspólnie dotrzemy do jak największej ilości rodziców i uda nam się coś zmienić. Coś, czyli wiedzę i nawyki. Będę bardzo szczęśliwa jeśli choć jedna osoba, zmieni cokolwiek w sposobie żywienia dziecka, czy swoim, dzięki temu co się tu znajdzie.

W dzisiejszych czasach prawidłowe żywienie jest bardzo ważne, a w zasadzie to zła dieta może prowadzić w przyszłości do wielu problemów. Jednym z głównych jest oczywiście otyłość, ale ważne jest byśmy wiedzieli, że złe nawyki żywieniowe w dzieciństwie to wysokie prawdopodobieństwo zachorowania na nadciśnienie tętnicze, niektóre nowotwory, czy udar mózgu. To tylko kilka z wielu przykładów poważnych chorób.
Istotna i to bardzo, jest też dieta kobiet w ciąży, bo nie każdy wie, ale nawyki dzieci kształtują się już kiedy jest jeszcze w brzuszku mamy. Dlatego tak ważne jest, by przyszłe mamy odżywiały się zdrowo i prawidłowo.

Kochani to na razie tyle, więcej będę się rozpisywać już w konkretnych postach. Dajcie mi znać, czy jesteście zainteresowani taką odmianą na blogu :).

DOWÓD OSOBISTY DLA DZIECKA

Dowód osobisty dla dziecka, czyli dokument tymczasowy, potwierdzający jego tożsamość. Do 18 roku życia ważny na 5 lat.
Kiedy nie wybieramy się poza granicę naszego kraju jest właściwie zbędny, ale kiedy chcemy wyjechać, lepiej go mieć. Jeżeli nasze dziecko, nie ma paszportu to na podstawie dowodu osobistego, jest uprawnione do przekraczania granic pomiędzy państwami wchodzącymi w skład Unii Europejskiej, a także tymi, które zawarły umowę ze Wspólnotą Europejską. Jest również kilka krajów, które nie będąc w Unii Europejskiej, i nie mając zawartej powyższej umowy, zezwalają na przekraczanie swoich granic na podstawie, właśnie dowodu osobistego.

Ja od początku wiedziałam, że chce cały czas mieć dla Lili dowód. Skończy się termin pierwszego to wyrobimy następny.
Dziś wyjechanie za granicę to nie problem. Mieszkamy w Wielkopolsce i całkiem blisko mamy do Niemiec i Czech. Jeśli najdzie nas na szybki wyjazd, po prostu wezmę dodatkowo do portfela dowód dla Lilu i będę się czuć spokojniej. Poza tym to też fajna pamiątka. Jak dla mnie dowód osobisty ze zdjęciem bobasa wygląda uroczo :).

A jak z formalnościami? Do wyrobienia dowodu potrzebujemy:
- wypełniony i podpisany przez oboje rodziców wniosek
- dwie identyczne fotografie o wymiarach 35 mm/45 mm
- skrócony odpis aktu urodzenia
Wniosek złożyć musi oboje rodziców, choć są przypadki, że wystarczy jedna osoba, jednak wtedy musi mieć ze sobą pisemną zgodę drugiego rodzica. Do odbioru gotowego dowodu, wystarczy już jedna osoba. Za dowód nie płacimy. Jedyne koszty związane z jego wyrobieniem to koszt zdjęć. Myślę, że tym bardziej warto go wyrobić.
Od momentu złożenia wniosku, do odebrania dowodu, musimy czekać około 3 tygodni. Tu wszystko zależy od urzędu i ilości składanych wniosków w danym czasie.

Ze zdjęciami, do dowodu dla dziecka, nie ma takich dokładnych wymagań jak u dorosłych, ale mimo to podstawowe zasady trzeba zachować:
- fotografia musi być aktualna
- dziecko (siedzące lub leżące) musi być na jasnym tle
- dziecko musi być bez nakrycia głowy i bez okularów z ciemnymi szkłami
- głowa dziecka musi być przedstawiona z lewego półprofilu, z widocznym lewym uchem
- zdjęcie musi być równomiernie oświetlone
Na pewno każdy fotograf będzie to wiedział, ale równie dobrze, korzystając z powyższych zasad możecie sami zrobić zdjęcieNa pewno będzie to wygodniejsza opcja przy bardzo malutkich dzieciach. Przy wyborze odpowiedniego zdjęcia, może Wam pomóc darmowy generator (taki jak: TUTAJ).
My wybraliśmy się do fotografa. Lili była nieco przestraszona studiem, ale bajka na telefonie pomogła.



POPRAWNE PRZEWOŻENIE DZIECKA W FOTELIKU ZIMĄ

Dziś o tym, co nie każdy wie, a każdy wiedzieć powinien. O tym, jak ważne jest, aby rozbierać nasze dzieci z kurtek, czy w ogóle jakichkolwiek grubych okryć wierzchnich podczas jazdy autem. Dla jednych logiczne, a dla nie których niestety dziwne i pewnie bezsensu.

Sezon zimowy w pełni. Nastał więc czas na kurtki, płaszcze, kożuszki, czapki, szale, rękawiczki i co tam nam jeszcze przyjdzie do głowy, żeby zarzucić na dziecko, kiedy na dworze zimno. Wszystko okej, ale na spacer, a do auta rozbieramy nasze dzieci.
Na samym początku wspomnę o bezpieczeństwie. Każdy pewnie wie, że fotelik samochodowy (z każdego przedziału wagowego) w stu procentach spełnia swoje zadanie tylko wtedy, kiedy jest prawidłowo używany. Oczywiste jest, że trzeba go poprawnie ustawić i zamontować, a kiedy chcemy wyruszyć z dzieckiem, trzeba je też odpowiednio zapiąć. I tu jest właśnie bardzo istotne, że pasy w foteliku będą działać jak należy, tylko wtedy kiedy będą jak najbardziej przylegać do ciała dziecka, czyli będą jak najmocniej ściągnięte i dzięki temu odpowiednio napięte. Gruba kurta niestety bardzo to uniemożliwi. Nawet jeśli wydaję nam się, że pasy są mocno napięte to zapewniam Was, że tak nie jest, a przy zderzeniu (nawet niewielkim) pojawią się luzy.
Nie wierzycie? To polecam zrobić mały test, który znalazłam na jednej ze stron opisujących bezpieczne przewożenie dziecka.

SPRAWDŹ, CZY PRAWIDŁOWO ZAPINASZ DZIECKO W FOTELIKU
1. Załóż dziecku kurtkę zimową, w której podróżuje na co dzień.
2. Umieść dziecko w foteliku oraz zapnij i dopasuj pasy.
3. Wyjmij dziecko z fotelika bez poluzowywania pasów.
4. Zdejmij kurtkę, ponownie umieść dziecko w foteliku i zapnij pasy bez dopasowywania ich długości.
5. Sprawdź, czy pod pasem na wysokości obojczyka zmieści się więcej niż 2 palce.
Jeśli punkt 5 się zgadza należy skrócić długość pasa lub zrezygnować z przewożenia dziecka w zimowym ubraniu.

Drugą kwestią jest komfort. Jestem przekonana, że każde dziecko ubrane w grubą kurtkę, czy kombinezon, wsadzone do fotela, ściągnięte pasami jest w mało komfortowej sytuacji. Niektórzy naprawdę nie widzą w tym problemu, ale uwierzcie mi, że dziecku nie jest wygodnie. Pół biedy wygodnie, po chwili jazdy auto nam się nagrzewa i mamy w środku milutką temperaturę około 21 stopni. Cieplutko, ale dziecku zapewne jest gorąco i bardzo nieprzyjemnie, a kiedy dojedziemy do celu, to zazwyczaj śmiało wyciągamy rozgrzanego malucha na mróz.

Ja wiem, że często wyjeżdżamy z domu w pośpiechu. Niektórzy rodzice rano muszą odwieźć dziecko do żłobka, przedszkola, szkoły, gdziekolwiek, a potem jeszcze sami jadą do pracy. Rano jeszcze pewnie ciemno, zimo, czasu mało, ale tu chodzi o bezpieczeństwo. Wszystko idzie zorganizować tylko po prostu trzeba chcieć.
W naszym aucie mamy teraz system webasto, wiec jest łatwiej, bo przed wyjazdem włączę i auto się nagrzeje, ale jeszcze nie dawno nie mieliśmy takiego ułatwienia. Jednak i wtedy nie widziałam problemu w tym, aby prawidłowo przewozić Lili. Jeśli byłam w domu wychodziłam wcześniej, żeby odpalić samochód. W czasie kiedy auto się nagrzewało ja szykowałam nas do wyjazdu. Mieszkamy w domu jednorodzinnym, więc nie musiałam się obawiać, że ktoś mi odjedzie :). Jeśli jednak już jesteśmy poza domem to wsiadamy razem do auta, odpalam je i czekamy, aż się nagrzeje. Po chwili rozbieram Lilkę z kurtki i zapinam w fotelu. Kiedy natomiast Lili jeździła w foteliku 0-13 kg to zapinałam ją w domu, bez kurtki i przykrywałam grubym kocem, który potem w aucie zsuwałam.
Jeśli mimo wszystko uważacie, że przy krótkich dystansach, w szczególności po mieście nie będziecie ściągać kurtki, to naprawdę warto chociaż ją odpiąć przed zapięciem dziecka i przy okazji ściągnąć mu czapkę, szalik, itp.

Na dzień dzisiejszy jest już dostępnych sporo ułatwień. Są kombinezony, czy otulacze, które możemy montować w foteliku, wystarczy poszukać. Przy maluchach, dobrym sposobem oprócz koca może też być zakładanie kurtki tył na przód.
Można? Można, tylko trzeba chcieć. Ja zdaję sobie sprawę, że jest to czasem skomplikowane i wymaga od nas nie małego wysiłku, bo kiedy jest zimno i ciemno to stać przy aucie i rozbierać dziecko (które za nic nie chce z nami współpracować) nie jest fajne, ale idzie to zrobić. Ja to wałkuję za każdym razem, kiedy wyjeżdżamy. Wszystko przedłuża nam się w czasie, często robi się nawet nerwowo, ale jadąc dalej, czy bliżej mam świadomość, że zrobiłam co mogłam, aby zapewnić Lilce bezpieczeństwo. Jeśli przy wypadku ma to choć trochę pomóc to będę, to robić choćby nie wiem co.
Ważne jest to, by zrozumieć i zdać sobie sprawę z tego wszystkiego. Ja kiedyś nie miałam pojęcia, że ściąganie kurtki ma takie znaczenie. Jednak gdzieś trafiłam na tę informacje, zaczęłam szukać, czytać i wiem. Jestem mamą i pewnie do końca będę się uczyć nowych rzeczy. Nieraz mnie coś zaskoczy, co potem automatycznie wprowadzę w nasze życie.
W żadnym wypadku nie chce nikogo urazić tym postem. Nasze dzieci to nasza sprawa, ale jeśli choć jedna osoba przyzna mi rację i zmieni dotychczasowy sposób przewożenia swojego dziecka to dla mnie będzie to duży sukces.


DZIĘKUJĘ ZA WSPARCIE

Chciałabym Wam ogromnie podziękować za Wasz odzew pod poprzednim postem. Cały czas miałam obawy, że może nie powinnam pisać o tym co nas spotkało. Jednak teraz wiem, że dobrze zrobiłam.
Dziękuję za wszystkie komentarze pod postem jak i wiadomości, które dostałam. Daliście mi wsparcie, które było mi po prostu potrzebne. Jest lepiej, z dnia na dzień coraz bardziej. Najwięcej daje mi oczywiście Lili. Opieka nad nią nie pozwala myśleć o niczym złym, a wprost przeciwnie.
Powolutku wracam na bloga. Pomysłów cała masa, więc trzeba je realizować. Zresztą myślę, że powrót do pisania wyjdzie mi tylko na dobre. W końcu uwielbiam to. Będzie dobrze, wiem to.

STRACIĆ TAK WIELE

Mało mnie tu ostatnio, wszędzie mnie mało. Kochani dostałam już kilka wiadomości z pytaniami, czy coś się stało, dlaczego nie dodaję postów. Mam nadzieję, że zrozumiecie tą chwilową przerwę.

Dano nam kogoś kto miał zmienić wszystko, zmienić na lepsze. Cieszyłam się, planowałam, snułam wizję przyszłości. Wszystko po to, by w ciągu chwili wszystko stracić.
Jest mi źle, smutek przeplata się z wściekłością. Mam ochotę zamknąć się sama w pustym pokoju i siedzieć. Tak po prostu, siedzieć w samotności. Przecierpieć to wszystko, ale nie da się.
Życie toczy się dalej. Nadal jestem przede wszystkim matką i partnerką. Nie mogę swoim bólem karać Lili. Ona chce być przy mnie, chce zabawy, tulenia i ja muszę jej to dać, chce jej to dać. Nie chce, żeby była w jakikolwiek sposób poszkodowana tym co się stało.

Kiedyś obiecałam sobie, że nie będę tu wywlekać swoich problemów, czy żali. Jednak usiadłam, napisałam ten tekst. Łzy lecą po policzkach, a ja czuje, że dobrze robię, że jest mi choć trochę lepiej kiedy to piszę.
W lipcu miało przyjść na świat nasze drugie dzieciątko. Niestety los zadecydował inaczej. Wierzę, że czas pomoże mi się z tym pogodzić.

LECZENIE NA FACEBOOKU

Na Facebooku należę do kilku grup. Większość z nich to te, które zrzeszają rodziców i właśnie o nich chcę dziś napisać. Dołączam do nich, bo lubię poznawać nowych ludzi jak i doradzić kiedy ktoś ma problem. To też idealne miejsce, by coś sprzedać lub kupić, dowiedzieć się o promocjach, czy wydarzeniach w swojej okolicy. Pewnie jeszcze wiele innych zalet, by się znalazło.

Jednak ostatnio idzie zaobserwować, że źle się dzieję i nie chodzi mi tu o wszechobecne kłótnie i wyzywanie się od najgorszych kiedy każdy broni swojej racji, bo to akurat dzieję się wszędzie. Mnie najbardziej niepokoi to, kiedy niektórzy, za pomocą pytań na grupie próbują leczyć swoje dzieci. Kurczę no, dla mnie to nieodpowiedzialne i tyle. Rozumiem wszystko inne, ale nie pomoc o poradę zdrowotną. Jeszcze pół biedy kiedy ktoś chce domowym sposobem wzmocnić odporność, pyta o syrop na kaszel, czy o żel na ząbkowanie, ale kiedy w grę wchodzą leki, czy choroby to już przesada.
Dziecku coś się pojawia na ciele (wysypka, krosta, itp.) to pstryk zdjęcie i wrzucamy na grupę z pytaniem "Kochani co to może być?", "Czym to smarować?". Poprzez opisanie dolegliwości, niektórzy liczą na diagnozę tego co może dolegać dziecku, czy radę po jakie lekarstwa się wybrać do apteki. Wymieniać można bez końca. Ktoś tam coś odpisze, kilka osób go poprze i gotowe. Już wiadomo co jest dziecku. Teraz tylko kupić to co polecają i wszyscy zadowoleni.

Jeszcze gdyby chociaż były otrzymane jakieś rzetelne odpowiedzi, niestety tak nie jest. Ilu ludzi tyle porad. Niektóre rzeczywiście mogą wydawać się pomocne, ale inne to całkowite bzdury. Porady pewnie brane są z własnego doświadczenia. Jednak trzeba pamiętać, że jeśli u jednej mamy coś się sprawdziło to nie znaczy, że u innych będzie tak samo. Coś co pomogło jednemu dziecku, drugiemu może zaszkodzić. Nie bawmy się w lekarzy, kiedy nie mamy o tym pojęcia. Nie bez powodu zawód lekarza jest poprzedzany wieloma latami nauki.
Ja jeśli doradzić nie potrafię lub nie jestem pewna, to nie doradzam. Koniec tematu. Krew mnie zalewa jak czytam, że przy zapaleniu piersi, multum matek radzi, by jak najszybciej dziecko od piersi odstawić.

I to nie jest tak, że ja z porad mam nie korzystam. Pewnie, że tak, ale tych, które znam, czyli koleżanek, przyjaciółek, czy mojej mamy.
Jednak największym zaufaniem zawsze darzę lekarzy. Nie jestem w nich ślepo zapatrzona, ale ufam im i ich porada jak i zalecenia zawsze będą dla mnie najważniejsze. Nigdy sama nie leczę Lili. Cokolwiek mnie niepokoi, zastanawia zawsze idę skonsultować z pediatrą. Nawet witamin nie podam bez wcześniejszej wizyty w przychodni.
Niektórzy z Was pewnie pomyślą, że przesadzam, że może jestem zbyt nadopiekuńcza, ale według mnie w kwestii zdrowotnej nie warto ryzykować. Wiem, że lekarz też może popełnić błąd, pomylić się. Jednak jakie jest prawdopodobieństwo? Niewielkie. Jeśli mam być sfiksowana to zdecydowanie wolę w tą stronę.
Nie chce tym tekstem nikogo obrazić, tylko po prostu dać do myślenia.

WRAŻLIWOŚĆ I CIERPIENIE

Nigdy nie byłam typem wrażliwca. Filmy mnie nie wzruszały, piosenki nie nastrajały.
Obojętna na wszystko - cała ja. Myślę, że wiele osób, które mnie zna mniej lub więcej, może odnosić wrażenie, że jestem "zimna" w relacjach z innymi. Tak już mam, taki mam charakter.
Czasem przeszkadzało mi to, że nie potrafię okazać tego co czuję lub całkowicie obojętna była dla mnie krzywda innych. Nie myślałam wtedy o sobie najlepiej. No bo jak? Tyle zła, czy czyjegoś cierpienia, a ja mam to gdzieś? No może nie do końca gdzieś, ale myślałam zawsze, że stało się to trudno.

Wszystko zmieniło się wraz z pojawieniem się na świecie Lili, a może już nawet samą ciążą. To właśnie w tym okresie obudziły we mnie emocje i odczucia, które pewnie były ze mną od samego początku, tylko nie potrafiłam ich wyrazić.
Teraz jestem wrażliwa chyba, aż za bardzo. Wzrusza i porusza mnie dosłownie wszystko. Nie zawsze to to okazuje, ale w środku często jest mi smutno, czy wręcz przeciwnie szaleje z radości z czyjegoś szczęścia.
Ze szczęściem wiadomo jak jest. Oby było go jak najwięcej, ale z tragedią, cierpieniem, czy smutkiem innych ciężko mi sobie poradzić. Szczególnie chodzi tu o dzieci. Nie ma dnia, żeby gdzieś nie mówiono lub nie pisano o kolejnej tragedii. Zdarzenia losowe jeszcze jestem jakoś w stanie zrozumieć, pojąć i pogodzić się z nimi. Jednak kiedy dochodzi do zła z premedytacją to, aż się we mnie gotuje. Nie pojmuję jak najbliżsi mogą wyrządzać krzywdę własnym dzieciom. Kiedy docierają do mnie kolejne informacje, od razu mam w głowie moją Lili. Teraz jako matka rozumiem to cierpienie. Mając dziecko mogę sobie wyobrazić co się z nim dzieję kiedy jest maltretowane i chyba dlatego tak mocno i dosadnie to wszystko odbieram.

Nie ogarniam powoli tego co się wokół dzieje. Dziecko się rodzi, by zaraz zginąć z rąk tych, którzy mieli mu dać miłość. Nigdy tego nie zrozumiem i chyba nawet nie chce. Wolę nie wiedzieć co siedzi w głowach takich "ludzi". Kim trzeba być, żeby uderzyć tak, by zabić, żeby głodzić, gwałcić, znęcać się psychicznie. Świat idzie w złą stronę.

TEN DZIEŃ ZMIENIŁ MOJE ŻYCIE NA ZAWSZE

Pomysł do głowy wpadł mi nagle. Zbliża się dzień, który zmienił moje życie na zawsze, więc teraz coraz częściej go wspominam. Pamiętam go dokładnie i nigdy nie zapomnę, dnia, w którym dowiedziałam się, że będę mamą.
I tak pomyślałam, o powstaniu tego projektu. Jestem pewna, że każdy z Was, tak jak ja pamięta dzień, w którym dowiedział się, że zostanie rodzicem, czy to mama ujrzała dwie kreski lub wiadomość oznajmił jej lekarz, czy może przyszły tato, któremu wieści przekazała przyszła mama.

Poprzez projekt: TEN DZIEŃ ZMIENIŁ MOJE ŻYCIE NA ZAWSZE, chcę Was zachęcić do podzielenia się ze mną, Waszymi wspomnieniami z dnia kiedy dowiedzieliście, że będziecie mieć dziecko. Czekam na historię zarówno mam jak i ojców. Przesyłajcie opowieści na maila (alinadobrawa@gmail.com).
Na początek będę czekać przez tydzień. W zależności od Waszych zgłoszeń, przedłużę termin lub nie. Następnie historie pojawią się na blogu. Ci z Was, którzy też prowadzą bloga jak najbardziej mogą umieścić wspomnienia u siebie (z dodaniem plakatu z tego posta). Koniecznie też zostawcie tutaj linka do wpisu.
Na pewno pojawi się osobna karta w menu na blogu jak i coś na Facebooku. Chciałabym, żeby był to zbiór magicznych opowieści. Tych przepełnionych szczęściem, zaskoczeniem jak i tych smutniejszych, bo wiem, że ten dzień nie dla każdego z Was był wyczekiwany.


TO JUŻ NIE WRÓCI

Malutkie, niespełna 3 kilogramowe ciałko przytulone do mnie, do nas. Pierwszy płacz, pierwszy uśmiech, pierwszy ząbek. Za nami dziesiątki, a nawet setki pierwszych razów.
Na niektóre czekałam z niecierpliwością, inne były dla mnie zaskoczeniem. Dużo uwiecznione na zdjęciach, a jeszcze więcej zapamiętane w głowie. Przeżywam to wszystko ogromnie. Zresztą pewnie jak każdy rodzic, wzruszają mnie te momenty.
Pamiętam jak stresowałam się przed rozpoczęciem rozszerzania Lili diety. Już na miesiąc przed myślałam co jej podać jako pierwsze. Potem było wybieranie pierwszych naczyń i sztućców. W końcu nadszedł ten wyczekiwany dzień (jak nam poszło do zobaczenia: TUTAJ). Było we mnie tyle emocji, wzruszenia i szczęścia.
To było coś co wiedziałam, że nastąpi w konkretnym czasie, a jak było kiedy coś mnie zaskoczyło? Wróciłyśmy z Lili ze spaceru. Jak zwykle rozebrałam ją i położyłam do łóżeczka, żeby móc samej się przebrać. Wyszłam z sypialni, a kiedy po chwili wróciłam, Lili siedziała z uśmiechem od ucha do ucha :). Stanęłam jak wryta i uwierzyć nie mogłam, że tak po prostu usiadła (pierwsze pozowanie do zdjęć na siedząco: TUTAJ). Szok i niedowierzanie.

To wszystko już za nami. Już nie wróci i choć wiem, że przed nami jeszcze o wiele więcej nowego to szkoda mi. Chciałabym to przeżyć jeszcze raz. Często oglądam zdjęcia i wspominam. Wspominam i na twarzy automatycznie pojawia mi się uśmiech.
Wszystko dzieję się za szybko. Ledwo przyzwyczajam się do jednego, a już pojawia się coś kolejnego. Z chęcią spowolniłabym cały ten proces rozwoju dziecka. Dopiero co z delikatnością musiałam przytrzymywać główkę Lili przy podnoszeniu, a tu za chwile zacznie chodzić.
Brakuję mi tego kiedy mogłam ją tulić całymi dniami, nosić w chuście, czy leżeć przy niej w ciągu dnia. Tęsknie za malutkim ciałkiem, które "tonęło" w rozmiarze 56. Jak tylko o tym myślę, to tak mi ciepło na sercu.
Wszechobecne "Kiedy to zleciało?" mogłabym pisać co chwilę, bo ja naprawdę nie mogę się nadziwić kiedy to zleciało :). Pierwszy rok jest zdecydowanie za szybki. Z nieporadnego noworodka w ciągu dwunastu miesięcy wyrasta dziecko rozumne, które jest dosłownie wszędzie.